
- Nauczyliśmy się, że nie wygrywa jeden, wygrywamy i przegrywamy wszyscy. Udział w bramce ma nie tylko strzelec i asystujący, ale też obrońca, który rozpoczął akcję bramkową. I jemu też należą się podziękowania. Rywalizujemy na treningach, ale mówię za każdym razem: na meczu jesteśmy jednym zespołem - mówi Konrad Wasilewski, trener piłkarskiej drużyny Sportowej Szkoły Podstawowej nr 3 w Elblągu, która zajęła drugie miejsce na ostatnim Pucharze Tymbarku. Rozmawiamy o turnieju i o tym jak wygląda piłka nożna dzieci.
- Pamieta trener jak miał 8 lat i biegał za piłką?
- Mam takie zdjęcie zrobione z balkonu. Więcej pamiętam, kiedy już byłem starszy.
- Pytam nie bez powodu, Pana podopieczni, którzy zajęli drugie miejsce w Polsce, w Pucharze Tymbarku do lat 10, dwa lata wcześniej wygrali wojewódzki finał tych rozgrywek do lat 8. Kategoria U8 nie ma finałów ogólnopolskich.
- Zgadza się. Chłopaki w pierwszej klasie szkoły podstawowej wygrali Puchar Tymbarku w naszym województwie.
- Ja pamiętam swoją grę w wieku ośmiu lat: jeden na bramkę, reszta jak szarańcza goniła piłkę.
- W wieku ośmiu lat tak to właśnie wygląda. Pierwszym zadaniem trenera jest „oduczyć“ dzieciaków tej szarańczy. Mówię dzieciaków, bo w piłkę grają zarówno chłopcy jak i dziewczyny i nawyk biegania stadem mają wszyscy, niezależnie od płci. Jedno z założeń treningowych to „zrobienie miejsca na boisku“, tak aby dziecko, które ma technikę, mogło się wykazać. Na początku panuje egocentryzm: jestem ja i piłka i nic więcej się nie liczy. Jednym z zadań trenerskich jest przekonanie młodego zawodnika, że musi zrobić koledze miejsce na boisku.
- Chłopaki sobie grają, wychodzi Pan i mówi: nie biegnij za piłką, ustaw się gdzieś z boku, kolega ci poda...
- Tak to nie jest. To jest proces, kilkadziesiąt godzin na treningu, podczas których pokazujemy, co można zrobić bez piłki, gdzie się ustawić, uzmysłowić dzieciakom, że gra się na całej przestrzeni boiska. Zaczynamy od gierek 2 na 1, 2 na 2. Tak, żeby mogli zobaczyć, do czego może im się przydać kolega z tej samej drużyny. Jednym z pierwszych elementów treningu jest nauka tego, co można zrobić z piłką: dryblować, strzelać albo podawać. Tylko podać też trzeba mieć komu i to jest kolejny punkt nauki... I tak z treningu na trening... z tygodnia na tydzień coraz lepiej to wygląda. Pracujemy nad tym do dziś.
- Trening to bardziej zabawa, czy bardziej na poważnie?
- U ośmiolatków gra przez zabawę. Dzieci lubią rywalizację i to jest dla nich coś naturalnego. Najważniejsze jest, żeby czerpali radość z gry, przyjemność. Na początku jest więc berek, bieganie, ganianie za piłką. Potem wprowadzamy rywalizację: kto zrobi lepiej, kto szybciej. Pokazujemy, jak ustawić nogę, jak mają zagrać. Ale przede wszystkim to ma być przyjemność, mają cieszyć się, że grają. Nie wygrywa najlepszy, tylko ci wszyscy, którzy osiągną wyznaczony cel. Ktoś czegoś nie umiał, a nagle potrafi. Sam widzi efekt treningów. Jest bardzo dużo elementów nad którymi się pracuje z takimi dziećmi, ale najważniejsza jest przyjemność, radość z gry.
- Jak znaleźć takich kilkunastu ośmiolatków? Czy w tym wieku możemy w ogóle mówić, że ktoś się wyróżnia?
- Można powiedzieć, który ośmiolatek się wyróżnia ogólną sprawnością fizyczną. Widać komu „piłka nie przeszkadza“. Ale nie jesteśmy w stanie powiedzieć, że z przykładowego Kuby będzie piłkarz, a Jacek powinien poszukać czegoś innego. Naszym nadrzędnym celem jest zaszczepienie w tych dzieciach potrzeby aktywności fizycznej. Nawet jeśli nie zostaną zawodowymi sportowcami, ruch stanie się dla nich naturalną potrzebą.
. Jak znaleźć? W wieku ośmiu lat trenują w zasadzie wszyscy, którzy chcą. Nie odtrącamy, bo ktoś wolniej biega, albo gorzej radzi sobie z piłką. Ale na treningach widać komu zależy... kto radzi sobie lepiej, kto gorzej, komu się nie chce i woli patrzeć w chmury, zamiast na to, co się dzieje wokół niego. Jeden jest zainteresowany, żeby mieć piłkę tylko dla siebie, drugi zrobi wszystko, żeby piłkę odzyskać, trzeciemu na tym nie będzie zależało...
fot. arch. prywatne K. Wasilewskiego
.
- Jest jakiś wspólny mianownik, jakaś cecha szczególna, która ich łączy? Pierwsze, co mi przychodzi na myśl to rodzice, którzy czuli potrzebę, by ich dzieci grały w piłkę.
- Rola rodziców jest bardzo ważna, a często niedoceniana. To rodzice muszą przywieźć i odwieźć dziecko na trening, poświęcić swój czas. I zarazić syna lub córkę pasja do piłki nożnej. Pierwsze kroki chłopczyk i dziewczynka, zanim jeszcze trafią do klubu, robią z rodzicami. To przecież z nimi w wieku kilku lat grają gumową piłką w piaskownicy albo przed domem. Potem to rodzic zapisuje dziecko na treningi. A moje chłopaki? Chyba każdy ma swój powód, dla którego trenuje. Każdy ma inny.
- Ile jest takich rodziców, którzy nie tyle chcą, żeby dziecko grało w piłkę, ile chciałoby mieć w domu drugiego Roberta Lewandowskiego, Piotra Zielińskiego, w ostateczności niech będzie Wojtek Szczęsny?
- Po cichu, to chyba każdy liczy. Z upływem lat, kolejnych meczów, turniejów rzeczywistość weryfikuje te marzenia. Są rodzice i rodzice. Są zdroworozsądkowi, którzy chcą, aby dziecko przede wszystkim się ruszało. A część, pewnie podświadomie, chciałaby mieć Zielińskiego albo Szczęsnego. Ale o tym z rodzicami nie rozmawiam. Postawiłem jasną granicę: rozmów, że z przykładowego Adasia musi wyrosnąć drugi Lewandowski - nie ma i nie będzie. Adaś ma trenować i cieszyć się grą. Szczerze mówiąc, pewnie są tacy, ale mi się trafiła fajna grupa rodziców, którzy nie wywierają na mnie takiej presji.
- Jak bardzo zmienili się chłopcy przez te dwa lata od poprzedniego Tymbarku?
- Z większością trenuję od trzech lat. W ich przypadku to kawał czasu. Kształtują się charaktery, dojrzeli. Zmieniło się postrzeganie: coraz częściej jesteśmy „my“ - drużyna, zespół, a nie tylko ja i koledzy. Takim charakterystycznym elementem była radość po bramkach w tegorocznych finałach wojewódzkich. Chyba po raz pierwszy z goli cieszyła się cała drużyna, nie tylko strzelec i asystent. Nauczyliśmy się, że nie wygrywa jeden, wygrywamy i przegrywamy wszyscy. Udział w bramce ma nie tylko strzelec i asystujący, ale też obrońca, który rozpoczął akcję bramkową. I jemu też należą się podziękowania. Rywalizujemy na treningach, ale mówię za każdym razem: na meczu jesteśmy jednym zespołem. Nie możesz mieć żalu do Franka, że cię popchnął na treningu, bo to się może odbić na całej drużynie. Zasada jest prosta: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. To jest największa zmiana. Chłopaki zrozumieli, że osiągnięcia indywidualne nie mogą być na pierwszym miejscu. Nie „ja idę na króla strzelców“, „ja muszę odebrać statuetkę“, tylko razem cieszymy się z naszych wspólnych sukcesów. I razem pocieszamy się po porażkach...
- Jak wyglądają rozgrywki dziesięciolatków w sezonie?
- Warmińsko - Mazurski Związek Piłki Nożnej organizuje turnieje. Co tydzień gdzieś jedziemy i gramy z zespołami z naszego regionu, powiedzmy co weekend przez osiem tygodni. To są turnieje, na których nie prowadzi się klasyfikacji. Oczywiście, chłopaki liczą bramki, kto wygrał, kto przegrał, ale „wynik nie idzie w świat“. Tylko my wiemy, jak nam poszło. W turnieju bierze udział pięć - sześć drużyn, gramy „każdy z każdym“. A druga ścieżka to turnieje komercyjne i tam już jest prowadzona klasyfikacja, są puchary, nagrody, medale, walka o miejsca. Jeździmy tam, bo jest to doskonała okazja, aby rywalizować z drużynami z innych regionów Polski, a nawet z zespołami z innych państw. Z drugiej strony, to że jest prowadzona klasyfikacja, pozwala chłopakom oswoić się z presją wyniku. Przy czym, nie do końca mogę powiedzieć, że zawsze gramy o zwycięstwo. Zawsze chcemy rozegrać dobry mecz, a za tym przeważnie idzie dobry wynik. Świadomie użyłem słowa „przeważnie“, bo czasami rozegramy super mecz i przegramy. I chłopaki muszą się tego nauczyć, bo taka jest piłka nożna. Czasem mimo, że zagraliśmy super mecz, to rywal był lepszy. A czasem zabrakło łutu szczęścia.
fot. arch. prywatne K. Wasilewskiego
.
- Piłka nożna to jedna z najbardziej niesprawiedliwych dyscyplin sportu. Tu zawsze słabszy może wygrać z lepszym.
- Mieliśmy takie mecze, kiedy przeciwnik wydawał się słabszy, a z boiska schodziliśmy przegrani. Czasem, mimo lepszej gry przegrywaliśmy bo po prostu zabrakło szczęścia. I w drugą stronę mieliśmy podobnie. Wygraliśmy z Derby County, gdzie wydawało się, że to jest inny piłkarski świat. Ale dlatego jeździmy na turnieje komercyjne, bo chcemy grać z lepszymi. Żeby chłopakom noga nie zadrżała, jak będą grali w finale. Pamiętam, kiedy zaczynaliśmy i graliśmy z Lechią Gdańsk. Chłopaki prawie sparaliżowani, bo to przecież Lechia. A dziś... gramy na tym samym poziomie. raz wygramy my, raz oni, przed meczem nigdy nie wiadomo, kto będzie cieszył się ze zwycięstwa. Poznaliśmy się na tyle i zakolegowaliśmy, że jak gramy na tym samym turnieju, to nawzajem się dopingujemy. Oczywiście, jeśli nie gramy przeciw sobie, bo wtedy nie ma zmiłuj. Pamiętam, jak graliśmy z Juventusem i chłopaki mieli nogi trochę splątane. Zobaczyli, że w innych krajach ich rówieśnicy wyglądają podobnie i z takimi firmami, jak FC Porto, Paris Saint Germain, nogi nie cofali. Te doświadczenia wyszły na Pucharze Tymbarku.
- W tym roku na finał wojewódzki Pucharu Tymbarku jechaliście w roli faworyta? Czy w przypadku dziesięciolatków trudno mówić o tym, że ktoś jest faworytem, bo dzieciaki mają po 10 lat i wszystko się może zdarzyć.
- Głośno o tym nikt nie mówił, ale chyba byliśmy tak postrzegani. Nie tylko poprzez grę w Tymbarku, dwa lata wcześniej w kategorii do lat 8, ale też rywale widzieli nas podczas turniejów związkowych, komercyjnych. Większość rywali wiedziała, na co nas stać. Pod względem jakości piłkarskiej, my, Olsztyn, Nowe Miasto Lubawskie, Ełk byliśmy postrzegani jako kandydaci do wyjazdu do Chorzowa. Natomiast nie gramy z zespołami ze wschodu województwa, wiec trudno było wyrokować, jaka jest ich realna siła. Wiedzieliśmy, że możemy zajść wysoko. Starałem się zdjąć presję z chłopaków. Każdy mecz mieliśmy grać tak, jakby to był finał. Skupiamy się na najbliższym meczu i dopiero po końcowym gwizdku, zastanawiamy się, co dalej.
- Wygraliście finał wojewódzki i było „o matko, i co teraz“?
- Jest takie zdjęcie, gdzie aż się za głowę złapałem. W finale graliśmy z SP 18 z Olsztyna. Oni są powiązani z Żuri Olsztyn. Znamy się nawzajem dobrze i wiedzieliśmy, że łatwo nie będzie. Trochę może zadecydowała dyspozycja dnia. Bramkę na 3:2 dającą nam zwycięstwo, zdobyliśmy 20 sekund przed końcem spotkania. I potem czekaliśmy na informacje z PZPN-u na to, co mamy zrobić. Jak się okazało, musieliśmy tylko dojechać do Chorzowa i po finałach wrócić. Najtrudniej było zorganizować transport, poza tym sprawy organizacyjne: załatwić zastępstwa w szkole. Ja pracuję w dwóch [w SSP nr 3 i w Szkole Muzycznej - przyp. SM], ogarnąć wszystkie papiery i formalności. Byliśmy w Chorzowie od wtorku do soboty.
- A sam turniej finałowy w Chorzowie?
- Organizacja na najwyższym poziomie. Każda drużyna dostała swojego wolontariusza, który pomagał we wszystkim: od zapisów na posiłki i noszenie wody, po najdrobniejsze problemy typu odpowiedzi na pytania: gdzie my mamy teraz iść. Tymbark i PZPN pokrywali całość kosztów pobytu, od hotelu po fizjoterapeutów dla każdej drużyny i wejście na mecz Polski z Mołdawią po turnieju. Jedyną rzeczą, którą warto byłoby poprawić, jest liczba kompletów meczowych. Od Tymbarku otrzymaliśmy tylko jeden, w którym musieliśmy grać przez trzy dni. Dodatkowy zestaw bardzo by się przydał. Graliśmy na bocznym boisku Stadionu Śląskiego. 20 minut meczu, potem godzinę czterdzieści minut czekaliśmy na kolejny mecz. I to oczekiwanie, było chyba jedynym okresem, kiedy nie mieliśmy nic do roboty. Sędziowie z PZPN-u nie odpuszczali, nie było czegoś takiego, że grają dzieci, to na coś przymkną oko. Najwyższy poziom.
- Losowanie przydzieliło wam grupowych rywali, o których pewnie niewiele wiedzieliście. Gracie swoje, czy najpierw pięć minut na to, żeby się przekonać co to za rywal?
- Rywale trochę nieznani Ale przy dzisiejszym dostępie do internetu, trochę informacji udało się zdobyć. Najtrudniejszym rywalem w grupie wydawała się szkoła z Częstochowy. Wiedzieliśmy, że jest tam dwóch chłopaków z Akademii Rakowa, kilku z innych klubów. Nie wiedzieliśmy, jak grali wcześniej, ale mogliśmy się spodziewać solidnej drużyny. Podobnie było w przypadków dwóch pozostałych drużyn. W meczach grupowych mieliśmy grać swoje. Bez oglądania się na przeciwnika. W pierwszym meczu nawet przegrywaliśmy 0:1 i odwróciliśmy wynik. Chłopaki wiedzieli, co umieją i mieli tylko wykorzystać swojej atuty. To się sprawdziło w pierwszych trzech meczach. I to właśnie te mecze z mocnymi rywalami, o których rozmawialiśmy wcześniej, dały chłopakom pewność siebie i wiarę w to, że nawet jak przegrywają, to nie ma się co załamywać, bo zawsze można doprowadzić do remisu, a potem zdobyć gola na wagę zwycięstwa.
fot. arch. prywatne K. Wasilewskiego
.
- Mi zaimponowała faza pucharowa. Ćwierćfinał i półfinał zakończone remisami. Przy rzutach karnych dorosły się denerwuje, a tu wychodzi dziesięciolatek. Z drugiej strony też stoi dziesięciolatek, tak samo zestresowany. Ale to elblążanie wygrali te wojny nerwów.
- W kwietniu byliśmy na dużym turnieju. Mieliśmy tam pięć rzutów karnych, nie strzeliliśmy żadnego. To proszę sobie wyobrazić mój stres przy rzutach karnych na Pucharze Tymbarku. Nie wybieram wykonawców, chłopaki sami decydują kto i kiedy strzela. Nikt nie chce strzelać pierwszy... Ja tylko doradzam, co mają zrobić m. in. żeby wzięli trzy głębokie wdechy, podjęli decyzję i nie zmienili jej w ostatniej chwili. Reszty nie zdradzę. Nie mówię, gdzie ma strzelać. Na szczęście, mają tę odwagę, żeby wziąć odpowiedzialność i wykonywać karne. Szczerze mówiąc, nie wiem, co bym zrobił, gdyby się nikt nie zgłosił. Cieszę się, że nie mam tego kłopotu.
- Przypadkowych drużyn na tym turnieju nie było. Zastanawiam się i tu wracam do jednego z poprzednich pytań, na ile poziom był wyrównany? Czy gdyby ten turniej odbył się dwa tygodnie później do fazy pucharowej mogłyby wejść inne drużyny? Na ile decydowała dyspozycja dnia?
- O drużynie z Wrocławia, z którą spotkaliśmy się w ścisłym finale, od początku mówiło się jako o faworycie do gry w finale. Tam grali piłkarze ze Śląska i z Akademii Wrocław. Myślę, że sześć zespołów mogło spokojnie walczyć w ścisłym finale. O samą fazę pucharową mogło powalczyć około 10 drużyn. Kilka meczów mogło się ułożyć w drugą stronę i nie mówię tu tylko o naszej drużynie, tylko o tym, co do mnie dochodziło z innych boisk. Turniej był tak zorganizowany, że jednocześnie na ośmiu boiskach grała cała kategoria, nie miałem więc specjalnie okazji, żeby podglądać innych. Chyba w każdej drużynie można było znaleźć zawodników trenujących w klubowych akademiach, tak teraz wygląda szkolenie. Myślę, że inny skład drużyn uczestniczących w fazie pucharowej, byłby jak najbardziej możliwy. Ale nie oszukujmy się: Wrocław był bardzo mocny.
- Wrażenia ze ścisłego finału?
- Początek mieliśmy dobry, mogło się wydawać, że jesteśmy w stanie powalczyć. Wrocławianie grali jednak inaczej niż my. Strzelali z dystansu, niemal każdą swoją akcję kończyli strzałem. My, jak czasami rodzice dowcipkują, chcemy wbiec z piłką do bramki. Nie udało się, jeszcze przy 0:2 wierzyłem, że nie wszystko jest stracone. Nie z takich tarapatów ta drużyna wychodziła. Żal mi, że nie zdobyliśmy chociaż bramki honorowej, bo to chłopaki zapamiętaliby na długo. Krzysiu Gadaj miał swoje sytuacje, mieliśmy stałe fragmenty. Z upływem czasu wiedziałem, że będziemy na drugim miejscu i wiedziałem, że po meczu będę musiał chłopakom powiedzieć, że są drudzy w Polsce i to jest sukces. Będą mieli żal, będzie sportowa złość, będzie płacz, bo chcieli wygrać, ale to nie koniec świata. Za chwilę dostaną puchar, medale. Trzeba było „postawić ich na nogi“, powiedzieć: chłopaki jesteśmy drudzy w Polsce, zrobiliście coś ekstra. Głęboko wierzę, że jeszcze w swojej przygodzie z piłką zagrają w finale i ten finał wygrają. Za dwa lata ta drużyna znów wystartuje w Pucharze Tymbarku. Najwięcej uczy właśnie porażka.
- A co robiliście po turnieju? Wiem, że byliście na meczu Polska - Mołdawia.
- Po ceremonii rozdania medali mieliśmy czas dla siebie. Poszliśmy „w miasto“. Byli z nami rodzice, którym przy okazji serdecznie dziękuję, poszliśmy coś zjeść, trochę się powłóczyć. I wieczorem na mecz. Kiedy czekaliśmy aż nas wpuszczą, chłopaki wyjęli piłkę i zaczęli grać. I to mnie cieszy. Mecz im się podobał. Atmosfera ich zachwyciła, w naszym sektorze zajmowanym przez uczestników turnieju, było głośno i dopingowaliśmy cały czas.
- I co dalej z tą drużyną?
- Za tydzień jedziemy na turniej do Kartuz [rozmawialiśmy 12 czerwca - przyp. SM], ma być silnie obsadzony. I dalej trenujemy. W przyszłym roku szkolnym czeka nas bardzo duża zmiana. Dziś chłopaki są w klasie o profilu piłki nożnej w Sportowej Szkole Podstawowej nr 3. W ramach tego mają dodatkowe godziny piłki nożnej ze mną i praktycznie są to dodatkowe treningi poza treningami w Olimpii. W przyszłym roku rusza Szkoła Mistrzostwa Sportowego. Do SMS przyjdą chłopcy z klubu, którzy dotychczas uczyli się w innych szkołach. Spodziewam się, że będziemy jeszcze mocniejsi i będziemy mogli połączyć treningi szkolne z tymi w klubie. Co tylko powinno pomóc w rozwoju chłopaków. mamy wsparcie ze strony szkoły, ze strony miasta, można patrzeć z optymizmem.
- Na turnieju byli pewnie skauci z innych klubów, skauci z PZPN. Nie obawia się trener, że rozbiorą mu drużynę?
- Z tego co wiem, to byli. Już na finale wojewódzkim był skaut z PZPN, oficjalnie przedstawiony. W Chorzowie rodzice mi mówili, że kręcili się skauci. Rozmawiałem z rodzicami na temat ewentualnych transferów i mam nadzieję, że są świadomi, że to jeszcze za wcześnie. Co będzie w przyszłości? Zobaczymy. Sądzę, że przez kolejne trzy lata chłopaki będą w Elblągu. A jeżeli to nadal będzie taka mocna grupa, to do nas będą przychodzić, a nie od nas odchodzić. To my będziemy przyciągać kolejnych mocnych zawodników. Jeżeli utrzymamy ten poziom, to nie widzę powodu, żeby iść gdzieś w wieku 12 - 13 lat. Przy czym nie widzę niczego strasznego w transferach. Czasem trzeba się sprawdzić w innym środowisku. Zobaczyć, czy dam radę w innym, lepszym klubie. W pewnym momencie to jest wskazane dla rozwoju piłkarza. Nie możemy się zamykać, że tylko jest Elbląg, Olimpia i SSP nr 3. A czy będą kuszeni przez inne akademie? Oczywiście, że będą. Świadomy rodzic decyzję o transferze podejmie w odpowiednim czasie. Moim zdaniem, jeszcze jest za wcześnie.
fot. arch. prywatne K. Wasilewskiego
.
- A co z trenerem? Do jakiego etapu będzie Pan prowadził tę drużynę?
- Jeżeli chodzi o klub, to adresatem tego pytania jest koordynator Akademii. Pojęcia nie mam. W szkole, na dziś decyzja jest taka, że będą ze mną. Czy będą jakieś zmiany za rok? Nie wiem. Zobaczymy.
- Dziękuję za rozmowę.