Dramatem Elbląga jest brak autochtonicznego rdzenia, bez którego, pełne dziejowej głębi pojęcie „Elbląg” jest właściwie… zerem, informował Dziennik Bałtycki z 13 czerwca 1957 r.
Obecni mieszkańcy miasta składają się z różnorodnego i bardzo zróżnicowanego elementu napływowego. Z wielkim trudem postępuje też na tym terenie stabilizacja ich uczuć i sentymentów, nie znajdujących naturalnego zaczepienia w zburzonym i – niestety – wyjątkowo zaniedbanym przez władze wojewódzkie i centralne, otoczeniu.
Jakie zaś fakt ten ma znaczenie praktyczne, łatwo przekonać się, odbywając króciutką wędrówkę po Elblągu.
Nie. Nie będę nużył uwagi czytelników opisywaniem szczegółów. Znane nam są aż nazbyt dobrze. Ograniczę się tu jedynie do stwierdzenia, iż winę za widoczną na każdym kroku dewastację i opuszczenie, w dziewięćdziesięciu przypadkach na sto, spada na mieszkańców, a nie tylko na te władze, które „zaniedbują” i nie na te, które – jak Prezydium MRN z przewodniczącym Mieczysławem Tomaszewskim na czele – w miarę swych sił i możliwości należycie troszczą się o całokształt spraw komunalnych, ekonomicznych, społecznych i kulturalnych.
W tym miejscu powiedzą złośliwi: ten dopiero „lakieruje”, prawda?
Otóż – nieprawda! Daleki jestem od tego. Chcę jedynie trzeźwo i realnie spojrzeć na Elbląg. Pragnę jak najbardziej mocno zaakcentować, że: jeżeli… np. w ciągu 12 lat z wypalonego tylko Starego Miasta „zrobiła się” kupka gruzów. Jeżeli na studzienkach ulicznych brak klap, a na nowych domach rynien i klamek u drzwi, bo skradziono je na złom. Jeżeli na chodnikach ślizga się człowiek jak na lodzie, bo tędy chadzają krowy. Jeżeli w parku Kajki sterczą piękne świerki bez szczytów, bo je ścięto na choinki. Jeżeli rujnuje się reprezentacyjne stadiony, sale widowiskowe. Jeżeli tzw. pula mieszkaniowa zmniejszyła się z dnia na dzień, bo ci, którzy mają remontować, zajmują się wszystkim i dbają o wszystko tylko nie o remonty. Jeżeli kozy pasą się na trawnikach miejskich. Jeżeli wspaniałą żuławską glebę nawozi się (dosłownie!) piaskiem, aby była „lżejsza”. Jeżeli kradnie się na lewo i prawo – to, za pozwoleniem, kto temu winien?
Ciocia Malinowska, Ksiądz Pęski, Prezydium MRN, czy może… zacni obywatele miasta Elbląga, hę?
Tak to jest. I tak być nie powinno.
Bo – pomijając już własną wygodę i własny nasz, osobisty interes – musimy pamiętać o tym, że Elbląg, to jednak „ziemia odzyskana”. I szczególnie bacznie zwrócone są na nie oczy wrogów, dla których nie ma większej satysfakcji jak np. posypywanie żuławskich madów… rzecznym, żółtym ( bo wcale nie złotym) piaseczkiem. Oni to właśnie nazywają „polnische Wirschaft”.
A my?
Jeśli nie stać nas na sentyment i przywiązanie do odwiecznie polskiego miasta, starajmy się przynajmniej zaangażować tu wypróbowany przecież i znany na całym świecie nasz patriotyzm i narodową ambicję.
Ta zaś – z pewnością – nie pozwoli nam postępować tak, jak postępuje, niestety, wielu obywateli 80-tysięcznego Elbląga.
Jakie zaś fakt ten ma znaczenie praktyczne, łatwo przekonać się, odbywając króciutką wędrówkę po Elblągu.
Nie. Nie będę nużył uwagi czytelników opisywaniem szczegółów. Znane nam są aż nazbyt dobrze. Ograniczę się tu jedynie do stwierdzenia, iż winę za widoczną na każdym kroku dewastację i opuszczenie, w dziewięćdziesięciu przypadkach na sto, spada na mieszkańców, a nie tylko na te władze, które „zaniedbują” i nie na te, które – jak Prezydium MRN z przewodniczącym Mieczysławem Tomaszewskim na czele – w miarę swych sił i możliwości należycie troszczą się o całokształt spraw komunalnych, ekonomicznych, społecznych i kulturalnych.
W tym miejscu powiedzą złośliwi: ten dopiero „lakieruje”, prawda?
Otóż – nieprawda! Daleki jestem od tego. Chcę jedynie trzeźwo i realnie spojrzeć na Elbląg. Pragnę jak najbardziej mocno zaakcentować, że: jeżeli… np. w ciągu 12 lat z wypalonego tylko Starego Miasta „zrobiła się” kupka gruzów. Jeżeli na studzienkach ulicznych brak klap, a na nowych domach rynien i klamek u drzwi, bo skradziono je na złom. Jeżeli na chodnikach ślizga się człowiek jak na lodzie, bo tędy chadzają krowy. Jeżeli w parku Kajki sterczą piękne świerki bez szczytów, bo je ścięto na choinki. Jeżeli rujnuje się reprezentacyjne stadiony, sale widowiskowe. Jeżeli tzw. pula mieszkaniowa zmniejszyła się z dnia na dzień, bo ci, którzy mają remontować, zajmują się wszystkim i dbają o wszystko tylko nie o remonty. Jeżeli kozy pasą się na trawnikach miejskich. Jeżeli wspaniałą żuławską glebę nawozi się (dosłownie!) piaskiem, aby była „lżejsza”. Jeżeli kradnie się na lewo i prawo – to, za pozwoleniem, kto temu winien?
Ciocia Malinowska, Ksiądz Pęski, Prezydium MRN, czy może… zacni obywatele miasta Elbląga, hę?
Tak to jest. I tak być nie powinno.
Bo – pomijając już własną wygodę i własny nasz, osobisty interes – musimy pamiętać o tym, że Elbląg, to jednak „ziemia odzyskana”. I szczególnie bacznie zwrócone są na nie oczy wrogów, dla których nie ma większej satysfakcji jak np. posypywanie żuławskich madów… rzecznym, żółtym ( bo wcale nie złotym) piaseczkiem. Oni to właśnie nazywają „polnische Wirschaft”.
A my?
Jeśli nie stać nas na sentyment i przywiązanie do odwiecznie polskiego miasta, starajmy się przynajmniej zaangażować tu wypróbowany przecież i znany na całym świecie nasz patriotyzm i narodową ambicję.
Ta zaś – z pewnością – nie pozwoli nam postępować tak, jak postępuje, niestety, wielu obywateli 80-tysięcznego Elbląga.
oprac. Olaf B.