O konflikcie między działaczami elbląskiej lewicy – Witoldem Gintowt-Dziewałtowskim i Władysławem Mańkutem było ostatnio w Elblągu głośno. Kością niezgody była tzw. jedynka, czyli pierwsze miejsce na liście wyborczej SLD. W naszym regionie, gdzie lewica ma stały i duży elektorat, taka jedynka, to prawie gwarantowany mandat do Sejmu. Okazało się, że w centrali większe przebicie ma Władysław Mańkut i to on zdobył to cenne trofeum.
Nikt jednak nie przypuszczał, że zaowocuje to przejściem posła Gintowta-Dziewałtowskiego pod gościnne skrzydła Platformy Obywatelskiej. Można oczywiście zrozumieć frustrację elbląskiego posła, którego kwalifikacje, wiedza i pracowitość były wyraźnie niedoceniane przez partyjną wierchuszkę. Tak na marginesie, cechy te w innych partiach też nie mają znaczenia. Najlepszym przykładem obdarzenie jedynką PiS-u posła Krasulskiego, który dla odmiany nie może się pochwalić ani kwalifikacjami, ani wiedzą, ani pracowitością.
Wracając do posła WG-D, to jego przejście ma dwa aspekty – estetyczny i pragmatyczny. Ten pierwszy nie wygląda najlepiej. Wyborcy nie lubią takich transferów. Najlepszym przykładem porzucenie przez Joannę Kluzik-Rostkowską swojego ledwo co narodzonego dziecka - PJN-u. Kapitał sympatii wielu ludzi, po tym jak została potraktowana przez prezesa Kaczyńskiego, prysnął w jednej chwili, a jej wiarygodność osiągnęła poziom Żuław. Nie można oczywiście odmówić posłowi Gintowt-Dziewałtowskiemu prawa do pragmatyzmu i nie wierzyć w jego zapewnienia, że chce realizować swój program pod szyldem Platformy. Czeka go jednak trudne zadanie przekonania wyborców, że to właśnie, a nie chęć utrzymania się za wszelką cenę w Sejmie skłoniła go do wbicia noża, no może nożyka, w plecy SLD w dniu jego konwencji.
Trudny do zrozumienia jest zapał PO do przeprowadzania tych transferów. W mojej opinii Platforma strzela sobie w stopę. Z całym szacunkiem, pan poseł WG-D poza regionem elbląskim nie jest znany szerzej w kraju i przy wszystkich swoich zaletach nie jest celebrytą Kaliszem, którego przejście mogłoby zaważyć na wyniku wyborczym Platformy. Tego typu gierki nie budzą wśród jej elektoratu szczególnego entuzjazmu, a wręcz budzą niesmak i zniechęcają wielu ludzi do głosowania. Oddzielną kwestią są problemy natury programowej. Chciałoby się spytać, czego polityk o wyrazistych lewicowych poglądach, który w podniesieniu podatków dla najbogatszych widzi rozwiązanie problemów budżetu, szuka we współpracy z prawicowo-liberalną partią?! Paradoksalnie bliżej mu do populisty Kaczyńskiego, który przebąkuje coś o sięganiu do „głębokich kieszeni”. Myślę, że prawicowi politycy na Zachodzie przecieraliby ze zdumienia oczy gdyby chcieli się przyjrzeć niektórym posunięciom swoich polskich kolegów. Na swoje szczęście mają teraz inne problemy.
Początek tej kampanii wyborczej pokazuje, że nie programy, nie Polska tylko emocje i zbijanie sobie nawzajem figur na politycznej szachownicy są najważniejsze. Już za półtora miesiąca przekonamy się jak to ocenią Polacy, a w zasadzie ta nieliczna obawiam się ich część, której politycy do końca nie zohydzą wyborów.
Wracając do posła WG-D, to jego przejście ma dwa aspekty – estetyczny i pragmatyczny. Ten pierwszy nie wygląda najlepiej. Wyborcy nie lubią takich transferów. Najlepszym przykładem porzucenie przez Joannę Kluzik-Rostkowską swojego ledwo co narodzonego dziecka - PJN-u. Kapitał sympatii wielu ludzi, po tym jak została potraktowana przez prezesa Kaczyńskiego, prysnął w jednej chwili, a jej wiarygodność osiągnęła poziom Żuław. Nie można oczywiście odmówić posłowi Gintowt-Dziewałtowskiemu prawa do pragmatyzmu i nie wierzyć w jego zapewnienia, że chce realizować swój program pod szyldem Platformy. Czeka go jednak trudne zadanie przekonania wyborców, że to właśnie, a nie chęć utrzymania się za wszelką cenę w Sejmie skłoniła go do wbicia noża, no może nożyka, w plecy SLD w dniu jego konwencji.
Trudny do zrozumienia jest zapał PO do przeprowadzania tych transferów. W mojej opinii Platforma strzela sobie w stopę. Z całym szacunkiem, pan poseł WG-D poza regionem elbląskim nie jest znany szerzej w kraju i przy wszystkich swoich zaletach nie jest celebrytą Kaliszem, którego przejście mogłoby zaważyć na wyniku wyborczym Platformy. Tego typu gierki nie budzą wśród jej elektoratu szczególnego entuzjazmu, a wręcz budzą niesmak i zniechęcają wielu ludzi do głosowania. Oddzielną kwestią są problemy natury programowej. Chciałoby się spytać, czego polityk o wyrazistych lewicowych poglądach, który w podniesieniu podatków dla najbogatszych widzi rozwiązanie problemów budżetu, szuka we współpracy z prawicowo-liberalną partią?! Paradoksalnie bliżej mu do populisty Kaczyńskiego, który przebąkuje coś o sięganiu do „głębokich kieszeni”. Myślę, że prawicowi politycy na Zachodzie przecieraliby ze zdumienia oczy gdyby chcieli się przyjrzeć niektórym posunięciom swoich polskich kolegów. Na swoje szczęście mają teraz inne problemy.
Początek tej kampanii wyborczej pokazuje, że nie programy, nie Polska tylko emocje i zbijanie sobie nawzajem figur na politycznej szachownicy są najważniejsze. Już za półtora miesiąca przekonamy się jak to ocenią Polacy, a w zasadzie ta nieliczna obawiam się ich część, której politycy do końca nie zohydzą wyborów.