UWAGA!

Concordia Elbląg. Klub doktora Moreau

 Elbląg, Concordia w akcji
Concordia w akcji (fot. arch. AD)

Ostatnia jesienna kolejka III ligi grupy podlasko-warmińsko-mazurskiej. Concordia Elbląg podejmuje Start Działdowo. W wyjściowym składzie gospodarzy są: Japończyk (na ławce kolejnych dwóch), Kameruńczyk i dwóch Brazylijczyków. To i tak ewenement, bo we wcześniejszych spotkaniach grało czterech Japończyków i Koreańczyk. W kadrze jest również dwóch Australijczyków.

Pierwszy gwizdek arbitra. Na stadionie MOSiR około 100 widzów. Głównie znajomi i rodziny piłkarzy. Jak mówią w Elblągu, więcej osób raczej na Concordię nie przychodzi, miasto kibicuje Olimpii. – Concordia to taki klub, którego los nie obchodzi mieszkańców Elbląga. Równie dobrze mogłoby go nie być – twierdzi lokalny dziennikarz, Michał Libuda. Z jednej strony brutalna prawda, z drugiej – to tylko czwarty poziom rozgrywkowy. Takich klubów jak Concordia, niepotrzebnych nikomu, będących jedynie fanaberią lub pasją lokalnych przedsiębiorców, w Polsce jest mnóstwo.
      
       Mama przysłała kurtkę
       Tuż przy płocie okalającym boisko stoi młody Japończyk. Opatulony w zimową kurtkę, w jesiennych butach. To Takeo Ogawa. Kilkanaście dni wcześniej doznał kontuzji. Rywal upadł mu na nogę. – Lekarz? Nie, po prostu leżę w pokoju i czekam, aż przejdzie – mówi Takeo. 22-letni Japończyk nie miał pieniędzy na zimowe ciuchy. Kiedy przyjechał latem do Polski, było ciepło. Niedawno musiał poprosić mamę, żeby przesłała mu zimowe ubrania. W paczce z Japonii przyszła kurtka, kilka swetrów i buty. Tylko że jesienne, ale i tak Takeo się cieszy, bo w takich zawsze cieplej niż w trampkach.
       Ogawa to jeden z pięciu Azjatów, którzy pojawili się w składzie Concordii przed obecnym sezonem. Ich menedżer obiecał, że dzięki grze w lidze szuwarowo-bagiennej można się wybić, ktoś ich zauważy. Takeo kopał więc piłkę w Elblągu. Mirosław Pelc, jeden z szefów Concordii: – Zdecydowaliśmy się podjąć współpracę z menedżerem Tomaszem Drankowskim. To dzięki niemu mamy w składzie tylu Azjatów – twierdzi. – Według umowy część pieniędzy na ich kontrakty pokrywa klub, część miała dawać grupa menedżerska. Dodatkowo zobowiązaliśmy się zapewnić im kwaterunek i wyżywienie – dodaje.
       Pelc jest prezesem od powstania klubu w 1986 roku. Tuż przed stadionem stoi dwumetrowy odlew słonia w pomarańczowych barwach. Maskotka klubu, dość folklorystyczna. – A jakoś tak wyszło – tłumaczy historię słonia w Elblągu Pelc. – To było blisko 20 lat temu. Siedzę w pracy, patrzę przez witrynę sklepu, a tu podjeżdża wielki słoń na przyczepce – wspomina Wojciech Szymański, drugi z założycieli klubu. – Od razu chwyciłem za telefon i zadzwoniłem do Mirka. „O, przywieźli go pod twoją pracę? To miała być niespodzianka, pomylili adresy, odeślij ich do klubu” – usłyszałem w słuchawce.
      
       Gra za pięć stów
       Takeo bacznie obserwuje spotkanie. Cały czas uśmiechnięty i zadowolony. – Mieszkamy wszyscy w akademiku, w pokojach dwuosobowych. Mamy zapewnione jedzenie. Dobre? Różnie z tym bywa – mówi Takeo.
       Ogawa, jak i pozostali jego koledzy raczej nie opuszcza akademika. Śpi, ogląda filmy. Mówi, że mangi lubi sobie włączyć. Jak mu się podoba w Polsce, gdzie był i co zwiedził? – No, nigdzie nie byłem. Przepraszam, raz do Gdańska pociągiem się wybraliśmy – mówi z uśmiechem piłkarz.
       Takeo chciałby zwiedzać, ciekawie spędzać czas, by w domu w Osace coś powiedzieć rodzinie i znajomym o Polsce. Udało mu się jedynie pojechać do Gdańska. Po sklepach jednak nie chodził. I o tym tylko opowie. Chciałby więcej, ale nie ma pieniędzy na zwiedzanie. Przez ostatnie pół roku dostał z klubu 500 złotych…
       Sytuacja w Concordii jak żywo przypomina fabułę książki Herberta George’a Wellsa „Wyspa doktora Moreau”. W skrócie: to historia szalonego naukowca, który na odludnej wyspie dokonuje medycznych eksperymentów mających na celu połączenie ludzi i zwierząt w jeden gatunek.
       Klub, z zachowaniem oczywiście wszelkich proporcji, przypomina książkową wyspę. Kto jednak jest doktorem Moreau?
       Pelc nie pasuje do opisu. Od blisko 30 lat dowodzi klubem. Ludzie na mieście mają o nim różne zdanie. Jedni na dźwięk samego nazwiska twierdzą, że nie chcą mieć z tym panem nic do czynienia. Inni kojarzą go z pasją do piłki. Bez względu na to, co mówią, Pelc całkiem niedawno odniósł spory sukces. Wprowadził klub do II ligi. To dzięki temu doktor Moreau mógł rozpocząć swoje eksperymenty… Na ludziach.
      
       Hiszpański eksperyment
       Kilkanaście miesięcy temu o Concordii było naprawdę głośno. Nie za sprawą Japończyków, ale Hiszpanów. – Po pierwszej części sezonu 2013/14 zajmowaliśmy ostatnie miejsce w II lidze. Przed wiosną nie mieliśmy nic do stracenia, więc pomyślałem: „Dlaczego nie spróbować?”. Lubię ligę hiszpańską, skorzystaliśmy więc z propozycji pewnej grupy menedżerskiej – przypomina sobie Pelc.
       Ta grupa to DERS. Powstała w Hiszpanii, zajmuje się… No właśnie, czym się zajmuje? – Znam człowieka, który jest przedstawicielem tej grupy. To Andrzej Menzler. Zadzwonił do mnie, gdy pracowałem w Brzesku – wspomina Dawid Frąckowiak, były dyrektor sportowy Okocimskiego. – Chciał do drużyny sprowadzić kilku zawodników, wtedy zajmował się chyba rynkiem afrykańskim. Obiecywał złote góry: współpraca z drużyną na każdym szczeblu, inwestor dla klubu, szkolenie młodzieży, wyszukiwanie piłkarzy. Cuda na kiju. Trochę lat w piłce działam i z zasady jestem uprzedzony do ludzi, którzy takie rzeczy opowiadają. Nie weszliśmy w żaden układ. Ale chcę zaznaczyć: nic złego ze strony Menzlera mnie nie spotkało. Ale próbował, dzwonił, przekonywał – wspomina Frąckowiak.
       O grupie DERS kibice w całej Polsce usłyszeli po sezonie 2012/13. Polonia Warszawa po odejściu Ireneusza Króla na gwałt szukała inwestora, by otrzymać licencję na grę w ekstraklasie. Wtedy pojawił się Menzler i DERS. Zapowiadał ratunek dla Czarnych Koszul. Jak ustaliły media, Hiszpanie mieli być tylko pośrednikiem w przejęciu klubu przez tajemniczą firmę Sotracog z Kamerunu. Tyle że kapitał zakładowy tej drugiej wynosił 1500 euro, czyli mniej, niż japońscy piłkarze zarobili w Concordii. Do transakcji nie doszło. Nie zrażeni tym przedstawiciele hiszpańskiej grupy rozsyłali oferty bajecznej współpracy do klubów z niższych lig. Większość, w tym Frąckowiak, trzymała się od takiego mariażu z daleka. Pelc jednak przeczytał e-maila.
      
       Grupa z Erasmusa
       – Nie mieliśmy nic do stracenia. Pomyślałem, dlaczego by nie zaryzykować. Przyjechało chyba z dziesięciu Hiszpanów, pojawił się trener z tego kraju. Z jednej strony nie podpisałem żadnych papierów o współpracy. Z drugiej jednak to był jakiś ruch marketingowy. O naszym klubie naprawdę zrobiło się głośno – wspomina Pelc. Początek nie był nawet zły. W sparingach Concordia grała więcej niż poprawnie, w lidze Hiszpanie prezentowali się bardzo dobrze. W powieści Wellsa też początkowo wszystko wyglądało idealnie. I w Elblągu i na zmyślonej wyspie eksperyment przebiegał poprawnie.
       Pelc jednak wiedział, że dzieje się coś złego. – Od połowy kwietnia miałem świadomość, że ta współpraca nie wypali. Inwestora nie było, przedstawiciel grupy menedżerskiej coraz rzadziej odbierał telefon – mówi. Niemniej niemal w ostatniej chwili zgłosił Hiszpanów do rozgrywek. Na minimalnych kontraktach – 500 złotych. Zawodnicy mieli zarabiać znacznie więcej, 500–700 euro za sezon. Tak przynajmniej twierdzili ich menedżerowie. DERS podobno zadeklarowała pokrycie znacznej części wypłat.
       Nie pokrywała. Na samym początku Hiszpanie chodzili uśmiechnięci, zawsze zadowoleni. Grupa studentów z Erasmusa – bo tak nazywali ich kibice – na pytanie, dlaczego przyjechali do Polski, zawsze odpowiadała w ten sam sposób: „Zdobywamy międzynarodowe doświadczenie”. Międzynarodowe doświadczenie zbierał też Elbląg. Treningi z piłką, śmiech, zabawa to było coś nowego i nawet działało na wyobraźnię kibiców. Pierwsze mecze hiszpańskiej Concordii oglądało trzy razy więcej ludzi niż zwykle.
      
       Essomba nie zna Songa

       Po ośmiu kolejkach Hiszpanie zaczęli prezentować się coraz gorzej. Co prawda dograli do końca sezonu, ale Polskę opuścili w nieprzyjemnej atmosferze. Bez pieniędzy, narzekając na organizację klubu. – Niektórym z Hiszpanów dołożyliśmy do biletów lotniczych. Z perspektywy czasu związanie się z tą grupą menedżerską było błędem. Albo nie. Błędem było zatrudnienie hiszpańskiego trenera (Jesus Vicente Gimenez – przyp. red.). On nie pasował do tej ligi – podsumowuje Pelc. Nie powstrzymało go to jednak przed kolejnym eksperymentem. Już po spadku i już w niższej lidze.
       Przerwa w meczu. Takeo taszczy spory karton do siedziby klubu. W środku są rzeczy, które chętnie wziąłby ze sobą do Japonii, ale nie zmieszczą mu się w bagażu. Jemu akurat Concordia nie dołożyła się, jak w przypadku Hiszpanów, do biletu powrotnego. – Poprosiłem mamę, żeby pomogła. Mama też co miesiąc przysyłała mi pieniądze na życie. Na polskie około 500 zł. Chyba jest na mnie zła, zresztą zobaczę za dwa dni, jak już w Osace wyląduję – śmieje się piłkarz.
       Druga połowa. Concordia prowadzi 3:0. Dwie bramki zdobył Jean-Claude Essomba. Kameruńczyk w Elblągu jest już drugi sezon. Kiedy przychodził, po mieście rozeszła się plotka, że to brat Aleksa Songa, tego z FC Barcelona. Po miesiącu sprawa się wyjaśniła.
      
       Czekoladę mamie bym przywiózł
       Takeo ostatnie 50 zł wydał na bilet autobusowy z Elbląga do Warszawy, skąd odlatuje jego samolot. – Co bym przywiózł mamie w podziękowaniu za pomoc? Jakbym miał pieniądze, to chyba czekoladę. Macie naprawdę dobrą – po chwili namysłu mówi Takeo.
       68. minuta meczu. Z boiska właśnie schodzi Fujikawa. On też wyjeżdża do domu. Za kilkadziesiąt minut podejdzie do prezesa i zapyta się, czy dostanie przed wyjazdem zaległe pieniądze. My wiemy już teraz. Nie dostanie. – Prezes jest w porządku, rozmawia z nami, jest miły. Tylko nie płaci – powie Fujikawa i wróci do akademika. Zje razem z kolegami obiad i dokończy pakowanie walizek.
       Na początku listopada Pelc zadzwonił do Tomasza Drankowskiego, tego, który sprowadził do klubu Japończyków. – Tomek, muszę zwolnić trenera, przykro mi – powiedział. Chodziło o Keia Hoshikawę, Japończyka, który od początku sezonu prowadził zespół. Nie poszło mu. Według postronnych obserwatorów nie miał ręki do piłkarzy. – Dla niego wszystko było OK, z niczym nie miał problemu. Tylko realiów naszej piłki nie znał – wspomina Pelc. Tak jak w przypadku hiszpańskiego szkoleniowca, tak i teraz się zawiódł. Eksperyment się nie powiódł. Zastrzega, że więcej trenera z zagranicy już nie zatrudni, że to błąd. Cóż. Hoshikawa miał średnie doświadczenie w pracy z piłkarzami. W Japonii zajmował się trenowaniem kobiecych zespołów.
      
       Po co przyjechałeś?

       Mecz dobiega końca. Concordia prowadzi 3:1, na boisku oprócz dwóch Brazylijczyków i Kameruńczyka, sami Polacy. Młodzi, ci, którzy przed kilkoma miesiącami wywalczyli trzecie miejsce w mistrzostwach Polski juniorów młodszych. Nagroda za to osiągnięcie wisi w sali klubowej. Duży, symboliczny czek na 6 tysięcy złotych wygląda dumnie. Jak na taki klub, osiągnięcie olbrzymie. Juniorzy na boisku walczyli jak równy z równym chociażby z Lechem Poznań. Na nich szefowie Concordii zamierzają w przyszłości oprzeć drużynę. Rocznie Concordia otrzymuje dotację od miasta. W 2014 roku było to 290 tys. zł: jedna trzecia tej kwoty przeznaczona na szkolenie młodzieży, reszta na utrzymanie pierwszej drużyny. Ile z tego poszło na Japończyków? Mniej niż 10 tys. zł. Mało, Hiszpanie zimą zeszłego roku pojechali na obóz przygotowawczy do Olecka za 24 tys. zł.
       – Takeo, po co ty w ogóle przyjechałeś do Polski? – pytamy. – Szansa na wybicie się i promocję jest duża, a Concordia miała być tylko przystankiem. W Japonii nie miałem na to szans. Na wybicie się – odpowiada. – A dlaczego zostałeś, skoro ci nie płacą? – pytamy dalej. – Nie miałem wyjścia. Do domu daleko, postanowiłem dograć rundę. Menedżerowie mówili, że coś może mi znajdą. No nic, lecę do Osaki i pewnie w połowie stycznia znów przyjadę do Europy. Chciałbym mimo wszystko wrócić do Polski, tylko już nie do Concordii. A może na Białoruś albo na Litwę? Menedżer mówił, że może postarać się znaleźć mi tam zatrudnienie – wyznaje Japończyk. – Takeo, tak szczerze. Przyjechałeś tutaj, żeby się wybić. Czy przez ostatnie pół roku ty albo któryś z twoich kolegów miał szansę na transfer do lepszego klubu? – pytamy. – Nie – odpowiada krótko Azjata.
      
       Tylko ludzi szkoda
       Koniec spotkania i rundy jesiennej. Następny mecz zagrają w marcu. Pelc zamawia kilka pizz, zawodnicy po szybkim prysznicu razem siadają w sali konferencyjnej. W kuchni działacze popijają kawę i rozprawiają o przyszłości. – W przyszłym sezonie szykują się spore zmiany w lidze, reorganizacja, więcej niż połowa drużyn spadnie – twierdzi jeden z nich. W kącie rozmawia dwóch miejscowych dziennikarzy. – Trzeba im w końcu powiedzieć, że do d… z takimi zagranicznymi zawodnikami. Po co oni tutaj, skoro są młodzi? – mówi jeden. – To się zmieni. Od przyszłego sezonu zostanie wprowadzony nowy przepis. Tylko dwóch obcokrajowców będzie mogło grać w pierwszym składzie – dodaje drugi.
       Pierwsi klub opuszczają Japończycy. Takeo zostawił w budynku karton z rzeczami, tymi, które nie zmieszczą się do bagażu. Fujikawa porozmawiał z prezesem, ale o tym już było. Obaj zamierzają wrócić, deklarują, że raczej już nie do Concordii. Nie wiedzą jeszcze o limicie obcokrajowców, wie o nim za to Pelc. – Większość z nich już nie wróci do klubu. Może jednego, może dwóch będziemy chcieli sprowadzić ponownie. Zobaczymy – twierdzi Pelc, patrząc na oddalających się w stronę przystanku tramwajowego Japończyków.
       Każdy z nich ma kartę miejską. Za 90 zł. Za kilkanaście minut będą w domu, to znaczy w akademiku. W styczniu do Polski raczej już nie wrócą. Doktorowi Moreau eksperyment w naszym kraju nie wyszedł. Szuka innej wyspy. Jak sam wspominał Takeo, chodzi o Białoruś albo Litwę. Tak jak w książce „Wyspa doktora Moreau” tak i w Elblągu cierpi tylko jedna grupa. Ta, na której szalony doktor przeprowadzał eksperymenty.
      
       Tekst pochodzi z magazynu "Tempo"
      
       źródło: eurosport.onet.pl
      
      

Najnowsze artykuły w dziale Sport

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
  • fajnie się czytało. Szkoda trochę tych chłopaków, bo raczej za ciekawych wspomnien z Polski mieć nie będą. .. Ale takie życie. W piłkę grają miliony i marzą o milionach, a udaje się garstce
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    8
    2
    Tomasz_marchewa(2014-12-20)
  • nigdy nie bylem kibicem conki i nim pewnie nie bede, ale fakt szkoda młodych chłopaków a co z moją OLIMPIĄ ?
  • Juz dawno powinni rozgonic ta legie cudzoziemska i grac juniorami chłopaki zdobyli trzecie miejsce w Polsce pewnie mają jakiś talent niech sie ogrywaja ze starszymi a nie najpierw hiszpania potem japonia aż strach sie bać co teraz wymyśla moze eskimosow by wypróbować gorzej juz byc nie moze a ci pewnie beda grali za samo koryto
  • Zaraz sie rozplacze to takie wzruszajace. a nie bili ich tam, Tylko Olimpia i co tempo cos chlopaki.
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    9
    4
    jajcobis(2014-12-20)
  • sprobowac chcieli to zrozumiale ktos ich otumanil jakimis wizjami itd inna kwestia ze talentu zabraklo, tylko co powiedza o polsce w swoich domach
  • klub doktora, i klub księdza cała elbląska piłka
  • Ja sobię nie życzę żeby Moje podatki przeznaczać na klub w którym 90% składu jest z zagranicy.
  • to jest chore - przecież mają dobrych zawodników a kombinują jak koń pod górę i po co zciągają chłopaków z zagranicy i dają im nadzieję na zarobek a tu musza za michę grać i mieszkać w internacie wstyd wstyd wstyd- dajcie szansę grać piłkarzom z naszego miasta
  • Gdyby choćby jeden z trenerów otworzył usta to okazałoby się że w Olimpii wcale różowo nie jest , ale o tym niby wszyscy wiedzą ale udają że jest ok. To klika księdza, mam nadzieję że już niedługo.
  • Przykra sprawa. Ale przykład idzie z góry. Mój 10-letni syn uparł się na trenowanie piłki w Concordii, więc pojechałem na trening. Rozmowa z trenerem po zakończeniu treningu przyprawiła chłopca o płacz i niechęć do każdej dyscypliny sportu. Trener chciał dostać do drużyny gracz wyszkolonego technicznie i taktycznie, na którym mógłby się wykazać jakie to on ma umiejętności. Syn postanowił spróbować jeszcze raz tylko w innym klubie, jest zadowolony, z chęcią chodzi na treningi bo trener nie wymaga od niego bycia gwiazdą drużyny tylko chęci trenowania i jak mówi najważniejsze jest to że chce trenować sport a nie siedzieć przed komputerem. Panie Prezesie niech pan oszczędzi miastu wstydu z takim podejściem do sportu i szkolenia młodzieży.
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    7
    3
    tylkonieCONCORDIA(2014-12-21)
  • Mirosław doczepia treske
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    2
    2
    krachnageldzie(2014-12-21)
  • a gdzie Wino wizjoner jest w tej bajce?
Reklama