Drezyny miały być turystyczną atrakcją Tolkmicka i regionu, ale na razie regularne kursy nie mogą być prowadzone. Nie zgadzają się na to Polskie Linie Kolejowe, które żądają od właściciela drezyn specjalnej licencji. Po negocjacjach udało się uzyskać zgodę jedynie na okazjonalne przejazdy w obrębie stacji Tolkmicko. Pierwsze odbyły się 1 czerwca, kolejne zaplanowano na 6 i 12 czerwca. Co dalej?
Drezyny napędzane siłą ludzkich rąk miały jeździć po torach kolei nadzalewowej od 1 czerwca i być jedną z atrakcji turystycznych Tolkmicka i okolic. - Od grudnia zeszłego roku lina kolei nadzalewowej została wyłączona z eksploatacji przez Polskie Linie Kolejowej. Nasza inicjatywa to jedyna szansa, by uratować tę linię przed całkowitą dewastacją do czasu, gdy zostanie przeprowadzona jej rewitalizacja. Gdy zginie pierwsza szyna, zginie cała trasa. A my chcemy po raz kolejny pokazać, że ta linia może żyć – mówił nam kilka tygodni temu Józef Zamojcin, wiceburmistrz Tolkmicka i członek zarządu Stowarzyszenia Przyjaciół Ziemi Tolkmickiej Lanzania.
Kolej mówi "stop"
Stowarzyszenie kupiło cztery drezyny, kosztowały w sumie 80 tysięcy złotych, 85 procent środków pozyskano w funduszy unijnych, resztę dorzucił samorząd Tolkmicka. Miały kursować od Elbląga-Zdroju do Braniewa i zabierać na pokład 12 osób. Z planów mogą wyjść nici, bo „nie” kursowaniu po torach kolei nadzalewowej mówią Polskie Linie Kolejowe, które traktują drezyny jak zwykłe pociągi i wymagają specjalnych zezwoleń.
- Zgodnie z przepisami nie mogliśmy i nie wyraziliśmy zgody na jazdę po torach kolejowych drezynami, w związku z brakiem posiadania świadectwa dopuszczenia do eksploatacji dla pojazdu kolejowego, zgodnie z jego przeznaczeniem, wydanego przez Urząd Transportu Kolejowego – poinformowała nas Ewa Symonowicz-Ginter z Zespołu Prasowego PKP Polskie Linie Kolejowe SA. - PKP PLK S.A. wydał jednorazowe zezwolenia na zajęcie toru stacyjnego na stacji w Tolkmicku w celach promocyjnych drezyny typu DKB oraz zorganizowania imprezy promocyjnej regionu Ziemi Tolkmickiej w dniach 1, 6 i 12 czerwca 2015 roku. Ponadto zastrzegliśmy, że za prezentację drezyny, jej ewentualne zwiedzanie przez uczestników oraz za ich bezpieczeństwo odpowiedzialność ponosi w całości organizator imprezy.
Na dalsze ustępstwa PLK ani samorząd, ani stowarzyszenie Lanzania nie mają na razie co liczyć. Zdaniem przedstawicieli kolei są dwa rozwiązania tego problemu: albo uzyskanie licencji, albo przejęcie przez samorząd całej wyłączonej z eksploatacji linii kolejowej.
- Linia kolejowa 254 na odcinku Elbląg Zdrój - Braniewo została wyłączona z eksploatacji z powodu braku zainteresowania przewozami. Jest możliwość wznowienia ruchu pociągów na podstawie zawarcia umowy z zainteresowanym przewoźnikiem. Istnieje także możliwość przejęcia linii kolejowej przez samorządy jeśli wyrażą taka wolę. Odbywa się to zgodnie z ustalonymi procedurami – dodaje Ewa Symonowicz-Ginter.
Atest za 200 tysięcy
Na to potrzeba i pieniędzy, i zgody samorządów, przez które przebiega linia, a na to się nie zanosi. - Zanim jeszcze napisaliśmy projekt i kupiliśmy drezyny zapewniano nas w PLK, że będzie można bez problemu z tej linii korzystać. Doszło do sytuacji, że na nieczynnej linii kolejowej, by jeździć ręcznymi drezynami, trzeba spełniać wymagania jak dla pociągów. Nadal negocjujemy w tej sprawie, trudno mi powiedzieć, jak te rozmowy się skończą – powiedział nam w poniedziałek Józef Zamojcin. - Drezyny były zamawiane u rzemieślnika w Witaszycach, który produkuje takie urządzenia w kraju i za granicę i nikt tam nie żąda żadnych licencji. Taki atest kosztowałby 200 tysięcy złotych, nikogo na to nie stać.
- Za granicą każdą wykonaną przeze mnie drezynę sprawdza specjalista BHP. Kontroluje stan techniczny, robi testy z pełnych obciążeniem, próbną jazdę 20-, 30-minutową i jeśli wszystko jest w porządku, podpisuje dokumenty i drezyną już można jeździć – opowiada Marek Kaniewski, konstruktor drezyn z Witaszyc. - W Polsce jednak sprawa jest bardziej skomplikowana, wszyscy mają podobne problemy. By ich uniknąć, samorząd – na przykład starostwo - powinien najpierw przejąć linię od kolei, a dopiero wtedy podpisywać umowy ze stowarzyszeniami czy przedsiębiorcami na prowadzenie takich turystycznych atrakcji.
Jak sobie radzą inni pasjonaci drezyn w Polsce? - Znam sytuację w Tolkmicku, my mamy podobne problemy. Wszystko co jest związane z tą tematyką, jest patykiem po wodzie pisane. Od 10 lat działamy w tej branży, przez ten czas kilka razy zmieniały się władze samorządowe i każdy ma inną koncepcję. Obawiamy się, że nasze umowy mogą być po prostu wypowiedziane, bo ktoś któregoś dnia wymyśli sobie, że drezyny to tylko problem – powiedział nam jeden z przewoźników z południa Polski.
Kolej mówi "stop"
Stowarzyszenie kupiło cztery drezyny, kosztowały w sumie 80 tysięcy złotych, 85 procent środków pozyskano w funduszy unijnych, resztę dorzucił samorząd Tolkmicka. Miały kursować od Elbląga-Zdroju do Braniewa i zabierać na pokład 12 osób. Z planów mogą wyjść nici, bo „nie” kursowaniu po torach kolei nadzalewowej mówią Polskie Linie Kolejowe, które traktują drezyny jak zwykłe pociągi i wymagają specjalnych zezwoleń.
- Zgodnie z przepisami nie mogliśmy i nie wyraziliśmy zgody na jazdę po torach kolejowych drezynami, w związku z brakiem posiadania świadectwa dopuszczenia do eksploatacji dla pojazdu kolejowego, zgodnie z jego przeznaczeniem, wydanego przez Urząd Transportu Kolejowego – poinformowała nas Ewa Symonowicz-Ginter z Zespołu Prasowego PKP Polskie Linie Kolejowe SA. - PKP PLK S.A. wydał jednorazowe zezwolenia na zajęcie toru stacyjnego na stacji w Tolkmicku w celach promocyjnych drezyny typu DKB oraz zorganizowania imprezy promocyjnej regionu Ziemi Tolkmickiej w dniach 1, 6 i 12 czerwca 2015 roku. Ponadto zastrzegliśmy, że za prezentację drezyny, jej ewentualne zwiedzanie przez uczestników oraz za ich bezpieczeństwo odpowiedzialność ponosi w całości organizator imprezy.
Na dalsze ustępstwa PLK ani samorząd, ani stowarzyszenie Lanzania nie mają na razie co liczyć. Zdaniem przedstawicieli kolei są dwa rozwiązania tego problemu: albo uzyskanie licencji, albo przejęcie przez samorząd całej wyłączonej z eksploatacji linii kolejowej.
- Linia kolejowa 254 na odcinku Elbląg Zdrój - Braniewo została wyłączona z eksploatacji z powodu braku zainteresowania przewozami. Jest możliwość wznowienia ruchu pociągów na podstawie zawarcia umowy z zainteresowanym przewoźnikiem. Istnieje także możliwość przejęcia linii kolejowej przez samorządy jeśli wyrażą taka wolę. Odbywa się to zgodnie z ustalonymi procedurami – dodaje Ewa Symonowicz-Ginter.
Atest za 200 tysięcy
Na to potrzeba i pieniędzy, i zgody samorządów, przez które przebiega linia, a na to się nie zanosi. - Zanim jeszcze napisaliśmy projekt i kupiliśmy drezyny zapewniano nas w PLK, że będzie można bez problemu z tej linii korzystać. Doszło do sytuacji, że na nieczynnej linii kolejowej, by jeździć ręcznymi drezynami, trzeba spełniać wymagania jak dla pociągów. Nadal negocjujemy w tej sprawie, trudno mi powiedzieć, jak te rozmowy się skończą – powiedział nam w poniedziałek Józef Zamojcin. - Drezyny były zamawiane u rzemieślnika w Witaszycach, który produkuje takie urządzenia w kraju i za granicę i nikt tam nie żąda żadnych licencji. Taki atest kosztowałby 200 tysięcy złotych, nikogo na to nie stać.
- Za granicą każdą wykonaną przeze mnie drezynę sprawdza specjalista BHP. Kontroluje stan techniczny, robi testy z pełnych obciążeniem, próbną jazdę 20-, 30-minutową i jeśli wszystko jest w porządku, podpisuje dokumenty i drezyną już można jeździć – opowiada Marek Kaniewski, konstruktor drezyn z Witaszyc. - W Polsce jednak sprawa jest bardziej skomplikowana, wszyscy mają podobne problemy. By ich uniknąć, samorząd – na przykład starostwo - powinien najpierw przejąć linię od kolei, a dopiero wtedy podpisywać umowy ze stowarzyszeniami czy przedsiębiorcami na prowadzenie takich turystycznych atrakcji.
Jak sobie radzą inni pasjonaci drezyn w Polsce? - Znam sytuację w Tolkmicku, my mamy podobne problemy. Wszystko co jest związane z tą tematyką, jest patykiem po wodzie pisane. Od 10 lat działamy w tej branży, przez ten czas kilka razy zmieniały się władze samorządowe i każdy ma inną koncepcję. Obawiamy się, że nasze umowy mogą być po prostu wypowiedziane, bo ktoś któregoś dnia wymyśli sobie, że drezyny to tylko problem – powiedział nam jeden z przewoźników z południa Polski.
RG