UWAGA!

Mój tata Cichociemny, czyli gdzie pogrzebana jest prawda

 Elbląg, Stefan Skrzyszowski z powojenną ukochaną, Wandą. Jeszcze razem, jeszcze szczęśliwi...
Stefan Skrzyszowski z powojenną ukochaną, Wandą. Jeszcze razem, jeszcze szczęśliwi... (fot. arch. prywatne)

63 lata temu, po pokazowym procesie, Stefan Skrzyszowski, jeden z ostatnich polskich Cichociemnych został skazany na śmierć. Wyrok wykonano 15 maja 1953 r. w mokotowskim więzieniu. W tym czasie w Gdańsku Wanda była bita i torturowana. W katowni przy Okopowej oprawcy nie mieli litości dla kobiety, która była towarzyszką życia „agenta amerykańskiego imperializmu”. Tam na świat przyszedł Janusz – syn Wandy i Stefana, który do dziś szuka grobu ojca. I jest już blisko prawdy. Prawdy pogrzebanej na „Łączce” na warszawskich Powązkach.

Stefan Skrzyszowski podczas II wojny światowej walczył w Armii Krajowej, później wstąpił do organizacji Wolność i Niepodległość. Po wojnie trafił do Elbląga, gdzie mieszkał i pracował przez kilka lat. Przerzucony do Niemiec ukończył kurs dla radiotelegrafistów, zorganizowany przez zagraniczną delegaturę WiN. Do Polski wrócił w listopadzie 1952 r. Został zrzucony na spadochronie z amerykańskiego samolotu w okolicy Koszalina. W ręce komunistycznej władzy wpadł dzięki wielkiej mistyfikacji przygotowanej przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Do końca wierzył, że brał udział w prawdziwej, tajnej misji zorganizowanej przez Amerykanów. W lutym 1953 r., po pokazowym procesie, został skazany na śmierć. Nie skorzystał z ubiegania się o prawo łaski. Zginął w mokotowskim więzieniu 15 maja 1953 r.
       W tym czasie w więzieniu przy ul. Okopowej w Gdańsku ubecja katowała Wandę, powojenną miłość Stefana Skrzyszowskiego [zobacz zdjęcia z czasów, gdy jeszcze byli razem]. Za co? Za to, że nie wydała władzy komunistycznej „zdrajcy i szpiega”. W chwili aresztowania kobieta była w ciąży, co nie powstrzymało oprawców od stosowania tortur – fizycznych i psychicznych. Mimo brutalnego traktowania 12 sierpnia 1953 r. w więziennym szpitalu na świat przyszedł syn Wandy i Stefana - Janusz Salmonowicz, który do dziś szuka grobu ojca i w końcu jest bliski odkrycia prawdy. Prawdy pogrzebanej na „Łączce” na warszawskich Powązkach.
      
       Agata Janik: - Tata. Co o nim wiesz?
       *Janusz Salmonowicz: - Wiem bardzo niewiele, bo mama niewiele o nim mówiła. Po wojnie ojciec ukrywał się. Pracował jako mechanik, jako taksówkarz w Gdyni, a w Tolkmicku jako mechanik-motorzysta na ratowniczym stateczku „Pawełek”. Na kilka miesięcy przed aresztowaniem brał udział w akcji na wodzie i został nawet odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi. I tyle wiem. Był długi okres, kiedy mama po prostu bała się o nim mówić. Przeczuwała, że mogą być tego przykre konsekwencje. I poniekąd miała rację.
      
       - Trudno się dziwić, biorąc pod uwagę jej wcześniejsze doświadczenia....

       - Została aresztowana dość szybko po ojcu, bo na początku 1953 r. Nie jestem jednak pewien daty, bo nigdy ze mną o tym nie rozmawiała. To był temat tabu. Wiem, że przed wyrokiem siedziała w Gdańsku, na ul. Okopowej. Tam się urodziłem. Po wyroku z kolei była w więzieniu w Grudziądzu, a na koniec w Fordonie. To stamtąd zabrała mnie rodzina, bo mój stan zdrowia nie był najlepszy. Mama wyszła w 1956 r., kiedy była amnestia i darowano resztę kary. W sumie miała w więzieniu spędzić 9 lat.
      
       - Za co?
       - Za to, że nie doniosła na mojego ojca, czyli klasyka gatunku w tamtym okresie. Ale władza była w błędzie, bo ona kompletnie nic nie wiedziała. Ojciec ją chronił, również z uwagi na ciążę. Dopiero trzecie dziecko udało się jej donosić, choć niemal całą ciążę przeżyła w ciężkich warunkach więziennych. Co tu dużo mówić: 24-godzinne przesłuchania, siedzenie na nodze od stołka, stanie w celi tak wąskiej, że nie dało się nawet przykucnąć, a do której zimą wlewano wodę, by nie było jej zbyt „komfortowo”. I bicie. Mimo zaawansowanej ciąży, bicie kijem bambusowym po brzuchu.
      
       - Mama opowiadała o tym, co działo się za kratami?

       - Na temat przejść więziennych nic nie wiem od niej. Opowiadały ciocia i pani Krystyna, z którą mama siedziała. Mama za politykę, a pani Krystyna za zakatowanie własnego dziecka. Też wyszła w '56. Jeszcze w Fordonie urodziła córkę.
      
       - Jak bardzo zmieniły ją tamte doświadczenia?
       - Mama po wyjściu z więzienia była bardzo pokorna. Poddała się i była przerażona. Wiedziała, że ojca już nie ma, aczkolwiek przed 1956 rokiem jej tego nie powiedziano. Jeszcze z Gdańska była wożona do Warszawy na widzenia. Nawet już po rozstrzelaniu ojca budzili ją w środku nocy, wsadzali w samochód i po wielogodzinnej podróży była w celi na Rakowieckiej. Tam po kolejnych godzinach mówili, że widzenia jednak nie będzie, bo prokurator zmienił decyzję. Wsadzali ją więc znowu do samochodu i wracali do Gdańska. Taka forma zmiękczenia więźnia.
      

  Elbląg, Stefan Skrzyszowski i Wanda, lata 40. XX wieku
Stefan Skrzyszowski i Wanda, lata 40. XX wieku (fot. arch. prywatne)


       - Nie dopytywałeś o ojca?
       - Mama mówiła, że tata nie żyje i jak byłem mały to mi wystarczało. Później rodzina – część szeptem - mówiła, że tata nas porzucił i mieszka w Niemczech. Miałem jednak do tego dystans. Mama miała zły stosunek do rodziny ojca, bo ta się od nas odwróciła. Dwóch jego braci pracowało w ministerstwach w Warszawie, ale nie kiwnęli nawet palcem, żeby chociaż dowiedzieć się, co z nim się stało. Z perspektywy czasu można to zrozumieć. To był okres, gdy ludzie przeraźliwie bali się o siebie, o bliskich, o życie, o stołki. Świetnie obrazuje to ponury żart z tamtych czasów " W Polsce jest jak w tramwaju: jedni ludzie siedzą, inni wiszą, a wszyscy się trzęsą".
      
       - Jednak sprawa Stefana Skrzyszowskiego w końcu przestała być tajemnicą.

       - Po 1989 r. zadzwonił do nas mecenas Bromirski, który na początku lat 60. przed Wojskowym Sądem Okręgowym w Bydgoszczy prowadził rehabilitacyjną sprawę mamy. Telewizja Gdańsk pokazała bowiem dokument Iwony Bartólewskiej o działaniach bezpieki w latach 1945-56, w którym został wykorzystany fragment Polskiej Kroniki Filmowej. Jest tam scena z pokazowego procesu mojego ojca i Dionizego Sosnowskiego. Proces odbywał się chyba w Ursusie, w wielkiej hali produkcyjnej, w której ustawiono ławki i spędzono do niej kilka tysięcy robotników.
       Jest też książka „Siedem rozmów z generałem" - Władysławem Pożogą, który był szefem ubecji. On opisuje całą tę akcję, w której brał udział mój ojciec: zawiązanie piątej kolumny, czyli WINu, wciągania w to ludzi, wysyłania tych ludzi na Zachód, a po powrocie wyłapywanie ich i skazywanie po pokazowych procesach.
      
       - Stefan Skrzyszowski padł ofiarą wielkiej mistyfikacji.
       - Tak, ale genialnie przygotowanej. Wraz z Dionizym Sosnowskim (też z Elbląga) zostali wysłani do ośrodka pod Monachium. Tam zostali wszechstronnie przeszkoleni m. in. jeśli chodzi o krótkofalówki, zakładanie ładunków, kamuflaże, a potem pod koniec listopada 1952 r. zostali zrzuceni w okolicach Koszalina. Po powrocie do kraju nie wyłapywano ich od razu, bo ubecy chcieli wiedzieć, dokąd pójdą. A ojciec, z tego co wiem, poszedł do domu. Być może, gdyby ich złapali od razu to byśmy teraz nie rozmawiali (śmiech).
      
       - Są dokumenty dotyczące procesu twojego ojca, potwierdzające wyrok , a także jego wykonanie. Nadal jednak tajemnicą pozostaje miejsce pochówku Stefana Skrzyszowskiego.
       - Mama przez lata była przekonana, że ojciec został zastrzelony i pochowany na Rakowieckiej. Dziś już wiadomo, że jego szczątki na pewno zostały wykopane na Powązkach ponieważ został zidentyfikowany Dionizy Sosnowski, który był razem z ojcem sądzony i rozstrzelany. Gdy dowiedziałem się o nim, sam zacząłem dzwonić – najpierw do łódzkiego IPN, który prowadzi sprawę „Łączki”, a później do Szczecina, do Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmu. Przekazałem swój materiał genetyczny do porównania i czekam. Wiem, że będzie ciąg dalszy tej historii.
       Póki co, tata jest symbolicznie dopisany na tablicy nagrobnej obok mamy i cioci. Jako Stefan Skrzyszowski vel Janusz Patera, bo tak nazywał się, gdy ukrywał się po wojnie.
      
       Nad ksiażką o Stefanie Skrzyszowskim pracuje Grażyna Wosińska, autorka publikacji o czasach stalinowskich w kontekście elbląskim: "Pożar i szpiedzy" oraz Zbrodnia czy wyrok na zdrajcy".
       Decyzją Sejmu rok 2016 jest Rokiem Cichociemnych.
      
       * Janusz Salmonowicz - elbląski dziennikarz przez wiele lat związany z Radiem EL, później m.in. z TVP Olsztyn, a obecnie z Radiem Olsztyn
      
       Zobacz fragment pokazowego procesu, w którym Stefan Skrzyszowski został skazany na śmierć
      
      

rozmawiała Agata Janik

Najnowsze artykuły w dziale Społeczeństwo

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
  • Jak zwykle poruszane są duchy następnych najpierw żołnierzy wyklętych teraz cichociemnych dajcie im spokój i nie róbcie z nich bohaterów na siłę historia zamknęła ten rozdział po tylu latach wszystko można powiedzieć pamięć ludzka bywa zawodna wystarczy już nam bohaterów wszyscy co zginęli za ten kraj też do nich należą brzęk medali nie obudzi ich z wiecznego snu
  • nie kombinuj zaraz z Lenina zrobicie bohatera
  • Tacy zwyrodnialcy i oprawcy jeszcze dostaja emerytury po kilkanascie tysięcy. Jeszcze gdzies oddychaja w kraju i zagranicą, wczasuja sie w Egiptach, Tunezjach. Przykład Michnik mieszxkajacy w Szwecji. Prosze tylko PIS o to zeby porzadek z tymi zwyrodnialcami zrobił. Pozbawic do 3 pokolenia wszystkich przywilejów. Najwieksze po nich pozostałosci sa obecnie zakorzenione w środowisku sędziowskim.
  • Masz rację. Prokurator Piotrowicz i sędzia Kryże powinni zostać pozbawienia emerytury. A starego komunistę Jasińskiego wywalić z prezesury Orlenu.
  • komunisci mordowali teraz chodza usmiechnieci
  • Widać nic się nie zmieniło w mentalności. Jesteś tak samo chory jak ci co katowali tą kobietę. Kara się za przewinienia i tylko tych którzy się tego dopuścili, a nie każdego członka rodziny po 3 pokolenie.
  • Zero szacunku z twojej strony
  • No tak z tego co ostatnio się czyta to wszędzie pisze padł ofiarą został zrzucony na spadochronie przez amerykanów więc uznano go za wroga nie za anioła który spadł z obłoków amerykanie zrobili z niego szpiega proste jak konstrukcja cepów to był czas kiedy amerykanie byli dla nas wrogami i faktycznie był chyba cichociemny ze o tym nie wiedział podobnie było z Kuklińskim był amerykańskim szpiegem a że ustrój się zmienił został bohaterem i nie róbmy z tych ludzi bohaterów to nawet nie etyczne
  • Ukończył kurs telegrafistów i gdyby nie został złapany sprzedawałby nasz kraj amerykanom za zielone pewne jak amen w pacierzu po to kończył kurs
  • Tu nie chodzi o brzęk medali. Tu chodzi o PAMIĘĆ! By nikt pamięci po tych ludziach nie skasował - z umysłów Polaków, a zwłaszcza młodych, podatnych na manipulację.
  • heh widać po komentarzach ile jeszcze u nas siedzie tej ub-ecji, co mordowała Polskich bohaterów - mam nadzieję, ze PiS ich wszystkich rozliczy
  • Nie róbcie ludziom z mózgu wody co był bohaterem????? rutututu amerykański szpieg Polak na usługach Ameryki rodzina chciałaby żeby był bohaterem nie oszukujmy się czasy stały się podatne i grunt też ale nie tędy droga nawet dziecko zrozumie ze w 1952 roku został zrzucony na spadochronie jako telegrafista żeby sprzedawał swój kraj obojętnie jakie rządy wtedy były byłby sprzedawczykiem i nic tego nie zmieni, nie był bohaterem i raczej nie będzie nie ogłupiajcie narodu historii nie da się zmienić jak skarpet zanim wstawicie komentarz jeden z drugim dokładnie przeczytajcie artykuł takich pseudo bohaterów mieliśmy dośyć
Reklama