Dziś o godz. 19 Teatr Dramatyczny zaprasza na spektakl „Lot nad kukułczym gniazdem”. Sprawdź, czy wygrałeś zaproszenie na dzisiejsze przedstawienie. Przeczytaj recenzję.
Jego premiera miała miejsce 25 marca i była głównym punktem elbląskich obchodów Międzynarodowego Dnia Teatru (przypadał w poniedziałek 27 marca). Sobotni spektakl będzie czwartym przedstawieniem „Lotu...”.
Jaki to spektakl? Na pewno niełatwy do zrobienia, wart obejrzenia, ale też zawierający kilka drobiazgów, które mnie irytowały.
Niełatwy do zrobienia choćby dlatego, że wielu widzów przyjdzie do teatru z bagażem w postaci lektury świetnej książki Kena Keseya (pierwsze wydanie w 1962 r.) i filmu Milosa Formana (z 1975 r.) na podstawie tej książki, z genialną kreacją Jacka Nicholsona w roli McMurphy’ego. Filmu uznawanego przez wielu krytyków za arcydzieło kina.
Dla tych, co nie znają: Główny bohater, Randy Patrick McMurphy trafia do szpitala psychiatrycznego jako „jednostka aspołeczna”. W rzeczywistości jest przestępcą, który, aby uniknąć więzienia, symuluje chorobę psychiczną. W szpitalu staje się przywódcą pacjentów i upomina się o ich prawa do decydowania o sobie, do wolności wyboru, do bycia ludźmi. Główną antagonistką McMurphy’ego jest przełożona pielęgniarek - siostra Ratched, która tych praw pacjentom odmawia... dla ich dobra. To oczywiście dopiero zawiązanie akcji.
Ci, co nie znają książki i filmu, powinni obowiązkowo zobaczyć elbląski spektakl, bo wciąż jeszcze w wielu kręgach towarzyskich szybciej wybacza się źle dobrany krawat niż nieznajomość „Lotu nad kukułczym gniazdem”. Jednak tych, którzy książkę i film znają, również zachęcam do obejrzenia elbląskiego spektaklu, bo całkiem dobrze wytrzymuje on to porównanie.
Mamy więc przede wszystkim bardzo dobry materiał literacki, interesującą scenografię i dobry zespół aktorski. Kilka ról w tej sztuce uważam za więcej niż dobre, myślę tu przede wszystkim o pensjonariuszach szpitala: Hardingu (Marek Chronowski - moim zdaniem najlepsza rola w tym przedstawieniu), Wodzu Bromdenie (Mariusz Michalski) i Billym (Marcin Tomasik).
Jacek Wojciechowski jako McMurphy buduje swą postać podobnie jak Jack Nicholson w filmie. Rozpiera go energia, biega, krzyczy, śmieje się, wciąż ma nowe pomysły na zburzenie zastanego w szpitalu porządku, który powoduje, że pacjenci nie w pełni są ludźmi, a stan, w którym się znajdują, nie można w pełni nazwać życiem. Tyle, że ta nadaktywność Wojciechowskiego-McMurphy’ego trochę męczy. Może brakuje mu krótkich choćby momentów wyciszenia? Jest to postać zagrana na jednej nucie i nawet, jeśli jest to wysokie C, oczekiwałbym od niej jednak trochę różnorodności. Z drugiej strony, współczuję Jackowi Wojciechowskiemu, bo musiał się zmierzyć z ideałem. Przecież wielu krytyków stawia Jacka Nicholsona w gronie największych aktorów XX wieku, a rolę McMurphy’ego uważa za najwybitniejszą w jego karierze.
Mimo porażki Wojciechowskiego w starciu z Nicholsonem jest to jednak dobry spektakl, dobrze zagrany. Najwięcej zastrzeżeń mam bowiem do reżysera Wiaczesława Żiły w zasadzie o drobiazgi - paradoksalnie o to, że chciał ten spektakl uczynić jeszcze lepszym czy może atrakcyjniejszym dla młodego widza. Oczywiście nie o te szlachetne zamiary, ale o środki, za pomocą których chciał je zrealizować. Żiła, dysponując w zasadzie wszystkim, co stanowi o istocie teatru - świetnym tekstem i dobrymi aktorami, postanowił dodać do tego trochę nowoczesnej technologii. Trochę mnie to zdziwiło, bo jego poprzednia realizacja w elbląskim teatrze - dwie jednoaktówki Czechowa „Niedźwiedź” i „Oświadczyny” - była zrobiona wzorcowo środkami stricte teatralnymi. W efekcie troje z piątki aktorów występujących w przedstawieniu Czechowa: Marta Masłowska, Teresa Suchodolska-Wojciechowska i Mariusz Michalski, zostało nominowanych do nagrody za najlepszą rolę roku 2005.
W „Locie nad kukułczym gniazdem” oniryczne wizje Wodza Bromdena słyszymy z głośników. I o dziwo - Mariusza Michalskiego, który dysponuje bardzo czystym i donośnym głosem, przez głośniki trudno zrozumieć. Może dlatego, że słowom towarzyszy jazgotliwa muzyka, która bardziej kojarzy mi się z niemieckim techno niż z onirycznością.
W zakończeniu sztuki dekoracje się rozsuwają i na ścianę rzucony jest ukrzyżowany Chrystus z obrazu Salvadora Dali, z pewnością z wysokiej klasy rzutnika. Według mnie, element niepotrzebny, niepotrzebnie zawężający interpretację dzieła (np. w Polsce, gdy film i książka się pojawiły, były odczytywane przede wszystkim jako apoteoza walki z systemem ograniczającym wolność jednostki).
Zastanawiałbym się również nad sensem wprowadzenia w wizje Bromdena biegających po scenie dzieci.
No i rzecz ostatnia. Może wynikała ona ze szczególnych okoliczności premiery, którą miałem przyjemność oglądać - był to wszak Międzynarodowy Dzień Teatru, a na scenie roiło się od VIP-ów. Gdy oglądam program Marcina Dańca, spodziewam się, że będzie się zwracał do widowni, puszczał do niej oko, oczekiwał jej reakcji. Aktorzy występujący w spektaklu dramatycznym nie muszą tego robić, a w „Locie nad kukułczym gniazdem” robili.
Może się jednak okazać, że wszystkie te elementy, które według mnie zakłócają spektakl, w oczach młodej widowni podnoszą jego atrakcyjność. Tyle że ja swego zdania nie zmienię. Wybierając się do teatru, nie spodziewam się, że ktoś mi tam włączy telewizor. I wcale tego nie chcę.
Ken Kesey, Lot nad kukułczym gniazdem. Adaptacja: Dale Wasserman, przekład: Bronisław Zieliński, reżyseria: Wiaczesław Żiła (Ukraina), scenografia: Łucja i Bruno Sobczakowie.
Obsada: Monika Andrzejewska (Candy), Marta Masłowska (Sandra), Teresa Suchodolska-Wojciechowska (Siostra Ratched), Beata Przewłocka (Siostra Flinn), Krzysztof Bartoszewicz (Warren), Witold Burakowski (Williams), Marek Chronowski (Harding), Tomasz Czajka (Dr Spivey), Mariusz Michalski (Wódz Bromden), Tomasz Muszyński (Martini), Lesław Ostaszkiewicz (Cheswick), Jerzy Przewłocki (Scanlon), Wojciech Przyboś (Ruckly), Marcin Tomasik (Billy), Jacek Wojciechowski (McMurphy).
Podwójne zaproszenie na dzisiejszy spektakl wygrał Arkadiusz Mroczyński. Gratulujemy. Potwierdzenie wysłaliśmy mailem.
Jaki to spektakl? Na pewno niełatwy do zrobienia, wart obejrzenia, ale też zawierający kilka drobiazgów, które mnie irytowały.
Niełatwy do zrobienia choćby dlatego, że wielu widzów przyjdzie do teatru z bagażem w postaci lektury świetnej książki Kena Keseya (pierwsze wydanie w 1962 r.) i filmu Milosa Formana (z 1975 r.) na podstawie tej książki, z genialną kreacją Jacka Nicholsona w roli McMurphy’ego. Filmu uznawanego przez wielu krytyków za arcydzieło kina.
Dla tych, co nie znają: Główny bohater, Randy Patrick McMurphy trafia do szpitala psychiatrycznego jako „jednostka aspołeczna”. W rzeczywistości jest przestępcą, który, aby uniknąć więzienia, symuluje chorobę psychiczną. W szpitalu staje się przywódcą pacjentów i upomina się o ich prawa do decydowania o sobie, do wolności wyboru, do bycia ludźmi. Główną antagonistką McMurphy’ego jest przełożona pielęgniarek - siostra Ratched, która tych praw pacjentom odmawia... dla ich dobra. To oczywiście dopiero zawiązanie akcji.
Ci, co nie znają książki i filmu, powinni obowiązkowo zobaczyć elbląski spektakl, bo wciąż jeszcze w wielu kręgach towarzyskich szybciej wybacza się źle dobrany krawat niż nieznajomość „Lotu nad kukułczym gniazdem”. Jednak tych, którzy książkę i film znają, również zachęcam do obejrzenia elbląskiego spektaklu, bo całkiem dobrze wytrzymuje on to porównanie.
Mamy więc przede wszystkim bardzo dobry materiał literacki, interesującą scenografię i dobry zespół aktorski. Kilka ról w tej sztuce uważam za więcej niż dobre, myślę tu przede wszystkim o pensjonariuszach szpitala: Hardingu (Marek Chronowski - moim zdaniem najlepsza rola w tym przedstawieniu), Wodzu Bromdenie (Mariusz Michalski) i Billym (Marcin Tomasik).
Jacek Wojciechowski jako McMurphy buduje swą postać podobnie jak Jack Nicholson w filmie. Rozpiera go energia, biega, krzyczy, śmieje się, wciąż ma nowe pomysły na zburzenie zastanego w szpitalu porządku, który powoduje, że pacjenci nie w pełni są ludźmi, a stan, w którym się znajdują, nie można w pełni nazwać życiem. Tyle, że ta nadaktywność Wojciechowskiego-McMurphy’ego trochę męczy. Może brakuje mu krótkich choćby momentów wyciszenia? Jest to postać zagrana na jednej nucie i nawet, jeśli jest to wysokie C, oczekiwałbym od niej jednak trochę różnorodności. Z drugiej strony, współczuję Jackowi Wojciechowskiemu, bo musiał się zmierzyć z ideałem. Przecież wielu krytyków stawia Jacka Nicholsona w gronie największych aktorów XX wieku, a rolę McMurphy’ego uważa za najwybitniejszą w jego karierze.
Mimo porażki Wojciechowskiego w starciu z Nicholsonem jest to jednak dobry spektakl, dobrze zagrany. Najwięcej zastrzeżeń mam bowiem do reżysera Wiaczesława Żiły w zasadzie o drobiazgi - paradoksalnie o to, że chciał ten spektakl uczynić jeszcze lepszym czy może atrakcyjniejszym dla młodego widza. Oczywiście nie o te szlachetne zamiary, ale o środki, za pomocą których chciał je zrealizować. Żiła, dysponując w zasadzie wszystkim, co stanowi o istocie teatru - świetnym tekstem i dobrymi aktorami, postanowił dodać do tego trochę nowoczesnej technologii. Trochę mnie to zdziwiło, bo jego poprzednia realizacja w elbląskim teatrze - dwie jednoaktówki Czechowa „Niedźwiedź” i „Oświadczyny” - była zrobiona wzorcowo środkami stricte teatralnymi. W efekcie troje z piątki aktorów występujących w przedstawieniu Czechowa: Marta Masłowska, Teresa Suchodolska-Wojciechowska i Mariusz Michalski, zostało nominowanych do nagrody za najlepszą rolę roku 2005.
W „Locie nad kukułczym gniazdem” oniryczne wizje Wodza Bromdena słyszymy z głośników. I o dziwo - Mariusza Michalskiego, który dysponuje bardzo czystym i donośnym głosem, przez głośniki trudno zrozumieć. Może dlatego, że słowom towarzyszy jazgotliwa muzyka, która bardziej kojarzy mi się z niemieckim techno niż z onirycznością.
W zakończeniu sztuki dekoracje się rozsuwają i na ścianę rzucony jest ukrzyżowany Chrystus z obrazu Salvadora Dali, z pewnością z wysokiej klasy rzutnika. Według mnie, element niepotrzebny, niepotrzebnie zawężający interpretację dzieła (np. w Polsce, gdy film i książka się pojawiły, były odczytywane przede wszystkim jako apoteoza walki z systemem ograniczającym wolność jednostki).
Zastanawiałbym się również nad sensem wprowadzenia w wizje Bromdena biegających po scenie dzieci.
No i rzecz ostatnia. Może wynikała ona ze szczególnych okoliczności premiery, którą miałem przyjemność oglądać - był to wszak Międzynarodowy Dzień Teatru, a na scenie roiło się od VIP-ów. Gdy oglądam program Marcina Dańca, spodziewam się, że będzie się zwracał do widowni, puszczał do niej oko, oczekiwał jej reakcji. Aktorzy występujący w spektaklu dramatycznym nie muszą tego robić, a w „Locie nad kukułczym gniazdem” robili.
Może się jednak okazać, że wszystkie te elementy, które według mnie zakłócają spektakl, w oczach młodej widowni podnoszą jego atrakcyjność. Tyle że ja swego zdania nie zmienię. Wybierając się do teatru, nie spodziewam się, że ktoś mi tam włączy telewizor. I wcale tego nie chcę.
Ken Kesey, Lot nad kukułczym gniazdem. Adaptacja: Dale Wasserman, przekład: Bronisław Zieliński, reżyseria: Wiaczesław Żiła (Ukraina), scenografia: Łucja i Bruno Sobczakowie.
Obsada: Monika Andrzejewska (Candy), Marta Masłowska (Sandra), Teresa Suchodolska-Wojciechowska (Siostra Ratched), Beata Przewłocka (Siostra Flinn), Krzysztof Bartoszewicz (Warren), Witold Burakowski (Williams), Marek Chronowski (Harding), Tomasz Czajka (Dr Spivey), Mariusz Michalski (Wódz Bromden), Tomasz Muszyński (Martini), Lesław Ostaszkiewicz (Cheswick), Jerzy Przewłocki (Scanlon), Wojciech Przyboś (Ruckly), Marcin Tomasik (Billy), Jacek Wojciechowski (McMurphy).
Podwójne zaproszenie na dzisiejszy spektakl wygrał Arkadiusz Mroczyński. Gratulujemy. Potwierdzenie wysłaliśmy mailem.
Piotr Derlukiewicz