
Pod sklepem, kościołem, w cukierni - dosłownie wszędzie jesteśmy bombardowani prośbami. Czasem zbierają na piwo, innym razem na przysłowiową bułkę, która przemienia się w cudowny sposób w wino. Szkoda tylko, że rzadko pomoc trafia do ludzi naprawdę potrzebujących.
Żebraczy biznes
- Grosze zarabiam. Ludzie dają po 50 groszy, czasem trochę więcej - wyznaje mężczyzna żebrzący na ulicy.
Później, gdy naciskamy, przyznaje się, że udaje mu się czasem dziennie wyciągnąć 200 zł. Jeśli faktycznie jest, tak jak mówi, to okazuje się, że to „złoty interes”. Sceptycy mogą sobie naprędce policzyć, ilu „sponsorów” musiałby znaleźć ten człowiek, żeby uzbierać taką dniówkę. Wystarczy przyjąć najbardziej pesymistyczną wersję, w której każdy daje po 50 groszy, co daje 400 darczyńców. Dużo. Jednak biorąc pod uwagę, że wędrówki po mieście mogą trwać cały dzień, a ludzie mogą być hojniejsi niż to przedstawia rozmówca, to całkiem prawdopodobna wydaje się wersja tego pana.
- Jestem najlepszy - usłyszałam na odchodne od człowieka spotykanego na parkingach wszelakiej maści. Może chciał pokazać w ten sposób, że jest najlepszy w swoim fachu?
Mężczyzna postanowił sprawdzić, ile może zyskać na szczerości. Najpierw poprosił o pieniądze na jedzenie, a później kiedy wywiązała się rozmowa i koleżanka zapytała wprost, czy to na piwo, zapytał przewrotnie, na co dostanie więcej, by na przyszłość wiedzieć, co powiedzieć.
Dawać czy nie
W Elblągu można spotkać co najmniej pięć osób na stałe trudniących się tą profesją: „koksik”, babuszka, bezdomny staruszek, niepełnosprawny człek i „muzyk”. Oczywiście nie licząc fal emigracyjnych, takich jaką mieliśmy na przełomie kwietnia i maja tego roku w postaci napływu ludności rumuńskiej, czy przypadkowych dzieciaków poszukujących wrażeń i łatwych pieniędzy.
Jeżeli chcemy pomóc takim ludziom, to najbezpieczniej dawać jedzenie, bo przynajmniej wiadomo, że się nie zmarnuje. Z pieniędzmi może być różnie, jedni pójdą do baru na obiad, bo nic nie jedli cały dzień, a inni na piwo, bo nic od rana nie pili.
Czasami można spotkać młodych ludzi, którzy nie wiedzieć czemu „cyganią” na ulicy, chociaż widać, że niczego im nie brakuje. Najwidoczniej traktują to jako szybki sposób nazbierania na słodycze czy papierosy. Szkoda tylko, że przy okazji dostają „lekcję” życia - nie trzeba pracować, żeby „zarabiać”.
Jestem przeciw
W Polsce istnieją przepisy nakładające kary za żebractwo. W kodeksie wykroczeń , a dokładniej w artykule 58 możemy przeczytać: „Kto, mając środki egzystencji lub będąc zdolny do pracy, żebrze w miejscu publicznym, podlega karze ograniczenia wolności, grzywny do 1.500 złotych albo karze nagany.” Następny paragraf ostrzej reguluje tę kwestię: „Kto żebrze w miejscu publicznym w sposób natarczywy lub oszukańczy, podlega karze aresztu albo ograniczenia wolności.” Niestety, kary nie odstraszają ludzi od żebractwa. A może po prostu brakuje reakcji ze strony społeczeństwa, działań Policji czy Straży Miejskiej?
- Grosze zarabiam. Ludzie dają po 50 groszy, czasem trochę więcej - wyznaje mężczyzna żebrzący na ulicy.
Później, gdy naciskamy, przyznaje się, że udaje mu się czasem dziennie wyciągnąć 200 zł. Jeśli faktycznie jest, tak jak mówi, to okazuje się, że to „złoty interes”. Sceptycy mogą sobie naprędce policzyć, ilu „sponsorów” musiałby znaleźć ten człowiek, żeby uzbierać taką dniówkę. Wystarczy przyjąć najbardziej pesymistyczną wersję, w której każdy daje po 50 groszy, co daje 400 darczyńców. Dużo. Jednak biorąc pod uwagę, że wędrówki po mieście mogą trwać cały dzień, a ludzie mogą być hojniejsi niż to przedstawia rozmówca, to całkiem prawdopodobna wydaje się wersja tego pana.
- Jestem najlepszy - usłyszałam na odchodne od człowieka spotykanego na parkingach wszelakiej maści. Może chciał pokazać w ten sposób, że jest najlepszy w swoim fachu?
Mężczyzna postanowił sprawdzić, ile może zyskać na szczerości. Najpierw poprosił o pieniądze na jedzenie, a później kiedy wywiązała się rozmowa i koleżanka zapytała wprost, czy to na piwo, zapytał przewrotnie, na co dostanie więcej, by na przyszłość wiedzieć, co powiedzieć.
Dawać czy nie
W Elblągu można spotkać co najmniej pięć osób na stałe trudniących się tą profesją: „koksik”, babuszka, bezdomny staruszek, niepełnosprawny człek i „muzyk”. Oczywiście nie licząc fal emigracyjnych, takich jaką mieliśmy na przełomie kwietnia i maja tego roku w postaci napływu ludności rumuńskiej, czy przypadkowych dzieciaków poszukujących wrażeń i łatwych pieniędzy.
Jeżeli chcemy pomóc takim ludziom, to najbezpieczniej dawać jedzenie, bo przynajmniej wiadomo, że się nie zmarnuje. Z pieniędzmi może być różnie, jedni pójdą do baru na obiad, bo nic nie jedli cały dzień, a inni na piwo, bo nic od rana nie pili.
Czasami można spotkać młodych ludzi, którzy nie wiedzieć czemu „cyganią” na ulicy, chociaż widać, że niczego im nie brakuje. Najwidoczniej traktują to jako szybki sposób nazbierania na słodycze czy papierosy. Szkoda tylko, że przy okazji dostają „lekcję” życia - nie trzeba pracować, żeby „zarabiać”.
Jestem przeciw
W Polsce istnieją przepisy nakładające kary za żebractwo. W kodeksie wykroczeń , a dokładniej w artykule 58 możemy przeczytać: „Kto, mając środki egzystencji lub będąc zdolny do pracy, żebrze w miejscu publicznym, podlega karze ograniczenia wolności, grzywny do 1.500 złotych albo karze nagany.” Następny paragraf ostrzej reguluje tę kwestię: „Kto żebrze w miejscu publicznym w sposób natarczywy lub oszukańczy, podlega karze aresztu albo ograniczenia wolności.” Niestety, kary nie odstraszają ludzi od żebractwa. A może po prostu brakuje reakcji ze strony społeczeństwa, działań Policji czy Straży Miejskiej?
Anieze