Jest autorką bestsellera medycznego, na studia magisterskie wybrała się koło sześćdziesiątki ze swoją książką pod pachą. Została okrzyknięta guru od leczenia ran, bo wie o nich naprawdę wszystko. Przed amputacją uratowała wiele nóg, a o poradę proszą ją profesorowie. Nam opowiedziała, jak trudno leczy się rany i skąd wie, jak je wyleczyć.
- Dominika Kiejdo: Uratowała Pani niejedno ludzkie życie.
- Elżbieta Szkiler: Raczej kilka nóg przed amputacją.
- To tak jakby ratowała pani ludzkie życie, bo strata nogi zmienia je o 180 stopni. Lekarz wydaje wyrok, że nogę trzeba amputować, przyjeżdża pani Ela i nagle nogę daje się uratować. Jak to możliwe?
- Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Za amputowanie kończyn szpitale dostają dziś około 7 tysięcy złotych, a na leczenie ran podobno około 100 zł. Taka jest wycena świadczeń w Narodowym Funduszu Zdrowia. Lekarzom, a raczej placówkom szpitalnym bardziej opłaca się amputować kończyny. Po drugie jest bardzo niska wiedza na temat leczenia ran i owrzodzeń.
- I lekarze nie mają takiej wiedzy?
- Niestety, przykro to powiedzieć, ale nie mają. Jednak znam kilku świetnych lekarzy, którzy robią to bardzo efektywnie. Nie amputują, tylko leczą.
- A inni amputują, bo nie wiedzą, jak leczyć?
- Tak. Poza tym amputacja to dla lekarza pół godziny pracy. Leczenie owrzodzenia to są miesiące i mozolna praca. Nowoczesne opatrunki trzeba zmieniać dwa, trzy razy w tygodniu. Za każdym razem owrzodzenie trzeba wymyć, do tego stosować odpowiednią dietę, ćwiczenia. Trzeba brać odpowiednie leki. A pacjent z raną czy owrzodzeniem do poradni chirurgicznej chodzi raz na dwa- trzy tygodnie. Według europejskich danych pacjent powinien być monitorowany bardzo regularnie do momentu zamknięcia się owrzodzenia lub rany. Na zachodzie jest to tak rozwiązane, że zajmują się tym pielęgniarki, a gdy sobie z czymś nie radzą, kierują pacjenta do lekarza. U nas wszystko wygląda inaczej. Leczą lekarze, pielęgniarki wykonują jedynie ich zlecenia, bo każda z nich musi mieć odpowiednie kwalifikacje, żeby móc to wykonać samodzielnie.
- Ranami zajmuje się pani od kilkunastu lat. Zdecydował o tym przypadek.
- Leczeniem ran zajmuję się od 2000 roku. Zostałam rzucona do ran, gdy wprowadzano reformę służby zdrowia w 1999 roku. Przed reformą pracowałam w punkcie szczepień, w ramach redukcji etatów zwolniono mnie z pracy. I tak życie rzuciło mnie od niemowląt do takich niemowląt, co mają po 80 lat. Od 2003 roku prowadzę swoją działalność. Zajmuję się opieką długoterminową domową nad chorymi leżącymi w domu. 99 proc. moich pacjentów to pacjenci z odleżynami i owrzodzeniami.
- I w tej dziedzinie została pani mistrzynią świata.
- Niektóre pielęgniarki okrzyknęły mnie guru od leczenia ran. Część twierdzi, że to ja jestem królową leczenia ran, choć przez wiele lat była to Pani Prof. Szewczyk z Bydgoszczy. Osobiście bardzo szanuję jej wiedzę, to, co wiem i umiem, nauczyłam się na tym, co opublikowała. Jestem poniekąd jej uczennicą.
- Jest pani autorką bestsellera na temat leczenia owrzodzeń i ran.
- Pierwszą książkę na temat ran napisałam posiadając jeszcze wykształcenie średnie zupełnie przypadkowo. Napisałam ją w 2010 roku. Jak się okazało, książka „Poradnik pielęgnacji ran przewlekłych” stała się bestsellerem od pierwszego wydania, które poszło w nakładzie trzech tysięcy egzemplarzy. A książki medyczne wydaje się z reguły w nakładzie 200-500 egzemplarzy. Drugie wydanie następuje z reguły po upływie od dwóch do pięciu lat. Pierwsze wydanie mojej książki miało miejsce w 2011 roku, a drugie już w 2012. W 2014 roku ukazało się trzecie wydanie. Łączny nakład to 12 500 egzemplarzy. Książka jest też podręcznikiem akademickim na kilku uczelniach na Wydziałach Nauk o Zdrowiu. Pielęgniarki uczą się z niej leczenia i opatrywania ran. Niektóre twierdzą, że nauczyły się same leczyć rany na podstawie tej książki.
- I to jest dobry przykład na to, że nie trzeba skończyć studiów, by stać się autorką bestsellera.
- Wydawnictwo wymusiło na mnie ukończenie studiów i tak w 2013 roku otrzymałam tytuł licencjata. Twierdzono, że skoro jestem autorką bestsellera medycznego, to powinnam mieć ukończone studia. Na studia poszłam w wieku 56 lat. Potem również „trochę wymuszono” na mnie, abym ukończyła studia magisterskie. Poszłam więc na te studia z bestsellerem medycznym pod pachą. Drugie wydanie książki jest moją pracą magisterską. Studia ukończyłam w indywidualnym toku w przeciągu 8 miesięcy. Od razu zostałam nauczycielem akademickim na Elbląskiej Uczelni Humanistyczno-Ekonomicznej na Wydziale Nauk o Zdrowiu.
- Jest pani znana w środowisku lekarskim z tego, że żadna rana pani niestraszna, ale w innych środowiskach mało kto wie, że jest w Elblągu osoba z tak ogromną wiedzą.
- Jestem znana w środowisku lekarskim, jednym z powodu książki, a innym z tego, że jestem specyficzną osobą. Niełatwo mnie „spławić”, jestem męcząca i dopóki nie uzyskam odpowiedzi na swoje pytania, nie odejdę. Często wędruję po szpitalach za moimi pacjentami, żeby ich tam dopilnować.
- Mówią o pani doktor Judym w spódnicy. Dla pani liczy się tylko pacjent.
- Pacjenci nazywają mnie bardzo różnie. Powiem tak, nie umiem pacjentowi powiedzieć: „nie mam czasu” albo „skończyłam już pracę”. Mam wyrzuty sumienia, gdy pacjent dzwoni do mnie ok. godz. 23 i muszę mu odmówić. Chociaż zdarza się, że jadę do pacjenta również o drugiej w nocy. Jestem pielęgniarką zawsze, bez względu na to, która jest godzina i gdzie aktualnie jestem.
- Czy jest jakaś jedna standardowa instrukcja, jak sobie poradzić z raną?
- Nie ma, tutaj wiedza jest bardzo obszerna, bardzo trudna. Rana, owrzodzenie może być wywołane wieloma czynnikami. Może być spowodowane chorobami immunologicznymi, genetycznymi, metabolicznymi, chorobami naczyń żylnych, naczyń tętniczych, cukrzycą, neuropatią. Do ich leczenia potrzebna jest szeroko rozumiana wiedza medyczna. Trzeba najpierw umieć znaleźć przyczynę, którą są wywołane.
- Gdy zna już Pani przyczynę, to co dalej?
- No to mamy wówczas ponad 360 opatrunków do wyboru. Jestem chyba jedyną osobą, która zna te wszystkie opatrunki. Wszystkie miałam w ręku. Jaki opatrunek należy użyć, zależy od tego, co się dzieje w tkankach, czy jest obecne zakażenie czy nie, czy jest alergia czy nie, czy skóra jest cienka, czy jest niedokrwiona. W przygotowaniu jest moja książka, w której jest na ten temat około 400 stron.
- Ma pani także intuicję. Spojrzy pani na ranę i wie, co dolega pacjentowi.
- Jestem chyba jedyną osobą, która, gdy patrzy na owrzodzenie czy ranę, wie, co pacjentowi dolega. Usiłuję nauczyć tego moje studentki, ale nie jest to takie proste.
- Podobno radzą się pani profesorowie?
- Współpracuję z kilkoma ważnymi w świecie medycyny osobami z Katowic, Wrocławia czy Warszawy. Dostaję też maile, zdjęcia pod tytułem „ratuj, powiedz, co to” od różnych osób. Ja cenię sobie w służbie zdrowia uczciwość. Lubię ludzi uczciwych, którzy, jeśli nie mają wiedzy, wolą się do tego przyznać i proszą o radę, wsparcie. Medycyna jest bardzo trudna i nie można wiedzieć wszystkiego. Ja nie wiem.
- Ile nóg pani uratowała?
- Kilkunastu pacjentów chodzi po Elblągu, którym uratowałam kończyny i nie tylko. Bo miewam pacjentów i z Sochaczewa i z Warszawy, i z Ełku, z Białegostoku, Słupska, Gdańska. Zadzwonił do mnie kiedyś telefon, w sobotę rano, odbieram i słyszę „proszę pani ja jestem z Sochaczewa, czy pani mnie przyjmie?” „Niech pan przyjedzie” - mówię. „Ale ja jestem pod gabinetem” - słyszę odpowiedź. Zdarza się też, że prowadzę wykłady i jeżdżę z nimi po Polsce. Kiedyś jechałam do Jeleniej Góry i zamiast jechać autostradą, pojechałam przez centrum Warszawy, bo na Krakowskim Przedmieściu w domu dla uchodźców była Ukrainka z trudnym owrzodzeniem goleni. Chciała przyjechać do mnie do Elbląga, żebym ją wyleczyła, ale to ja pojechałam do niej, bo było akurat po drodze.
- Jest pani też od spraw beznadziejnych?
- Mam podobno dar leczenia tego wszystkiego, o czym lekarze mówią, że nie da rady. Mam pacjentów, którzy z premedytacją są przyprowadzani do mnie do gabinetu z tą myślą, że jak Szkilerowa nie pomoże, to już nikt nie da rady. Tacy pacjenci są z reguły zdumieni, że lekarz przysyła ich do pielęgniarki na konsultację, ale tak się zdarza.
- Elżbieta Szkiler: Raczej kilka nóg przed amputacją.
- To tak jakby ratowała pani ludzkie życie, bo strata nogi zmienia je o 180 stopni. Lekarz wydaje wyrok, że nogę trzeba amputować, przyjeżdża pani Ela i nagle nogę daje się uratować. Jak to możliwe?
- Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Za amputowanie kończyn szpitale dostają dziś około 7 tysięcy złotych, a na leczenie ran podobno około 100 zł. Taka jest wycena świadczeń w Narodowym Funduszu Zdrowia. Lekarzom, a raczej placówkom szpitalnym bardziej opłaca się amputować kończyny. Po drugie jest bardzo niska wiedza na temat leczenia ran i owrzodzeń.
- I lekarze nie mają takiej wiedzy?
- Niestety, przykro to powiedzieć, ale nie mają. Jednak znam kilku świetnych lekarzy, którzy robią to bardzo efektywnie. Nie amputują, tylko leczą.
- A inni amputują, bo nie wiedzą, jak leczyć?
- Tak. Poza tym amputacja to dla lekarza pół godziny pracy. Leczenie owrzodzenia to są miesiące i mozolna praca. Nowoczesne opatrunki trzeba zmieniać dwa, trzy razy w tygodniu. Za każdym razem owrzodzenie trzeba wymyć, do tego stosować odpowiednią dietę, ćwiczenia. Trzeba brać odpowiednie leki. A pacjent z raną czy owrzodzeniem do poradni chirurgicznej chodzi raz na dwa- trzy tygodnie. Według europejskich danych pacjent powinien być monitorowany bardzo regularnie do momentu zamknięcia się owrzodzenia lub rany. Na zachodzie jest to tak rozwiązane, że zajmują się tym pielęgniarki, a gdy sobie z czymś nie radzą, kierują pacjenta do lekarza. U nas wszystko wygląda inaczej. Leczą lekarze, pielęgniarki wykonują jedynie ich zlecenia, bo każda z nich musi mieć odpowiednie kwalifikacje, żeby móc to wykonać samodzielnie.
- Ranami zajmuje się pani od kilkunastu lat. Zdecydował o tym przypadek.
- Leczeniem ran zajmuję się od 2000 roku. Zostałam rzucona do ran, gdy wprowadzano reformę służby zdrowia w 1999 roku. Przed reformą pracowałam w punkcie szczepień, w ramach redukcji etatów zwolniono mnie z pracy. I tak życie rzuciło mnie od niemowląt do takich niemowląt, co mają po 80 lat. Od 2003 roku prowadzę swoją działalność. Zajmuję się opieką długoterminową domową nad chorymi leżącymi w domu. 99 proc. moich pacjentów to pacjenci z odleżynami i owrzodzeniami.
- I w tej dziedzinie została pani mistrzynią świata.
- Niektóre pielęgniarki okrzyknęły mnie guru od leczenia ran. Część twierdzi, że to ja jestem królową leczenia ran, choć przez wiele lat była to Pani Prof. Szewczyk z Bydgoszczy. Osobiście bardzo szanuję jej wiedzę, to, co wiem i umiem, nauczyłam się na tym, co opublikowała. Jestem poniekąd jej uczennicą.
- Jest pani autorką bestsellera na temat leczenia owrzodzeń i ran.
- Pierwszą książkę na temat ran napisałam posiadając jeszcze wykształcenie średnie zupełnie przypadkowo. Napisałam ją w 2010 roku. Jak się okazało, książka „Poradnik pielęgnacji ran przewlekłych” stała się bestsellerem od pierwszego wydania, które poszło w nakładzie trzech tysięcy egzemplarzy. A książki medyczne wydaje się z reguły w nakładzie 200-500 egzemplarzy. Drugie wydanie następuje z reguły po upływie od dwóch do pięciu lat. Pierwsze wydanie mojej książki miało miejsce w 2011 roku, a drugie już w 2012. W 2014 roku ukazało się trzecie wydanie. Łączny nakład to 12 500 egzemplarzy. Książka jest też podręcznikiem akademickim na kilku uczelniach na Wydziałach Nauk o Zdrowiu. Pielęgniarki uczą się z niej leczenia i opatrywania ran. Niektóre twierdzą, że nauczyły się same leczyć rany na podstawie tej książki.
- I to jest dobry przykład na to, że nie trzeba skończyć studiów, by stać się autorką bestsellera.
- Wydawnictwo wymusiło na mnie ukończenie studiów i tak w 2013 roku otrzymałam tytuł licencjata. Twierdzono, że skoro jestem autorką bestsellera medycznego, to powinnam mieć ukończone studia. Na studia poszłam w wieku 56 lat. Potem również „trochę wymuszono” na mnie, abym ukończyła studia magisterskie. Poszłam więc na te studia z bestsellerem medycznym pod pachą. Drugie wydanie książki jest moją pracą magisterską. Studia ukończyłam w indywidualnym toku w przeciągu 8 miesięcy. Od razu zostałam nauczycielem akademickim na Elbląskiej Uczelni Humanistyczno-Ekonomicznej na Wydziale Nauk o Zdrowiu.
- Jest pani znana w środowisku lekarskim z tego, że żadna rana pani niestraszna, ale w innych środowiskach mało kto wie, że jest w Elblągu osoba z tak ogromną wiedzą.
- Jestem znana w środowisku lekarskim, jednym z powodu książki, a innym z tego, że jestem specyficzną osobą. Niełatwo mnie „spławić”, jestem męcząca i dopóki nie uzyskam odpowiedzi na swoje pytania, nie odejdę. Często wędruję po szpitalach za moimi pacjentami, żeby ich tam dopilnować.
- Mówią o pani doktor Judym w spódnicy. Dla pani liczy się tylko pacjent.
- Pacjenci nazywają mnie bardzo różnie. Powiem tak, nie umiem pacjentowi powiedzieć: „nie mam czasu” albo „skończyłam już pracę”. Mam wyrzuty sumienia, gdy pacjent dzwoni do mnie ok. godz. 23 i muszę mu odmówić. Chociaż zdarza się, że jadę do pacjenta również o drugiej w nocy. Jestem pielęgniarką zawsze, bez względu na to, która jest godzina i gdzie aktualnie jestem.
- Czy jest jakaś jedna standardowa instrukcja, jak sobie poradzić z raną?
- Nie ma, tutaj wiedza jest bardzo obszerna, bardzo trudna. Rana, owrzodzenie może być wywołane wieloma czynnikami. Może być spowodowane chorobami immunologicznymi, genetycznymi, metabolicznymi, chorobami naczyń żylnych, naczyń tętniczych, cukrzycą, neuropatią. Do ich leczenia potrzebna jest szeroko rozumiana wiedza medyczna. Trzeba najpierw umieć znaleźć przyczynę, którą są wywołane.
- Gdy zna już Pani przyczynę, to co dalej?
- No to mamy wówczas ponad 360 opatrunków do wyboru. Jestem chyba jedyną osobą, która zna te wszystkie opatrunki. Wszystkie miałam w ręku. Jaki opatrunek należy użyć, zależy od tego, co się dzieje w tkankach, czy jest obecne zakażenie czy nie, czy jest alergia czy nie, czy skóra jest cienka, czy jest niedokrwiona. W przygotowaniu jest moja książka, w której jest na ten temat około 400 stron.
- Ma pani także intuicję. Spojrzy pani na ranę i wie, co dolega pacjentowi.
- Jestem chyba jedyną osobą, która, gdy patrzy na owrzodzenie czy ranę, wie, co pacjentowi dolega. Usiłuję nauczyć tego moje studentki, ale nie jest to takie proste.
- Podobno radzą się pani profesorowie?
- Współpracuję z kilkoma ważnymi w świecie medycyny osobami z Katowic, Wrocławia czy Warszawy. Dostaję też maile, zdjęcia pod tytułem „ratuj, powiedz, co to” od różnych osób. Ja cenię sobie w służbie zdrowia uczciwość. Lubię ludzi uczciwych, którzy, jeśli nie mają wiedzy, wolą się do tego przyznać i proszą o radę, wsparcie. Medycyna jest bardzo trudna i nie można wiedzieć wszystkiego. Ja nie wiem.
- Ile nóg pani uratowała?
- Kilkunastu pacjentów chodzi po Elblągu, którym uratowałam kończyny i nie tylko. Bo miewam pacjentów i z Sochaczewa i z Warszawy, i z Ełku, z Białegostoku, Słupska, Gdańska. Zadzwonił do mnie kiedyś telefon, w sobotę rano, odbieram i słyszę „proszę pani ja jestem z Sochaczewa, czy pani mnie przyjmie?” „Niech pan przyjedzie” - mówię. „Ale ja jestem pod gabinetem” - słyszę odpowiedź. Zdarza się też, że prowadzę wykłady i jeżdżę z nimi po Polsce. Kiedyś jechałam do Jeleniej Góry i zamiast jechać autostradą, pojechałam przez centrum Warszawy, bo na Krakowskim Przedmieściu w domu dla uchodźców była Ukrainka z trudnym owrzodzeniem goleni. Chciała przyjechać do mnie do Elbląga, żebym ją wyleczyła, ale to ja pojechałam do niej, bo było akurat po drodze.
- Jest pani też od spraw beznadziejnych?
- Mam podobno dar leczenia tego wszystkiego, o czym lekarze mówią, że nie da rady. Mam pacjentów, którzy z premedytacją są przyprowadzani do mnie do gabinetu z tą myślą, że jak Szkilerowa nie pomoże, to już nikt nie da rady. Tacy pacjenci są z reguły zdumieni, że lekarz przysyła ich do pielęgniarki na konsultację, ale tak się zdarza.