W niedzielę pójdziemy do urn wyborczych. Od tego, przy jakim kandydacie postawimy krzyżyk, będzie zależeć komfort codziennego życia Polaków w najbliższych latach. I nie mam tu na myśli tylko materialnej strony naszej egzystencji. Niemniej ważny jest komfort psychiczny, który może nam zapewnić zgodność tego, co obserwujemy w życiu publicznym kraju, z wyznawanym przez każdego z nas systemem wartości.
Pomysł zbudowania drugiej Irlandii nad Wisłą albo wizja rosnących jak na drożdżach milionów mieszkań jest oczywiście bardzo kusząca. Najlepiej oczywiście, gdyby udało się zrealizować oba te zamierzenia. Dla mnie jednak równie istotne jest to, żeby takie wartości, jak odpowiedzialność za słowo, elementarna uczciwość, lojalność i zwykła ludzka przyzwoitość, nie były tylko pustymi hasłami, o których można zapomnieć w imię walki z mniej lub bardziej wyimaginowanym szatanem. Chciałoby się, żeby w słowach i czynach osób sprawujących najwyższe godności w państwie białe było białe, a czarne było czarne.
Nie minęło jeszcze dwadzieścia lat od czasów, gdy za jedno nieostrożne słowo można było wylecieć z pracy albo nawet wylądować w więzieniu. Do niedawna sądziłem, że jako społeczeństwo zostaliśmy uwolnieni od podobnych stresów. Obserwuję jednak coraz częściej ludzi, którzy po przyjściu do naszej redakcji wyciągają baterię z telefonu i są o krok od pytania, czy ten prostokątny kształt pod marynarką to papierośnica, czy dyktafon. Ktoś inny opowiada mi, że w jego telefonie słychać dziwne trzaski. Ja natomiast chyba zacznę się zastanawiać, czy ta wyrośnięta harcerka, która mnie, starszego pana, przeprowadza przez ulicę, nie chce przypadkiem mnie uwieść, aby potem obdarować reklamówką znaczonych banknotów.
Narastanie pewnej psychozy stało się faktem. Miłośnicy Big Brothera stwierdzą oczywiście, że niewinny człowiek zawsze się wybroni. Zakładając nawet, że mają rację (co nie jest takie oczywiste), trzeba jednak spytać - czy o taką Polskę nam chodziło?
Walka z korupcją byłaby o wiele prostsza i niewymagająca stosowania wątpliwych etycznie metod, gdyby politycy poświęcili więcej czasu na upraszczanie funkcjonowania państwa, a gospodarki w szczególności. W rozwiązaniach systemowych bowiem należy przede wszystkim szukać rozwiązania tego problemu. Niestety, nie są one tak spektakularne i łatwe w przeprowadzeniu, jak konferencje prasowe połączone z prezentacją kolejnych taśm.
Historia zna wiele takich przypadków, kiedy słuszne skądinąd idee uległy wypaczeniu i wynaturzeniu. Daleki jestem od porównywania obecnej sytuacji w kraju z inkwizycją czy rewolucją bolszewicką. Gdy patrzę jednak na graniczące z fanatyzmem zacietrzewienie niektórych polityków, ich ślepe poczucie misji i święte przekonanie o przewodzeniu jedynie słusznej sprawie, to ciarki przechodzą mnie po plecach. Wolałbym, żeby swoje zaangażowanie skupili na budowie dróg i zapewnieniu bezpieczeństwa na ulicach mojego miasta.
W najbliższą niedzielę może się oczywiście okazać, że jestem odosobniony w postrzeganiu polskich problemów. Jeśli tak nawet jest, to wolałbym, żeby o kształcie życia w moim kraju nie decydowali ludzie wybrani głosami trzeciej chyba części spośród czterdziestu procent uprawnionych do głosowania, którzy poszli do urn dwa lata temu. Dlatego zabierzmy babcię, nie zapomnijmy o dziadku i spotkajmy się w lokalach wyborczych 21 października.
Nie minęło jeszcze dwadzieścia lat od czasów, gdy za jedno nieostrożne słowo można było wylecieć z pracy albo nawet wylądować w więzieniu. Do niedawna sądziłem, że jako społeczeństwo zostaliśmy uwolnieni od podobnych stresów. Obserwuję jednak coraz częściej ludzi, którzy po przyjściu do naszej redakcji wyciągają baterię z telefonu i są o krok od pytania, czy ten prostokątny kształt pod marynarką to papierośnica, czy dyktafon. Ktoś inny opowiada mi, że w jego telefonie słychać dziwne trzaski. Ja natomiast chyba zacznę się zastanawiać, czy ta wyrośnięta harcerka, która mnie, starszego pana, przeprowadza przez ulicę, nie chce przypadkiem mnie uwieść, aby potem obdarować reklamówką znaczonych banknotów.
Narastanie pewnej psychozy stało się faktem. Miłośnicy Big Brothera stwierdzą oczywiście, że niewinny człowiek zawsze się wybroni. Zakładając nawet, że mają rację (co nie jest takie oczywiste), trzeba jednak spytać - czy o taką Polskę nam chodziło?
Walka z korupcją byłaby o wiele prostsza i niewymagająca stosowania wątpliwych etycznie metod, gdyby politycy poświęcili więcej czasu na upraszczanie funkcjonowania państwa, a gospodarki w szczególności. W rozwiązaniach systemowych bowiem należy przede wszystkim szukać rozwiązania tego problemu. Niestety, nie są one tak spektakularne i łatwe w przeprowadzeniu, jak konferencje prasowe połączone z prezentacją kolejnych taśm.
Historia zna wiele takich przypadków, kiedy słuszne skądinąd idee uległy wypaczeniu i wynaturzeniu. Daleki jestem od porównywania obecnej sytuacji w kraju z inkwizycją czy rewolucją bolszewicką. Gdy patrzę jednak na graniczące z fanatyzmem zacietrzewienie niektórych polityków, ich ślepe poczucie misji i święte przekonanie o przewodzeniu jedynie słusznej sprawie, to ciarki przechodzą mnie po plecach. Wolałbym, żeby swoje zaangażowanie skupili na budowie dróg i zapewnieniu bezpieczeństwa na ulicach mojego miasta.
W najbliższą niedzielę może się oczywiście okazać, że jestem odosobniony w postrzeganiu polskich problemów. Jeśli tak nawet jest, to wolałbym, żeby o kształcie życia w moim kraju nie decydowali ludzie wybrani głosami trzeciej chyba części spośród czterdziestu procent uprawnionych do głosowania, którzy poszli do urn dwa lata temu. Dlatego zabierzmy babcię, nie zapomnijmy o dziadku i spotkajmy się w lokalach wyborczych 21 października.