Czytając artykuł z 17 maja na temat kolizji samochodu z rowerem na ulicy Częstochowskiej nie byłem zaskoczony. Prędzej czy później musiało dojść do nieprzyjemnego incydentu.
Budując ciąg pieszo-rowerowy miasto przygotowało ewidentną pułapkę na rowerzystów. Przecinając ulicę Częstochowską rowerzyści jadą po przejściu dla pieszych, a nie przejeździe tak, jak mogliby się tego spodziewać. Nie ma obowiązkowych znaków kończących ciąg pieszo-rowerowy oraz nie jest widoczne oznakowanie poziome jezdni. Jedyna informacja w postaci znaków pionowych jest dostępna tylko dla pojazdów poruszających się po ulicy. Dodatkowym utrudnieniem w tym miejscu są wysokie krawężniki, które nie dość, że wyraźnie zmniejszają komfort jazdy, to są po prostu niebezpieczne. Łatwo na nich stracić równowagę i stracić panowanie nad rowerem. W Szwecji nie ma w ogóle krawężników na styku jezdni i części rowerowej, a u nas ciągle nie dość, że one występują w takich miejscach to jeszcze im wyższe tym lepsze. Ostatnim elementem niebezpiecznym w tym miejscu są samochody rozjeżdżające pobliską łąkę - podobno skutecznie zabezpieczoną słupkami. Jak widać niezupełnie, skoro zdarza się, że samochody skracają sobie drogę przez chodnik. Na tym skrawku terenu widać bezsilność władz miejskich.
Pytaniem otwartym pozostaje motywacja takiego oznakowania skrzyżowania ulic Królewieckiej i Częstochowskiej. Czy jest to niewiedza i brak znajomości dobrych praktyk bezpiecznej organizacji ruchu czy też umyślnie zastawiony wnyk na rowerzystów. Może po tej kolizji miasto sięgnie po dobre podręczniki i przyjrzy się raz jeszcze organizacji ruchu na tym skrzyżowaniu.
Pytaniem otwartym pozostaje motywacja takiego oznakowania skrzyżowania ulic Królewieckiej i Częstochowskiej. Czy jest to niewiedza i brak znajomości dobrych praktyk bezpiecznej organizacji ruchu czy też umyślnie zastawiony wnyk na rowerzystów. Może po tej kolizji miasto sięgnie po dobre podręczniki i przyjrzy się raz jeszcze organizacji ruchu na tym skrzyżowaniu.