63 lata temu, po pokazowym procesie, Stefan Skrzyszowski, jeden z ostatnich polskich Cichociemnych został skazany na śmierć. Wyrok wykonano 15 maja 1953 r. w mokotowskim więzieniu. W tym czasie w Gdańsku Wanda była bita i torturowana. W katowni przy Okopowej oprawcy nie mieli litości dla kobiety, która była towarzyszką życia „agenta amerykańskiego imperializmu”. Tam na świat przyszedł Janusz – syn Wandy i Stefana, który do dziś szuka grobu ojca. I jest już blisko prawdy. Prawdy pogrzebanej na „Łączce” na warszawskich Powązkach.
W tym czasie w więzieniu przy ul. Okopowej w Gdańsku ubecja katowała Wandę, powojenną miłość Stefana Skrzyszowskiego [zobacz zdjęcia z czasów, gdy jeszcze byli razem]. Za co? Za to, że nie wydała władzy komunistycznej „zdrajcy i szpiega”. W chwili aresztowania kobieta była w ciąży, co nie powstrzymało oprawców od stosowania tortur – fizycznych i psychicznych. Mimo brutalnego traktowania 12 sierpnia 1953 r. w więziennym szpitalu na świat przyszedł syn Wandy i Stefana - Janusz Salmonowicz, który do dziś szuka grobu ojca i w końcu jest bliski odkrycia prawdy. Prawdy pogrzebanej na „Łączce” na warszawskich Powązkach.
Agata Janik: - Tata. Co o nim wiesz?
*Janusz Salmonowicz: - Wiem bardzo niewiele, bo mama niewiele o nim mówiła. Po wojnie ojciec ukrywał się. Pracował jako mechanik, jako taksówkarz w Gdyni, a w Tolkmicku jako mechanik-motorzysta na ratowniczym stateczku „Pawełek”. Na kilka miesięcy przed aresztowaniem brał udział w akcji na wodzie i został nawet odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi. I tyle wiem. Był długi okres, kiedy mama po prostu bała się o nim mówić. Przeczuwała, że mogą być tego przykre konsekwencje. I poniekąd miała rację.
- Trudno się dziwić, biorąc pod uwagę jej wcześniejsze doświadczenia....
- Została aresztowana dość szybko po ojcu, bo na początku 1953 r. Nie jestem jednak pewien daty, bo nigdy ze mną o tym nie rozmawiała. To był temat tabu. Wiem, że przed wyrokiem siedziała w Gdańsku, na ul. Okopowej. Tam się urodziłem. Po wyroku z kolei była w więzieniu w Grudziądzu, a na koniec w Fordonie. To stamtąd zabrała mnie rodzina, bo mój stan zdrowia nie był najlepszy. Mama wyszła w 1956 r., kiedy była amnestia i darowano resztę kary. W sumie miała w więzieniu spędzić 9 lat.
- Za co?
- Za to, że nie doniosła na mojego ojca, czyli klasyka gatunku w tamtym okresie. Ale władza była w błędzie, bo ona kompletnie nic nie wiedziała. Ojciec ją chronił, również z uwagi na ciążę. Dopiero trzecie dziecko udało się jej donosić, choć niemal całą ciążę przeżyła w ciężkich warunkach więziennych. Co tu dużo mówić: 24-godzinne przesłuchania, siedzenie na nodze od stołka, stanie w celi tak wąskiej, że nie dało się nawet przykucnąć, a do której zimą wlewano wodę, by nie było jej zbyt „komfortowo”. I bicie. Mimo zaawansowanej ciąży, bicie kijem bambusowym po brzuchu.
- Mama opowiadała o tym, co działo się za kratami?
- Na temat przejść więziennych nic nie wiem od niej. Opowiadały ciocia i pani Krystyna, z którą mama siedziała. Mama za politykę, a pani Krystyna za zakatowanie własnego dziecka. Też wyszła w '56. Jeszcze w Fordonie urodziła córkę.
- Jak bardzo zmieniły ją tamte doświadczenia?
- Mama po wyjściu z więzienia była bardzo pokorna. Poddała się i była przerażona. Wiedziała, że ojca już nie ma, aczkolwiek przed 1956 rokiem jej tego nie powiedziano. Jeszcze z Gdańska była wożona do Warszawy na widzenia. Nawet już po rozstrzelaniu ojca budzili ją w środku nocy, wsadzali w samochód i po wielogodzinnej podróży była w celi na Rakowieckiej. Tam po kolejnych godzinach mówili, że widzenia jednak nie będzie, bo prokurator zmienił decyzję. Wsadzali ją więc znowu do samochodu i wracali do Gdańska. Taka forma zmiękczenia więźnia.
- Nie dopytywałeś o ojca?
- Mama mówiła, że tata nie żyje i jak byłem mały to mi wystarczało. Później rodzina – część szeptem - mówiła, że tata nas porzucił i mieszka w Niemczech. Miałem jednak do tego dystans. Mama miała zły stosunek do rodziny ojca, bo ta się od nas odwróciła. Dwóch jego braci pracowało w ministerstwach w Warszawie, ale nie kiwnęli nawet palcem, żeby chociaż dowiedzieć się, co z nim się stało. Z perspektywy czasu można to zrozumieć. To był okres, gdy ludzie przeraźliwie bali się o siebie, o bliskich, o życie, o stołki. Świetnie obrazuje to ponury żart z tamtych czasów " W Polsce jest jak w tramwaju: jedni ludzie siedzą, inni wiszą, a wszyscy się trzęsą".
- Jednak sprawa Stefana Skrzyszowskiego w końcu przestała być tajemnicą.
- Po 1989 r. zadzwonił do nas mecenas Bromirski, który na początku lat 60. przed Wojskowym Sądem Okręgowym w Bydgoszczy prowadził rehabilitacyjną sprawę mamy. Telewizja Gdańsk pokazała bowiem dokument Iwony Bartólewskiej o działaniach bezpieki w latach 1945-56, w którym został wykorzystany fragment Polskiej Kroniki Filmowej. Jest tam scena z pokazowego procesu mojego ojca i Dionizego Sosnowskiego. Proces odbywał się chyba w Ursusie, w wielkiej hali produkcyjnej, w której ustawiono ławki i spędzono do niej kilka tysięcy robotników.
Jest też książka „Siedem rozmów z generałem" - Władysławem Pożogą, który był szefem ubecji. On opisuje całą tę akcję, w której brał udział mój ojciec: zawiązanie piątej kolumny, czyli WINu, wciągania w to ludzi, wysyłania tych ludzi na Zachód, a po powrocie wyłapywanie ich i skazywanie po pokazowych procesach.
- Stefan Skrzyszowski padł ofiarą wielkiej mistyfikacji.
- Tak, ale genialnie przygotowanej. Wraz z Dionizym Sosnowskim (też z Elbląga) zostali wysłani do ośrodka pod Monachium. Tam zostali wszechstronnie przeszkoleni m. in. jeśli chodzi o krótkofalówki, zakładanie ładunków, kamuflaże, a potem pod koniec listopada 1952 r. zostali zrzuceni w okolicach Koszalina. Po powrocie do kraju nie wyłapywano ich od razu, bo ubecy chcieli wiedzieć, dokąd pójdą. A ojciec, z tego co wiem, poszedł do domu. Być może, gdyby ich złapali od razu to byśmy teraz nie rozmawiali (śmiech).
- Są dokumenty dotyczące procesu twojego ojca, potwierdzające wyrok , a także jego wykonanie. Nadal jednak tajemnicą pozostaje miejsce pochówku Stefana Skrzyszowskiego.
- Mama przez lata była przekonana, że ojciec został zastrzelony i pochowany na Rakowieckiej. Dziś już wiadomo, że jego szczątki na pewno zostały wykopane na Powązkach ponieważ został zidentyfikowany Dionizy Sosnowski, który był razem z ojcem sądzony i rozstrzelany. Gdy dowiedziałem się o nim, sam zacząłem dzwonić – najpierw do łódzkiego IPN, który prowadzi sprawę „Łączki”, a później do Szczecina, do Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmu. Przekazałem swój materiał genetyczny do porównania i czekam. Wiem, że będzie ciąg dalszy tej historii.
Póki co, tata jest symbolicznie dopisany na tablicy nagrobnej obok mamy i cioci. Jako Stefan Skrzyszowski vel Janusz Patera, bo tak nazywał się, gdy ukrywał się po wojnie.
Nad ksiażką o Stefanie Skrzyszowskim pracuje Grażyna Wosińska, autorka publikacji o czasach stalinowskich w kontekście elbląskim: "Pożar i szpiedzy" oraz Zbrodnia czy wyrok na zdrajcy".
Decyzją Sejmu rok 2016 jest Rokiem Cichociemnych.
* Janusz Salmonowicz - elbląski dziennikarz przez wiele lat związany z Radiem EL, później m.in. z TVP Olsztyn, a obecnie z Radiem Olsztyn
Zobacz fragment pokazowego procesu, w którym Stefan Skrzyszowski został skazany na śmierć