Ze zdumieniem usłyszałam ostatnio, iż wprowadzono nową usługę sms-ową, przydatną szczególnie dla uczniów. Otóż, podobno, jeśli wyślesz sms-em zadanie domowe, to za odpowiednią opłatą za chwilę otrzymasz rozwiązanie. Przy tego typu usługach podobno zatrudniony jest sztab nauczycieli, którzy – wiadomo – zarobki w oświacie nie są powalające – dorabiają sobie do pensji...
To skłoniło mnie do rozważań na temat, który być może nie szokuje już tak bardzo (przynajmniej nie wszystkich), ale przyznam, mnie doprowadza do pasji i – zapowiadam – zamierzam osobiście prowadzić nierówną walkę o wyeliminowanie tego zjawiska.
Otóż, stało się już normą i codziennością zamawianie wszelkiego rodzaju prac pisemnych –zarówno tych z zakresu szkoły średniej, jak i licencjackich, magisterskich – a nawet może doktorskich? Kto wie? Płacenie za napisanie takich prac, a następnie przedstawianie ich jako swoich.
Daleko nie szukając, sprawdziłam sobie dla ciekawości: w portElu również roi się od ogłoszeń typu: „Napiszę pracę licencjacką”, „Pomogę (hm...:) w napisaniu pracy magisterskiej”, „Masz problem z napisaniem pracy? Zapłać ileś tam złotych, a ja zrobię to za Ciebie!”.
Niedawno rozgoryczony maturzysta opowiadał mi, że większość jego kolegów kupiło tak zwaną prezentację maturalną z języka polskiego, za którą otrzymało ocenę najwyższą –100 procent. On zaś, który (naiwniak!) sam napocił się niemało nad stworzeniem oryginalnego dzieła, został oceniony jedynie na 90 procent. Co więcej – został wyśmiany przez kolegów maturzystów jako ostatni frajer.
Sama pamiętam też – o tempora! – że kilkakrotnie zdarzały mi się wizyty studentów elbląskich uczelni z nieśmiałą prośbą: „Bo ja, psze pani musze napisać pracę licencjacką...”. Na moje pytanie: na jaki temat i w czym można pomóc, słyszałam zwykle mniej więcej odpowiedź: „A... nie wiem, obojętnie... Pomoże pani?
Swoją drogą, ciekawi mnie, co na takie praktyki mówią władze naszych uczelni?
Być może to zjawisko jest już tak powszechne, że to, co piszę, zostanie skomentowane w sposób złośliwo-ironiczny, jak głos wołającego na puszczy. Pragnę jednak przypomnieć, a może niektórzy po raz pierwszy o tym usłyszą, że przedstawianie napisanej przez kogoś pracy jako swojej jest najzwyczajniejszym oszustwem, co więcej – jest przestępstwem. Jeśli to nie robi na nikim wrażenia, to proszę zastanowić się, czy chcielibyście, żeby Wasze dzieci uczył pedagog, który kupił za tysiąc złotych „magisterkę”? Żeby w Waszej sprawie w sądzie decydował sędzia, który w czasie studiów, chcąc zaoszczędzić czas, kupował kolejne prace zaliczeniowe? Nie daj Bóg – żeby operował Was lekarz, za którego ktoś pisał prace na kolejne egzaminy? Ja – sorry – nie.
I zamierzam toczyć wojnę z tym zjawiskiem, które jest również przestępstwem, dla którego przewidziane są konkretne kary. Dlatego nie podpisuję się pełnym nazwiskiem. Od dziś, jeśli będę wiedzieć, że ktoś kupuje lub sprzedaje prace, zamierzam nie pozostawiać tego bez komentarza i bez podejmowania konkretnych kroków. Proponuję, żebyśmy robili tak wszyscy. Inaczej za kilka lat będziemy się bali zasięgnąć porady jakiegokolwiek – pożal się Boże – „fachowca”.
Otóż, stało się już normą i codziennością zamawianie wszelkiego rodzaju prac pisemnych –zarówno tych z zakresu szkoły średniej, jak i licencjackich, magisterskich – a nawet może doktorskich? Kto wie? Płacenie za napisanie takich prac, a następnie przedstawianie ich jako swoich.
Daleko nie szukając, sprawdziłam sobie dla ciekawości: w portElu również roi się od ogłoszeń typu: „Napiszę pracę licencjacką”, „Pomogę (hm...:) w napisaniu pracy magisterskiej”, „Masz problem z napisaniem pracy? Zapłać ileś tam złotych, a ja zrobię to za Ciebie!”.
Niedawno rozgoryczony maturzysta opowiadał mi, że większość jego kolegów kupiło tak zwaną prezentację maturalną z języka polskiego, za którą otrzymało ocenę najwyższą –100 procent. On zaś, który (naiwniak!) sam napocił się niemało nad stworzeniem oryginalnego dzieła, został oceniony jedynie na 90 procent. Co więcej – został wyśmiany przez kolegów maturzystów jako ostatni frajer.
Sama pamiętam też – o tempora! – że kilkakrotnie zdarzały mi się wizyty studentów elbląskich uczelni z nieśmiałą prośbą: „Bo ja, psze pani musze napisać pracę licencjacką...”. Na moje pytanie: na jaki temat i w czym można pomóc, słyszałam zwykle mniej więcej odpowiedź: „A... nie wiem, obojętnie... Pomoże pani?
Swoją drogą, ciekawi mnie, co na takie praktyki mówią władze naszych uczelni?
Być może to zjawisko jest już tak powszechne, że to, co piszę, zostanie skomentowane w sposób złośliwo-ironiczny, jak głos wołającego na puszczy. Pragnę jednak przypomnieć, a może niektórzy po raz pierwszy o tym usłyszą, że przedstawianie napisanej przez kogoś pracy jako swojej jest najzwyczajniejszym oszustwem, co więcej – jest przestępstwem. Jeśli to nie robi na nikim wrażenia, to proszę zastanowić się, czy chcielibyście, żeby Wasze dzieci uczył pedagog, który kupił za tysiąc złotych „magisterkę”? Żeby w Waszej sprawie w sądzie decydował sędzia, który w czasie studiów, chcąc zaoszczędzić czas, kupował kolejne prace zaliczeniowe? Nie daj Bóg – żeby operował Was lekarz, za którego ktoś pisał prace na kolejne egzaminy? Ja – sorry – nie.
I zamierzam toczyć wojnę z tym zjawiskiem, które jest również przestępstwem, dla którego przewidziane są konkretne kary. Dlatego nie podpisuję się pełnym nazwiskiem. Od dziś, jeśli będę wiedzieć, że ktoś kupuje lub sprzedaje prace, zamierzam nie pozostawiać tego bez komentarza i bez podejmowania konkretnych kroków. Proponuję, żebyśmy robili tak wszyscy. Inaczej za kilka lat będziemy się bali zasięgnąć porady jakiegokolwiek – pożal się Boże – „fachowca”.