Przed Sądem Grodzkim w Elblągu rozpoczął się dziś (3 lutego) proces dwóch młodych mężczyzn oskarżonych o pobicie czarnoskórego lekarza. Obaj twierdzą, że są niewinni.
Do zdarzenia doszło 30 kwietnia 2008 r. wieczorem. Spacerujące w Bażantarni małżeństwo zaczepiła grupka pijanych, młodych ludzi. Pod adresem 51-letniego, czarnoskórego mężczyzny (elbląskiego lekarza) skierowane zostały rasistowskie wyzwiska i groźby. Agresorzy jednak na tym nie poprzestali. Przewrócili mężczyznę na ziemię i dotkliwie pobili – tylko dlatego, że nie podobał im się kolor jego skóry.
O całym zdarzeniu oficera dyżurnego elbląskiej komendy powiadomił mężczyzna, który pomógł pokrzywdzonym, wezwał policję i pogotowie ratunkowe. 51-latek z ogólnymi obrażeniami ciała i wstrząśnieniem mózgu trafił do szpitala.
Policja zatrzymała w Bażantarni kilku młodych mężczyzn – dwaj z nich zostali rozpoznani przez świadków, jako ci, którzy brali udział w ataku na czarnoskórego lekarza.
Dziś (3 lutego) przed elbląskim Sądem Grodzkim rozpoczął się proces, w którym oskarżonymi są: 29 – letni Rafał W. z Dąbrowy Górniczej i 26-letni Mariusz S. z Warszawy.
W akcie oskarżenia zawarte zostały trzy zarzuty: publicznego znieważenia obywatela Polski, pochodzenia nigeryjskiego (oskarżeni mieli go wyzywać od „Kunta Kinte” i „czarnucha”); mieli mu grozić pozbawieniem życia i uszkodzeniem ciała, a poszkodowany mógł obawiać się, że groźby te zostaną spełnione; wreszcie – działając wspólnie i w porozumieniu z nieznaną osobą – mieli brać udział w pobiciu czarnoskórego lekarza. Mieli go kopać i bić pięściami po całym ciele i głowie. Poszkodowany trafił do szpitala ze wstrząśnieniem mózgu i ogólnymi obrażeniami ciała.
Oskarżeni nie przyznają się do winy. Twierdzą, że przyjechali do Elbląga na mecz Olimpii, po którym wspólnie z innymi kibicami spędzali czas przy ognisku w Bażantarni. Tam zostali zatrzymani przez policję, ale uważają, że niesłusznie.
Mariusz S., podczas przesłuchania po zatrzymaniu, przyznał, że „widział tego pana i może krzyknął do niego „Ty czarnuchu”, ale go nie pobił. Dziś odmówił składania wyjaśnień. Odpowiadał jedynie na pytania obrońcy. Wyznał, że tamtego kwietniowego dnia wypił 10 piw oraz wódkę, a wieczorem w Bażantarni spał pijany na ławce przy wiacie.
- Kolega mnie obudził i powiedział, że przyjechała policja i żebyśmy się zbierali – mówił w sądzie. – Tego pobitego pana widziałem pierwszy raz dopiero w telewizji, gdy przebywałem w areszcie.
- Nie używałem żadnych słów obraźliwych wobec pokrzywdzonego, bo spałem – podkreślał. – Nie brałem też udziału w pobiciu.
Na pytanie sędziego (sprawę prowadzi sędzia Grażyna Łapka), dlaczego zmienia wcześniejsze wyjaśnienia odpowiedział:
- Na początku nie pamiętałem, jak to było. Przypomniałem sobie dopiero w areszcie. Poza tym na przesłuchaniu 1 maja ub.r. źle się czułem, byłem też bardzo zdenerwowany, bo po raz pierwszy miałem konflikt z prawem.
Rafał W. również twierdzi, że jest niewinny. Podczas majowego przesłuchania mówił: Na ognisku wypiłem 4 piwa, prawie cały czas spędziłem w środku wiaty. Nikogo nie wyzywałem, nie groziłem ani nie kopałem. Jakiś świadek mnie rozpoznał, ale nie wiem czemu.
Dziś dodał: Wiedziałem, że przyjechała policja, zebraliśmy się więc i ruszyliśmy spokojnie w kierunku miasta. Gdy zobaczyliśmy radiowóz rzuciliśmy się do ucieczki.
Oskarżeni nie zostali zatrzymani w tym samym miejscu w Bażantarni, wcześniej się nie znali. Obaj twierdzą, że to pomyłka - w Bażantarni było przecież wielu kibiców, kilkunastu miało na sobie niebieskie, klubowe koszulki (taką miał również Mariusz S.).
O niewinności oskarżonych przekonany jest także ich obrońca Tomasz Borzdyński.
- To przypadkowe osoby – mówił dziennikarzom. – Nie kwestionujemy tego, że do tego zdarzenia doszło, ale to nie oskarżeni brali w nim udział. Nie ma dowodów, które jednoznacznie wskazałyby tych dwóch mężczyzn, jako sprawców.
Mecenas Borzdyński ma też pewne wątpliwości, co do postępowania policji.
Poszkodowany poprosił sąd o to, by jego przesłuchanie odbyło się niejawnie. Dziennikarze nie mogli więc w nim uczestniczyć.
Kolejna rozprawa ma odbyć się w marcu.
Mówi obrońca jednego z oskarżonych mężczyzn, Tomasz Borzdyński:
O całym zdarzeniu oficera dyżurnego elbląskiej komendy powiadomił mężczyzna, który pomógł pokrzywdzonym, wezwał policję i pogotowie ratunkowe. 51-latek z ogólnymi obrażeniami ciała i wstrząśnieniem mózgu trafił do szpitala.
Policja zatrzymała w Bażantarni kilku młodych mężczyzn – dwaj z nich zostali rozpoznani przez świadków, jako ci, którzy brali udział w ataku na czarnoskórego lekarza.
Dziś (3 lutego) przed elbląskim Sądem Grodzkim rozpoczął się proces, w którym oskarżonymi są: 29 – letni Rafał W. z Dąbrowy Górniczej i 26-letni Mariusz S. z Warszawy.
W akcie oskarżenia zawarte zostały trzy zarzuty: publicznego znieważenia obywatela Polski, pochodzenia nigeryjskiego (oskarżeni mieli go wyzywać od „Kunta Kinte” i „czarnucha”); mieli mu grozić pozbawieniem życia i uszkodzeniem ciała, a poszkodowany mógł obawiać się, że groźby te zostaną spełnione; wreszcie – działając wspólnie i w porozumieniu z nieznaną osobą – mieli brać udział w pobiciu czarnoskórego lekarza. Mieli go kopać i bić pięściami po całym ciele i głowie. Poszkodowany trafił do szpitala ze wstrząśnieniem mózgu i ogólnymi obrażeniami ciała.
Oskarżeni nie przyznają się do winy. Twierdzą, że przyjechali do Elbląga na mecz Olimpii, po którym wspólnie z innymi kibicami spędzali czas przy ognisku w Bażantarni. Tam zostali zatrzymani przez policję, ale uważają, że niesłusznie.
Mariusz S., podczas przesłuchania po zatrzymaniu, przyznał, że „widział tego pana i może krzyknął do niego „Ty czarnuchu”, ale go nie pobił. Dziś odmówił składania wyjaśnień. Odpowiadał jedynie na pytania obrońcy. Wyznał, że tamtego kwietniowego dnia wypił 10 piw oraz wódkę, a wieczorem w Bażantarni spał pijany na ławce przy wiacie.
- Kolega mnie obudził i powiedział, że przyjechała policja i żebyśmy się zbierali – mówił w sądzie. – Tego pobitego pana widziałem pierwszy raz dopiero w telewizji, gdy przebywałem w areszcie.
- Nie używałem żadnych słów obraźliwych wobec pokrzywdzonego, bo spałem – podkreślał. – Nie brałem też udziału w pobiciu.
Na pytanie sędziego (sprawę prowadzi sędzia Grażyna Łapka), dlaczego zmienia wcześniejsze wyjaśnienia odpowiedział:
- Na początku nie pamiętałem, jak to było. Przypomniałem sobie dopiero w areszcie. Poza tym na przesłuchaniu 1 maja ub.r. źle się czułem, byłem też bardzo zdenerwowany, bo po raz pierwszy miałem konflikt z prawem.
Rafał W. również twierdzi, że jest niewinny. Podczas majowego przesłuchania mówił: Na ognisku wypiłem 4 piwa, prawie cały czas spędziłem w środku wiaty. Nikogo nie wyzywałem, nie groziłem ani nie kopałem. Jakiś świadek mnie rozpoznał, ale nie wiem czemu.
Dziś dodał: Wiedziałem, że przyjechała policja, zebraliśmy się więc i ruszyliśmy spokojnie w kierunku miasta. Gdy zobaczyliśmy radiowóz rzuciliśmy się do ucieczki.
Oskarżeni nie zostali zatrzymani w tym samym miejscu w Bażantarni, wcześniej się nie znali. Obaj twierdzą, że to pomyłka - w Bażantarni było przecież wielu kibiców, kilkunastu miało na sobie niebieskie, klubowe koszulki (taką miał również Mariusz S.).
O niewinności oskarżonych przekonany jest także ich obrońca Tomasz Borzdyński.
- To przypadkowe osoby – mówił dziennikarzom. – Nie kwestionujemy tego, że do tego zdarzenia doszło, ale to nie oskarżeni brali w nim udział. Nie ma dowodów, które jednoznacznie wskazałyby tych dwóch mężczyzn, jako sprawców.
Mecenas Borzdyński ma też pewne wątpliwości, co do postępowania policji.
Poszkodowany poprosił sąd o to, by jego przesłuchanie odbyło się niejawnie. Dziennikarze nie mogli więc w nim uczestniczyć.
Kolejna rozprawa ma odbyć się w marcu.
Mówi obrońca jednego z oskarżonych mężczyzn, Tomasz Borzdyński:
A