Jelenia Dolina, to jedno z ulubionych miejsc wypoczynku wielu elblążan. Odwiedzają ją tłumnie zawsze, kiedy tylko pozwala na to pogoda. Tak było też i w czasie Świąt.
Jest Niedziela Wielkanocna. Na parkingu przed Smoczą Polaną nie ma już prawie wolnych miejsc. Woda, las, wiata, ławki i stoliki sprawiają, że tzw. Smoki, to idealne miejsce do wypoczynku, do tego w bliskiej odległości od centrum miasta. Na całej polanie panuje świąteczna, rodzinna atmosfera. Szykownie ubrane gospodynie serwują wielkanocne smakołyki, panowie w śnieżnobiałych koszulach dyskretnie polewają wódeczkę. Jakiś wujek, powiewając malowniczo krawatem, w ramach zajęć z integracji rodzinnej, próbuje trafić w piłkę podawaną cierpliwie przez siostrzeńca w lakierkach i pięknie odprasowanych spodenkach od komunii. Obok pani w nowiutkiej bluzeczce od Aldiego i nienagannym tapirze głośno zapewnia swojego, jakby zagubionego partnera, że alles ist schön. Pod wiatą grupa młodych ludzi bez krawatów, ale za to w świątecznych adidasach walczy zacięcie z grillem. Jednym słowem wielkanocna sielanka. Przerywa ją nagle donośny głos jakiejś paniusi, która chwilę wcześniej przypedałowała na rowerze. „Ludzie nie widzicie jaki tu śmietnik, nie przeszkadza wam to?!” - drze się paniusia i dorzuca - „Wystarczy kilka minut żebyśmy to razem wysprzątali”.
Miała zapewne na myśli te zwały śmieci wysypujące się z przepełnionych koszy i liczne opakowania po napojach, przeważnie alkoholowych rozrzucone niedbale, ale za to gęsto po całej polanie.
A było tak miło. Na szczęście chwila konsternacji nie trwała dłużej niż wychylenie kieliszeczka szarlotki. Wujek w końcu ku radości siostrzeńca trafił w piłkę, pod wiatą młodzież jeszcze mocniej zaczęła dmuchać w węgle. Tylko pani w tapirze nie wiedzieć czemu ewakuowała się w kierunku zachodnim swoim leciwym oplem. Po chwili jej śladem podążyła, ścigana nienawistnymi spojrzeniami, sprawczyni całego zamieszania. No cóż – przy świątecznym stole trzeba umieć się zachować.
Miała zapewne na myśli te zwały śmieci wysypujące się z przepełnionych koszy i liczne opakowania po napojach, przeważnie alkoholowych rozrzucone niedbale, ale za to gęsto po całej polanie.
A było tak miło. Na szczęście chwila konsternacji nie trwała dłużej niż wychylenie kieliszeczka szarlotki. Wujek w końcu ku radości siostrzeńca trafił w piłkę, pod wiatą młodzież jeszcze mocniej zaczęła dmuchać w węgle. Tylko pani w tapirze nie wiedzieć czemu ewakuowała się w kierunku zachodnim swoim leciwym oplem. Po chwili jej śladem podążyła, ścigana nienawistnymi spojrzeniami, sprawczyni całego zamieszania. No cóż – przy świątecznym stole trzeba umieć się zachować.
wg