Jestem mieszkańcem podelbląskiej miejscowości. Prowadzą do niej zasadniczo trzy drogi. Pierwsza zaczyna się na ulicy Mazurskiej, druga na Fromborskiej, trzecia prowadzi przez Milejewo. Wydawałoby się, że dojazd jest doskonały, odporny na roboty drogowe, opady śniegu i inne nieszczęścia. Jednak nie...
Żeby było jasne: nie jestem przeciwnikiem sportu i rekreacji. I nigdy nie byłem. Sądzę, że aktywność fizyczna, na przykład w postaci jazdy rowerem jest genialnym sposobem na utrzymanie formy i przedłużenie życia. Tyle, że - jak tylko stopnieją śniegi - rowerzyści opanowują wszelkie szlaki w okolicy. O ile rodzinne wycieczki odbywają się zazwyczaj z zachowaniem zasad bezpieczeństwa i poszanowania Ustawy Prawo o Ruchu Drogowym, o tyle coraz częściej drogę dosłownie blokują miłośnicy jednośladów, którzy wyglądają na członków jakiegoś klubu, podczas wyścigu. Jadąc do pracy czy wracając z niej, jestem zmuszony do hamowania mniej więcej dziesięć razy na dziesięć kilometrów.
Zazwyczaj obrazek jest podobny: całą szerokość drogi zajmuje trzech-czterech jegomości, jadących obok siebie i mających głęboko powyżej siodełka wszelkie zasady i prawa. Ubrani od stóp do głów w lycrę i odblaskowe wdzianka, na głowie różne odmiany kiści bananów, radośnie prowadzą pogawędkę, blokując całkowicie przejazd. Kilkakrotnie, po dłuższym czasie wleczenia się za takim peletonem, pozwoliłem sobie zwrócić uwagę krótkim sygnałem dźwiękowym, że też jestem użytkownikiem drogi i mam marzenie
o powrocie do domu przed nastaniem kolejnej epoki lodowcowej.
Zostałem skwitowany oburzeniem, nerwowymi gestami i dosadnymi komentarzami. Panowie zadawali się być święcie przekonani, że mając tak zawodowy wygląd, zyskują prawa równe uczestnikom Toru de Pologne. Z tego, co pamiętam, zabronione jest użytkowanie drogi poprzez jazdę obok siebie uczestników ruchu drogowego, niezależnie od wyglądu, wyposażenia, rasy i wyznania... I tak sobie dumam, co tu zrobić, żeby nie wracać do upragnionego domu z prędkością okulałego ślimaka. Może jakimś rozwiązaniem byłyby okresowe wyprawy policjantów na drogi w stronę Zalewu Wiślanego i szerzenie oświaty wśród dumnych cyklistów? Bo alternatywy, czyli zamontowania na pokładzie syreny okrętowej i zdmuchiwania sportowców z drogi, wolę nawet nie rozważać...
Zazwyczaj obrazek jest podobny: całą szerokość drogi zajmuje trzech-czterech jegomości, jadących obok siebie i mających głęboko powyżej siodełka wszelkie zasady i prawa. Ubrani od stóp do głów w lycrę i odblaskowe wdzianka, na głowie różne odmiany kiści bananów, radośnie prowadzą pogawędkę, blokując całkowicie przejazd. Kilkakrotnie, po dłuższym czasie wleczenia się za takim peletonem, pozwoliłem sobie zwrócić uwagę krótkim sygnałem dźwiękowym, że też jestem użytkownikiem drogi i mam marzenie
o powrocie do domu przed nastaniem kolejnej epoki lodowcowej.
Zostałem skwitowany oburzeniem, nerwowymi gestami i dosadnymi komentarzami. Panowie zadawali się być święcie przekonani, że mając tak zawodowy wygląd, zyskują prawa równe uczestnikom Toru de Pologne. Z tego, co pamiętam, zabronione jest użytkowanie drogi poprzez jazdę obok siebie uczestników ruchu drogowego, niezależnie od wyglądu, wyposażenia, rasy i wyznania... I tak sobie dumam, co tu zrobić, żeby nie wracać do upragnionego domu z prędkością okulałego ślimaka. Może jakimś rozwiązaniem byłyby okresowe wyprawy policjantów na drogi w stronę Zalewu Wiślanego i szerzenie oświaty wśród dumnych cyklistów? Bo alternatywy, czyli zamontowania na pokładzie syreny okrętowej i zdmuchiwania sportowców z drogi, wolę nawet nie rozważać...