UWAGA!

Malachit cienia: Bilans. A.D….HD

 Elbląg, Malachit cienia: Bilans. A.D….HD
(fot. orzeu)

Zapraszamy czytelników do studiowania naszego cyklu poświęconego scenie muzycznej. Co tydzień oddajemy Wam do dyspozycji materiał, potraktowany dawką historii lub swobodnych rozważań o wybrykach współczesnych piewców sceny. O tym, co utrzymuje ich w cieniu, a co czasem daje nadzieję na wyjście z niego. Dziś pisemny bilans wydarzeń, które rozegrały się na alternatywnej scenie naszego miasta w roku 2006.

Malachit cienia to walające się po podłodze dżule, których w tym roku - trzeba przyznać - wysypało się całkiem sporo. Progi naszego miasta przekroczyło wiele działonów, których kule wytłoczono w fabrykach Poznania, Ostródy, Tczewa, Krakowa, Gdańska, Lipki. Ostrzał dobiegał od strony szwedzkiej, norweskiej, estońskiej, duńskiej, portugalskiej. Formacje, które wystąpiły na deskach alternatywnego teatru Elbląg, zatarły wszelkie geopolityczne linie dzielące mapę na różnokolorowe dystrykty. Rok ten przyniósł nam wiele koncertów, znacznie bardziej zróżnicowanych niż kiedykolwiek wcześniej. Przyniósł też wiele rozwiązań i rozczarowań. Zacznijmy od początku…
     Pierwsze dwa koncerty zaserwował nam w styczniu obóz Depression Town Crew. Dla tych, którzy nie wiedzą jeszcze, co kryje się pod tą nazwą, kilka słów wyjaśnienia. Otóż kilku dżentelmenów, sugerując się zamaszystą aktywnością koncertową na podwórcu Piekarczyka, jak i nadgorliwą postawą „służb kulturowych” naszego miasta, postanowiło powołać do życia projekt nawołujący, w szerszym lub węższym kontekście, do współżycia z muzyką, która tworzyłaby alternatywę dla kipiącej z pop-kulturowego rondla piany.
     I tak 10 stycznia elbląskie zespoły As We Speak oraz The Wrath wspomogły swoim występem szwedzką formację Through The Mist Of Tears, natomiast 29 stycznia spotkaliśmy się na sali prób z miejscową Diastemą, stołeczną grupą Krwawe Melodie oraz Trockim z Włocławka. Koncerty te dały nam przedsmak tego, z czym spotykać się mieliśmy przez caluśki Pański 2006: po pierwsze, nie najgorszy poziom muzycznego widowiska i rzeczy z nim związanych, po drugie, rzuciły na tacę masę pytań dotyczących kwestii „pomieszczenia”, w którym owe przedsięwzięcia lub im bliźniacze powinny być realizowane.
     Problem ten istniał w Elblągu od zawsze. Od zawsze, znaczy od momentu, kiedy to unieruchomiono zasłużony „Czołg”, a na innych scenach, na których kumulowano wysiłek koncertowy (chociażby u wuja Komeńskiego), zamiast zespołów zaczęły z biegiem lat pojawiać się przepisy przeciwpożarowe a także wyrazy niezadowolenia zmieniających się kadr. Szatnie wyżej wspomnianej placówki wypełniały przed laty dźwięki dobiegające z mieszczących się tam sal prób, dzisiaj natomiast spotykamy się z zakazem wieszania na szkolnych tablicach ogłoszeń oznajmujących o zbliżającym się koncercie. I tak życie koncertowe ograniczyło się do spotkań chłodną porą z młodzieżówką Cobainjugend na Placu Kazimierza Jagiellończyka, porywających występów w klubokawiarni Ewa lub sporadycznych wystąpień na staromiejskiej ambonie oraz sali Centrum Kultury. Przykład? Koncert Mistrust, kiedy to sfora kilkudziesięciu śmiałków wypełniła dużą salę sportową w Światowidzie w jednej dziesiątej jej objętości. Dalej, koncert Immemorial z 7 lutego 2002 w pubie Black & White na starówce, gdzie z ponad stu osób, które zgromadziły się tego wieczoru, połowa obserwowała koncert z drugiego pomieszczenia, w którym znalazło się jeszcze odrobinę miejsca, a które to oddzielone było od sceny (ta zajmowała połowę pierwszego pomieszczenia) ścianą i barem. Kolejny kwiatek - występ zespołów Miecz Wikinga, Mayday i Chainsaw 12 grudnia 2004 r. w Music Clubie. Zespoły, w których skład wchodziło do sześciu grajców, często emitowały swojego basistę czy też organistę gdzieś pod sceną, tudzież za/pomiędzy pudłami back-line’u.
     Dzisiaj jest podobnie. Na koncertach DTC zjawia się do stu osób, którzy, upchani w pomieszczeniu pozbawionym odpowiedniej akustyki, dostają w uszy dźwiękiem podobnym do tego, jaki powstaje po wrzuceniu do pralki trzech pustaków. I jasne, że jedni powiedzą w tym momencie, że muzyka tego typu nie wymaga wyrafinowanej, technicznej przeróbki, wyśmienitej ściany dźwięku, że liczy się bardziej przekaz i tym podobne. Tylko, że różnica w odsłuchiwaniu takiego koncertu dla człowieka, który jest miłośnikiem ciężkich brzmień i nie zaznaje jedynej przyjemności w odpalaniu przez zespół idei Minor Threat w warstwach lirycznych, będzie ta sama, jak w przypadku odsłuchiwania przez niego dwóch płyt różnych zespołów, zarejestrowanych w różnych studiach nagraniowych. Formacje, które wystąpiły na naszych deskach - Through The Mist Of Tears, John Doe, Set My Path czy Commercial Faith, dysponują dużą dawką ciężaru oraz nienagannym warsztatem. Odsłuchując jednak płyt tych zespołów i, powiedzmy, jankesów z The Black Dhalia Murder, dostaję większego liścia od tych drugich. I nie uważam, aby ten zespół był bardziej „techniczny”. Chodzi tu o brzmienie płyty i idący z nim w parze ciężar. Podobnie jest na koncertach. Melodie wypływające ze „szwedzkiej” szkółki gry na gitarze powinny być uwypuklone, a dobrze nagłośniona stopa powinna je podkreślać, tworząc walec przejeżdżający w tę i na zad po naszych przyłbicach. Nie mam zarzutów wobec organizatorów, którzy po prostu stanęli przed problemem „sali” po raz kolejny, a pomimo tego wykonali kupę świetnej roboty i stworzyli iście sielankowy klimat, w którym to granica dzieląca scenę i to, co się działo pod nią, zacierała się.
     W tym miejscu warto może wspomnieć jeszcze o dosyć zgrabnie zorganizowanym koncercie Comy, który rozegrał się w WOK-u 14 lutego. Zapomniano jednak o dość istotnych sprawach. Pierwsza z nich dotyczy supportu, który za tę cenę warto jednak było wstawić przed „Głowę” wieczoru. Druga nasuwa nam na myśl koncert TSA z 29 stycznia 2005 roku w galerii EL, kiedy to niejedna niespokojna, rockowa dusza w obliczu panujących zakazów, spragniona trunku i papierosa była…
     25 lutego pod strzechą klubu muzycznego Eden rozegrała się pierwsza edycja Extreme Agression Show - imprezy w całości dedykowanej muzyce metalowej. Tego wieczoru do leśniczówki zjechały się elbląskie ekipy - The Wrath, Bangor oraz tczewskie czorty z Hell-Born. Koncert był udany, ludzi sporo, a atmosfera wytworzona przez pochodnie, dym i inne cuda idealnie pasowała do starej szkoły Death/Black-metalu, zręcznie i konkretnie wykonanej przez dziadów z Tczewa. Moim zdaniem był to najbardziej „klimatyczny” koncert tego roku.
     Dwa tygodnie później (11 marca) odbyła się druga edycja EAS, w trakcie której inicjatywa Marchefskich (Zenek + kompan) postanowiła umieścić na scenie trzy zespoły pochodzące spoza naszego miasta: malborski Forecast oraz trójmiejskie: Noizzer i Mastabah. I tak jak zaczerniony Death w wykonaniu Krzyżaków niczym szczególnym nie zaskoczył, tak chłopcy z Noizzer zapadli w pamięć wielu swoją ciężarną, łamaną momentami wersją fabrycznego Trash-u. Mastabah, który wystąpił na końcu, nie pozostawił żadnych wątpliwości, że jest najbardziej zaawansowanym technicznie, najszybszym i najbardziej brutalnym działem, które kiedykolwiek wypaliło w Elblągu.
     1 kwietnia w Edenie zagrali chłopcy z zespołów: As We Speak i Mech. Minusem tych koncertów było nagłośnienie.
     W lutym widać było efekty pracy kolektywu DTC, którzy 12. zaprosili do Jaszczura zespoły Die Last, Aporia, Dobry Dzień, Calm The Fire oraz As We Speak. W marcu z kolei, a dokładnie 3., doszło do konfrontacji z elbląską psycho-śnieżką Melayną, hejvi Bangorem, Biletami Do Kontroli oraz jednym z najciekawszych zespołów, który wystąpił w tym roku na deskach Muzycznego Teatru Elbląg. Młodzi Szwedzi z Downstairs, bo o nich mowa, zrzucili mi na głowę fortepian. Ciężar, który jednak rozbrzmiewał płynnie, wypełniała duża dawka screamów i dobrze pulsującej perkusji. Wszystko opatulone było niesamowitą dawką emocji. Wydawałoby się, że kolesie od rozrzucania emocji na prawo i lewo są po prostu. Pomimo tego, że zahuczało i zawaliło, powiedziałem sobie po wszystkim: kurczę, ta muzyka wpada w ucho. Bardzo dobry występ w obliczu dwóch metrów kwadratowych sceny.
     Kolejną datę koncertu DTC wyznaczyło na 8 kwietnia. Party, które miało się odbyć na przystani, a którego część muzyczną spowodować miały zespoły Incomunicado, Core Ball, Shape of My Fall, Stagnation is Death oraz duński Skarpretter, zostało, niestety, przerwane po kilkudziesięciu minutach. Plac zabaw nawiedziły służby mundurowe, które, jak stwierdził Manife - jeden z organizatorów: „zamknęły koncert ze względu na brak posiadania zezwolenia na organizację masowych imprez nad wodą”. No cóż, jest nauka, żeby podobne kwity załatwiać wcześniej.
     Kolejny koncert również okazał się niewypałem, gdyż na planowanym na 28 kwietnia, zlocie zwolenników produkcji muzycznych Seattle, spośród zespołów Lont, Dust Blow, Plateau i elbląskiej magii wyższej Sellout, pojawił się tylko pierwszy z nich.
     Maj zapowiadał się bardzo obiecująco. 13. ruszyła w trasę po Polsce ekipa, na której czele stanęła pomorska bestia - Behemoth. Nergal i jego świta przybyli do naszego miasta, doszukując się w aktywności koncertowej jego mieszkańców sensu istnienia Elbląga na muzycznej mapie Polski. Bruno - wokalista tczewskiej mafii Azarath, podtrzymywał przed startem organizatora na duchu słowami: „chłopie, będziesz tutaj miał ponad 300 osób, nie masz się czym przejmować”. I co? Mess Age, Virgin Snatch, Corruption i Hermh zagrali najbardziej profesjonalny, najlepiej nagłośniony (bravo Malta) i najlepszy koncert, jaki odbył się w murach tego miasta w tym roku. Zamykający show Behemoth potwierdził swój światowy poziom, wbijając frontalnym atakiem w naszą percepcję tęgi rapier. A wszystko to dla raptem 150 osób zgromadzonych pod sceną. Ocenę pozostawiam Wam, ja tylko zacytuję wypowiedź Mariusza Kmiołka, którego zapytałem, czy byłaby możliwość zorganizowania koncertu Vadera w Elblągu. Powiedział mi: „zobaczymy, jak wam wyjdzie Behemoth”.
     Kolejny koncert rozegrał się w Jaszczurze 27 maja, kiedy na scenie znalazły się zespoły Idol Falls (Tczew), Commercial Faith (Lipka) oraz old-punkowa Biała Gorączka. Po nich społecznym masom Elbląga zagrali nonkonformiści pop-kultury: T.Love (31 maja - Podzamcze) oraz Hey (25 czerwca - Bulwar Zygmunta Augusta).
     3 lipca w Jaszczurze zagrały dla nas: The Wrath, łotewski Emanom oraz szwedzki Through The Mist Of Tears. Natomiast 16 lipca odbyła się druga edycja festiwalu For The Kids Not For The Business. Na scenę klubu muzycznego Eden zaproszono: As We Speak, Anomię (kostiumowy Grind-Core), częstochowski Regres (Old school Hard-Core), słowackie formacje Los Puercos (Fast-Core), Vocatio Interna (Fast-Core), Hopsasala (Hard-Core), jankesów z Kakistocracy (Hard-Core Punk) oraz portugalczyków z New Winds (HC). Całość podsumowują najlepiej słowa Manife: „pod względem muzycznym była to bardziej zróżnicowana edycja od zeszłorocznej, frekwencja jednak wypadła słabo jak na tak atrakcyjne kapele”. Ludzi przyszło według organizatorów około stu, i nie ma co się tłumaczyć wyjazdem na kolonie. Znowu ciało.
     Kolejny koncert odbył się w Jaszczurze 12 sierpnia, kiedy na scenie zagrały zespoły Ad Arma (Norwegia), No-Se (Bytów), Aporia (Tczew). Słoneczne miesiące: lipiec i sierpień nie przyniosły nam wielu koncertów na terenie naszego miasta. Garść istotnych wydarzeń miała miejsce poza nim. Myślę, że warto w tym miejscu wspomnieć o mieścinach Trutnov i Szczytno.
     W dniach 13-15 lipca w północnej części naszej bratniej Republiki Czeskiej rozegrał się festyn opiewający najbardziej ekstremalne formy wyrazu. Zespoły takie jak Internal Suffering, Cripple Bastards, Sylwester Staline czy Wasteform potwierdziły rangę festiwalu, a nasza polska delegacja - Dead Infection, Squash Bowels czy Toxic Bonkers, pokazały nam, a przede wszystkim światu, w jakim stanie jest polski Grind-core i kto tak naprawdę rozdaje kopy na macierzy. Poza tym spotkałem się z najlepszą i najbardziej konsekwentną organizacją tego typu imprez masowych, czego dzieci Hunter-landu powinny brać przykład.
     Największy bowiem festiwal metalowy tego roku - Hunter Fest III, rozegrał się w dniach 12-14 sierpnia na plaży miejskiej w Szczytnie. Odwołanie występu Children Of Bodom i Opeth doprowadziło wielu długowłosych nieszczęśliwców do łez, mi natomiast pokazało, kto gwiazda, kto nie, i jakie niektórzy mają podejście do nisko-prestiżowych (jeszcze) w skali światowej imprez. Na festiwalu wystąpiły „prawdziwe” składy, takie jak: Napalm Death, Fear Factory, Sick Of It All. Zagrały świetne koncerty, za które ludzie odwdzięczyli się fajną zabawą. Było dobrze.
     20 września DTC ponownie zmontowało koncert, zapraszając do Jaszczura As We Speak oraz szwedzkie Set My Path i Meleeh. Ten ostatni zaatakował nas przyzwoitą dawką wrzasków w towarzystwie szarpanych riffów. Podobnie jak w przypadku Downstairs, emocjonalne core-owe przygrywki były bardzo przekonywujące i jedne z najciekawszych w tym roku.
     7 października odbył się zamknięty koncert zorganizowany z okazji urodzin Pauliny - wokalistki i gitarzystki The Wrath i Vexation. Obok wyżej wymienionych zespołów, muzyczne życzenia składały ze sceny czarne owieczki - Black-metalowa Stigmata i Death-metalowy Artherium. Młodziki pokazały, że pomimo słabego jeszcze doświadczenia dysponują dużym zapałem i są na jak najlepszej drodze by w przyszłości odbudować podupadłą, niestety, scenę metalową Elbląga.
     20 października w Volcie zagrały również zespoły Feto In fetus (Ostróda) oraz Trocki (Włocławek)
     Listopadowe zmagania koncertowe rozpoczął 4. w Volcie występ As We Speak, Bangor, olsztyńskiego Monolit i trójmiejskiego Sainc.
     26 listopada, w gmachu klubu muzycznego Eden, wystąpił Bangor i soft-punkowy Farben Lehre.
     Koniec roku przyniósł nam dwa całkiem ciekawe gigi. Pierwszy z nich miał miejsce 16 grudnia w Edenie. Organizator troszkę rozłożył się tematycznie, przez co na scenie spotkały się młodziki z a’la Grunge’owej Montany i Hejvi-metalowcy z zespołu Miecz Wikinga.
     Ostatni koncert tego roku miał miejsce 17 grudnia w Jaszczurze. Życzenia noworoczne złożyły nam zespoły Aporia (Tczew), Commercial Faith (Lipka), John Doe (Piotrków Trybunalski) i klasycy z Apatii (Poznań). Mnie mimo wszystko najbardziej okopali muzycy John Doe, którzy podali nam na tacy kawał metal-core’owego mięcha.
     Jak więc wyglądał ten rok? Diagnoza wydaje mi się oczywista: można mu zarzucić pewną „adehadyczność”, szczególnie wobec lat ubiegłych. Nigdy wcześniej w ciągu jednego roku nie zagrało w naszym mieście tyle przyjezdnych bandów i to bujających się na tak wysokim pułapie. Dysponując liczbą ponad dwudziestu koncertów, wychodzi nam średnia do dwóch koncertów w skali miesiąca. Ważną ich cechą było to, że wiele elbląskich zespołów, takich jak: As We Speak, Bangor czy The Rath, miało okazję się na nich pokazać wielokrotnie, co znacznie wpłynęło na ichne obycie się ze sceną i podszlifowanie gry na żywca.
     Najlepszy koncert, moim zdaniem, skroił nam Behemoth, a jednocześnie najbardziej rozczarował pod względem frekwencji. Najciekawsze zespoły, które miałem okazje zobaczyć, to Downstairs, Noizzer, Meleeh, Mastabah, John Doe. Największym zaskoczeniem był występ Stygmaty, dający wyraz istnienia sceny Black-metalowej w Elblągu. Największą klapą z kolei był koncert, „którego nie było” na przystani 8 kwietnia. Najlepszy klimat stworzył Hell-Born, a najlepszy festiwal, który odbył się w tym roku - i nie będę tu lokalnym patriotą - to Obscene Fest w Trutnovie.
     Rok ten był bardzo udany, i pozostaje życzyć nam wszystkim, aby kolejny wykazał jeszcze większą nadpobudliwość… sceny, nas jako uczestników no i kapel, które wystąpią na naszym parkiecie. Podziękowania i pozdrowienia dla Marchefskich, Depression Town Crew, ekipy Edenu i wszystkich tych, którzy wspomagają scenę alternatywną.
     
Orzeu

Najnowsze artykuły w dziale Kultura

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem...
  • miło się czyta takie teskty, toć to rodzyn na elbląskich portalach ;) może czasami zbyt kwieciście, ale ogólnie miło miło.. dobrze wiedzieć, że istnieje jakaś przeciwwaga dla nocnyelblag.pl i relacji z BOŁLA jego mać...
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    0
    0
    xmano,oczywiście pewnie brudas(2007-01-07)
  • te wszytskie wyszukane metafory czyta sie trudniej niz podrecznik do prawa cywilnego, wiec moze cos zle zrozumialam, ale jesli miales na mysli, że opeth i children of bodom olali wystep na hunter fescie z powodu jego "niskiego prestizu", to cos tu jest nie tak, bo oba zespoly oficjalnie wytlumaczyly się na stronach internetowych ze swojej nieobecnosci niekompetencją i niewywiązywaniem sie z umowy organizatorów.
  • Tylko dot. muzyki alternatywnej? Może znajdziecie też inne osob, które zajmą się pozostałymi odłamami muzyki? Bo jak się mówi o wydarzeniach, to raczej wszystkich, wart wspomnienia, a nie tylko o alternatywnej. Żeby nie bylo, że za ostro... Nie jestem przeciwnikiem tego rodzaju muzyki i też lubie ją czasem włączyć, ale jak na taki materiał podsumowujący rok, to torchę za mało. Więcej pracy... Tylko to pozostaje
Reklama