- Nadgodziny zdarzały się, ale pracownikom płacono za nie - zapewniał wczoraj w sądzie pracy kierownik rejonu w sieci „Biedronka” Roman C.
Mężczyzna był jedynym świadkiem, jakiego sąd przesłuchał na dzisiejszym posiedzeniu w sprawie Bogusławy T. z Pasłęka. W tamtejszym sklepie „Biedronki” kobieta przepracowała jako kasjer -
sprzedawca ponad pięć lat. Pierwsza rozprawa dotycząca zapłaty za pracę po godzinach, jaką wytoczyła byłemu pracodawcy, firmie Jeronimo Martins, odbyła się pod koniec czerwca.
Roman C., który zeznawał dziś pod przysięgą, nie pamiętał, by pracownicy zgłaszali mu jakieś problemy.
- Za organizację pracy odpowiedział kierownik sklepu. Jeśli np. z powodu zwolnień chorobowych czy dużego ruchu przed świętami zdarzały się nadgodziny, to pracownik otrzymywał w zamian wolny dzień lub zapłatę - mówił w sądzie. - Według mnie, rzeczywisty czas pracy był odnotowywany w dokumentach i uważam, że firma zapłaciła pani Bogusławie za wszystkie
dodatkowe godziny pracy. Przyznam jednak, że w jej sklepie zdarzyło się ze dwa razy, że na zmianie było więcej pracowników niż powinno być w tamtym momencie. Może któraś z pań przyszła na zakupy, zobaczyła, że jest dużo towaru do rozładowania i została, by pomóc - zastanawiał się Roman C.
Prowadząca rozprawę sędzia postanowiła odrzucić wnioski prawników Jeronimo Martins o powołanie biegłych, którzy mieliby zbadać m.in. rolki z kas fiskalnych i raporty gotówkowe pochodzące z okresu pracy Bogusławy T..
Kolejne posiedzenie ma być niejawne.
Była pracownica „Biedronki” ma nadzieję, że wyrok zapadnie niedługo i sąd uzna jej roszczenia.
- Dotąd zeznawało dziesięciu świadków. Wydaje mi się, że ich zeznania były dla mnie korzystne - ocenia.
Za nadgodziny Bogusława T. domaga się prawie 55 tysięcy złotych.
sprzedawca ponad pięć lat. Pierwsza rozprawa dotycząca zapłaty za pracę po godzinach, jaką wytoczyła byłemu pracodawcy, firmie Jeronimo Martins, odbyła się pod koniec czerwca.
Roman C., który zeznawał dziś pod przysięgą, nie pamiętał, by pracownicy zgłaszali mu jakieś problemy.
- Za organizację pracy odpowiedział kierownik sklepu. Jeśli np. z powodu zwolnień chorobowych czy dużego ruchu przed świętami zdarzały się nadgodziny, to pracownik otrzymywał w zamian wolny dzień lub zapłatę - mówił w sądzie. - Według mnie, rzeczywisty czas pracy był odnotowywany w dokumentach i uważam, że firma zapłaciła pani Bogusławie za wszystkie
dodatkowe godziny pracy. Przyznam jednak, że w jej sklepie zdarzyło się ze dwa razy, że na zmianie było więcej pracowników niż powinno być w tamtym momencie. Może któraś z pań przyszła na zakupy, zobaczyła, że jest dużo towaru do rozładowania i została, by pomóc - zastanawiał się Roman C.
Prowadząca rozprawę sędzia postanowiła odrzucić wnioski prawników Jeronimo Martins o powołanie biegłych, którzy mieliby zbadać m.in. rolki z kas fiskalnych i raporty gotówkowe pochodzące z okresu pracy Bogusławy T..
Kolejne posiedzenie ma być niejawne.
Była pracownica „Biedronki” ma nadzieję, że wyrok zapadnie niedługo i sąd uzna jej roszczenia.
- Dotąd zeznawało dziesięciu świadków. Wydaje mi się, że ich zeznania były dla mnie korzystne - ocenia.
Za nadgodziny Bogusława T. domaga się prawie 55 tysięcy złotych.
SZ