- Chcielibyśmy, by każdy piesek siedział w cieple, przed telewizorem, by bawił się z panem, ale tak nie jest. Państwo jest biedne i generalnie możemy dać komuś tylko tyle, ile sami mamy - mówił dziś (20 grudnia) w sądzie mecenas Stanisław Adamik, obrońca Radosława M., oskarżonego o znęcanie się nad psami oraz podżeganie do uśmiercenia jednego z nich. - Nie będę bronił sposobów działania, ale staram się zrozumieć, jak tam było. A było dramatycznie, psy mieszkały w opłakanych warunkach, były bite i głodzone. Inspektorom OTOZ Animals nie udało się uratować Psotki, ale Śnieżka ma dziś nowy, ciepły dom. - Jest mi bardzo przykro - mówił oskarżony. Wyrok w tej sprawie zostanie ogłoszony w czwartek.
Gdy w październiku 2015 r. inspektorzy ds. ochrony zwierząt weszli na posesję 34-letniego Radosława M. z Zielonki Pasłęckiej, odkryli trzy zagłodzone, wyziębione i brudne psy. Jeden z nich był w stanie agonalnym. Mimo starań lekarzowi weterynarii nie udało się go uratować. Psi opiekun stanął przed sądem. Na ławie oskarżonych towarzyszy mu kolega, który - na polecenie Radosława M. - łopatą skatował jednego z psiaków.
Radosław M. odpowiada za znęcanie się nad psami oraz za podżeganie do uśmiercenia jednego z nich, zaś Przemysław K. za usiłowanie zabicia psa. Zamiaru tego bezpośrednio nie osiągnął, bo przeszkodzili mu inspektorzy ds. ochrony zwierząt. Mężczyznom grozi kara do 2 lat więzienia. Obaj byli już wcześniej karani.
- Chciałabym, by sprawcy usłyszeli wyrok bezwzględnego więzienia – mówiła na początku procesu Barbara Zarudzka, inspektor OTOZ Animals.
Radosław M. twierdzi, że psów nie bił ani ich nie głodził. Nie potrafi jednak wytłumaczyć dlaczego - gdy obrońcy praw zwierząt zabierali z jego posesji czworonogi - te były wycieńczone, wychudzone i poranione. Jeden z nich - śmiertelnie. Wcześniej bowiem właściciel wspólnie z kolegą postanowili go dobić łopatą. - Poprosiłem kolegę, bo nie mogłem patrzeć, jak zwierzę się męczy - przyznał podczas jedne z rozpraw. Ostatecznie pozostawił konającego psiaka pod lasem i przykrył gałęziami. I w sumie nie wie, dlaczego tak postąpił.
Dziś (20 grudnia) sąd wysłuchał ostatniego świadka, który tak się stresował, że salę musieli opuścic dziennikarze. Ostatecznie proces się zakończył. Przemysław K. konsekwentnie nie stawiał się w sądzie. W imieniu drugiego oskarżonych, Radosława M., głos zabrał adwokat Stanisław Adamik:
- Nie będę bronił sposobów działania, ale staram się zrozumieć, co tam było - mówił. - Każdy by chciał, by każdy piesek siedział w cieple, przed telewizorem, by bawił się z panem, ale tak nie jest. To państwo jest biedne. Generalnie, możemy dać komuś tylko tyle, ile sami mamy. Jeżeli człowiek nie ma warunków do życia to i pies ich nie ma. To nie jest złośliwość i złe podejście do psa - kontynuował obrońca. - Oskarżony nie jeździł z psem na wystawy, nie czerpał z niego korzyści. Miał psy, bo wszyscy na wsi mają. Tak po prostu jest.
Radosław M. przyznał, że jest mu przykro.
- Nie będę już miał psów, nie chcę więcej problemów - mówił. - Ludzie mnie szykanują, Internet huczy, spać nie mogę. To już duża kara.
Sąd prosił o karę w zawieszeniu i zlecenie prac społecznych. Wyrok zostanie ogłoszony w czwartek, 22 grudnia.
Radosław M. odpowiada za znęcanie się nad psami oraz za podżeganie do uśmiercenia jednego z nich, zaś Przemysław K. za usiłowanie zabicia psa. Zamiaru tego bezpośrednio nie osiągnął, bo przeszkodzili mu inspektorzy ds. ochrony zwierząt. Mężczyznom grozi kara do 2 lat więzienia. Obaj byli już wcześniej karani.
- Chciałabym, by sprawcy usłyszeli wyrok bezwzględnego więzienia – mówiła na początku procesu Barbara Zarudzka, inspektor OTOZ Animals.
Radosław M. twierdzi, że psów nie bił ani ich nie głodził. Nie potrafi jednak wytłumaczyć dlaczego - gdy obrońcy praw zwierząt zabierali z jego posesji czworonogi - te były wycieńczone, wychudzone i poranione. Jeden z nich - śmiertelnie. Wcześniej bowiem właściciel wspólnie z kolegą postanowili go dobić łopatą. - Poprosiłem kolegę, bo nie mogłem patrzeć, jak zwierzę się męczy - przyznał podczas jedne z rozpraw. Ostatecznie pozostawił konającego psiaka pod lasem i przykrył gałęziami. I w sumie nie wie, dlaczego tak postąpił.
Dziś (20 grudnia) sąd wysłuchał ostatniego świadka, który tak się stresował, że salę musieli opuścic dziennikarze. Ostatecznie proces się zakończył. Przemysław K. konsekwentnie nie stawiał się w sądzie. W imieniu drugiego oskarżonych, Radosława M., głos zabrał adwokat Stanisław Adamik:
- Nie będę bronił sposobów działania, ale staram się zrozumieć, co tam było - mówił. - Każdy by chciał, by każdy piesek siedział w cieple, przed telewizorem, by bawił się z panem, ale tak nie jest. To państwo jest biedne. Generalnie, możemy dać komuś tylko tyle, ile sami mamy. Jeżeli człowiek nie ma warunków do życia to i pies ich nie ma. To nie jest złośliwość i złe podejście do psa - kontynuował obrońca. - Oskarżony nie jeździł z psem na wystawy, nie czerpał z niego korzyści. Miał psy, bo wszyscy na wsi mają. Tak po prostu jest.
Radosław M. przyznał, że jest mu przykro.
- Nie będę już miał psów, nie chcę więcej problemów - mówił. - Ludzie mnie szykanują, Internet huczy, spać nie mogę. To już duża kara.
Sąd prosił o karę w zawieszeniu i zlecenie prac społecznych. Wyrok zostanie ogłoszony w czwartek, 22 grudnia.
A