Mój maż był jedną z pierwszych osób, która dobiegła na miejsce wypadku. Zjeżdżając ze skrzyżowania w stronę ratusza widział i słyszał karetkę, oraz samochód hondę w którym dudniła muzyka. Zdążył przejechać może 3 metry od przejścia i przeczuł że dojdzie do tragedii. Zdążył zjechać i usłyszał potężny huk i spojrzał w lusterko. Zostawił auto na awaryjnych na prawym pasie i pobiegł na miejsce wypadku. Nie mógł otworzyć maski hondy żeby wyjąc akumulator, miedzy czasie podbiegli inni. Nie zapomnę kiedy zadzwonił potem do domu był w szoku, kiedy przyjechał był cały poraniony od szkieł. Moim zdaniem kierowca hondy nie słyszał karetki i nie zachował szczególnej ostrożności przed pojazdem uprzywilejowanym, jednak kierowca karetki powinien także zachować ostrożność wjeżdżając na skrzyżowanie. Winni są oby dwoje, ale bardziej kierowca hondy. Zły czas, miejsce, brak ostrożności =nieszczęśliwy wypadek. Współczuje rodzicom ale tak się nie robi