Rozmowa z doktorem Michałem Gocem z katedry zoologii kręgowców Uniwersytetu Gdańskiego.
Przedstawiciele Związku Komunalnego Gmin Nadzalewowych wystąpili do ministra środowiska o podjęcie działań na rzecz ograniczenia liczby kormoranów. Mówią, że rybacy są tak zdesperowani działalnością ptaków, że grożą podpaleniami.
Nie jestem w stanie powiedziać, czy to w związku z kormoranami czy piromanią, ale - w ostatnich przynajmniej latach - mają miejsce próby podpaleń. To może mieć związek z niechęcią do ptaków.
Najważniejszy argument rybaków to sprawa pożywienia kormoranów. Wyniki znanych mi badań wydają się jednak przeczyć opinii, że ptaki żywią się poławianymi przez zalewowych rybaków gatunkami ryb.
Kormoran nie gardzi węgorzem, ale stanowi on w jego diecie jeden czy dwa procent. Większość diety stanowią ryby gospodarczo - albo ze względu na rozmiary, albo ze względu na gatunek - nieużyteczne. Cała sprawa jest wynikiem optyki rybackiej. Kiedy kormoran złapie duża rybę, a zwłaszcza trudnego w połykaniu węgorza - na powierzchni wody walczy z nim pół minuty czy minutę, starając się go umieścić tak, by dało się go połknąć. W związku z tym na kilometr widać, że kormoran ma węgorza i z nim walczy. Kiedy jednak połyka dziesiątki małych rybek, robi to albo pod wodą, albo nad wodą, ale nikogo to nie obchodzi. To co widać - to oczywiście walka z dużą rybą.
Czy na ten temat rozmawialiście państwo z rybakami?
Było kilka spotkań, poza tym spotykamy się w terenie, ale trudno przekonać kogoś, kto wie, bo widział i spędza życie na wodzie.
Marek Gliszczyński, przewodniczący Związku gmin, opowiedział nam o amerykańskiej metodzie ograniczania liczby kormoranów przez zabijanie zarodków przy pomocy fali uderzeniowej ładunku wybuchowego.
Strzelanie w kolonii, gdzie ptaki się rozmnażają, budzi wątpliwości etyczne. To jest tak, jakby rzucić bombę na miasto, bo są tam szczury. Rzeczywiście szczury zginą. A cała reszta nas nie obchodzi? Las jest ekosystemem, w którym żyje tysiące gatunków. Nie znam szczegółów tej metody, ale prawdopodobnie w wyniku wybuchu ucierpią wszystkiej żyjące tam ptaki, a pewnie uciekną ssaki itp. Nie wyobrażam sobie takiego działania. Jeśli można uzyskać zgodę opinii publicznej i władz na ograniczenie populacji, to z całą pewnością nie taką metodą, która niszczy wszystko.
Jaka metoda byłaby dobra według pana?
Zgodę na ograniczenie populacji wydaje już nie minister, ale konserwatorzy przyrody. Problem w tym, że Zalew jest międzywojewódzki i w twej sprawie powinna być zgoda obu konserwatorów. Sama kolonia jest po stronie "pomorskiej", a zainteresowanie jej ograniczeniem - po obu stronach Zalewu. W takich razach biurokratyczne dogadywania przeciągają sprawę tak, że często trwa to wszystko bardzo długo... Nie jestem ortodoksyjny i nie uważam, że nie można, ale jest to bardzo trudne technicznie w sytuacji, kiedy w całej Europie populacja kormorana rośnie. Działania na skalę lokalną są bardziej psychologiczne raczej i chodzi chyba bardziej o satysfakcję, że coś się zrobić, bo jeśli chodzi o skutki trwałe i zadowalające, to obawiam się, że będzie je trudno osiągnąć. A zabijać dla zabijania, bez osiągnięcia skutku, jest barbarzyństwem.
Zobacz także: "Ptaków w brud"
Nie jestem w stanie powiedziać, czy to w związku z kormoranami czy piromanią, ale - w ostatnich przynajmniej latach - mają miejsce próby podpaleń. To może mieć związek z niechęcią do ptaków.
Najważniejszy argument rybaków to sprawa pożywienia kormoranów. Wyniki znanych mi badań wydają się jednak przeczyć opinii, że ptaki żywią się poławianymi przez zalewowych rybaków gatunkami ryb.
Kormoran nie gardzi węgorzem, ale stanowi on w jego diecie jeden czy dwa procent. Większość diety stanowią ryby gospodarczo - albo ze względu na rozmiary, albo ze względu na gatunek - nieużyteczne. Cała sprawa jest wynikiem optyki rybackiej. Kiedy kormoran złapie duża rybę, a zwłaszcza trudnego w połykaniu węgorza - na powierzchni wody walczy z nim pół minuty czy minutę, starając się go umieścić tak, by dało się go połknąć. W związku z tym na kilometr widać, że kormoran ma węgorza i z nim walczy. Kiedy jednak połyka dziesiątki małych rybek, robi to albo pod wodą, albo nad wodą, ale nikogo to nie obchodzi. To co widać - to oczywiście walka z dużą rybą.
Czy na ten temat rozmawialiście państwo z rybakami?
Było kilka spotkań, poza tym spotykamy się w terenie, ale trudno przekonać kogoś, kto wie, bo widział i spędza życie na wodzie.
Marek Gliszczyński, przewodniczący Związku gmin, opowiedział nam o amerykańskiej metodzie ograniczania liczby kormoranów przez zabijanie zarodków przy pomocy fali uderzeniowej ładunku wybuchowego.
Strzelanie w kolonii, gdzie ptaki się rozmnażają, budzi wątpliwości etyczne. To jest tak, jakby rzucić bombę na miasto, bo są tam szczury. Rzeczywiście szczury zginą. A cała reszta nas nie obchodzi? Las jest ekosystemem, w którym żyje tysiące gatunków. Nie znam szczegółów tej metody, ale prawdopodobnie w wyniku wybuchu ucierpią wszystkiej żyjące tam ptaki, a pewnie uciekną ssaki itp. Nie wyobrażam sobie takiego działania. Jeśli można uzyskać zgodę opinii publicznej i władz na ograniczenie populacji, to z całą pewnością nie taką metodą, która niszczy wszystko.
Jaka metoda byłaby dobra według pana?
Zgodę na ograniczenie populacji wydaje już nie minister, ale konserwatorzy przyrody. Problem w tym, że Zalew jest międzywojewódzki i w twej sprawie powinna być zgoda obu konserwatorów. Sama kolonia jest po stronie "pomorskiej", a zainteresowanie jej ograniczeniem - po obu stronach Zalewu. W takich razach biurokratyczne dogadywania przeciągają sprawę tak, że często trwa to wszystko bardzo długo... Nie jestem ortodoksyjny i nie uważam, że nie można, ale jest to bardzo trudne technicznie w sytuacji, kiedy w całej Europie populacja kormorana rośnie. Działania na skalę lokalną są bardziej psychologiczne raczej i chodzi chyba bardziej o satysfakcję, że coś się zrobić, bo jeśli chodzi o skutki trwałe i zadowalające, to obawiam się, że będzie je trudno osiągnąć. A zabijać dla zabijania, bez osiągnięcia skutku, jest barbarzyństwem.
Zobacz także: "Ptaków w brud"
rozmawiała Joanna Torsh