UWAGA!

Strzyże elblążan od 60 lat. „Kocham tę pracę”

 Elbląg, -  Jeśli ktoś przychodzi do mnie od 50 lat, to znaczy, że naprawdę docenia moją pracę. - mówi Regina Kraśkiewicz
- Jeśli ktoś przychodzi do mnie od 50 lat, to znaczy, że naprawdę docenia moją pracę. - mówi Regina Kraśkiewicz (fot. Anna Dembińska)

Mały, nierzucający się w oczy, salon fryzjerski, ukryty tuż za pomnikiem Ofiar Grudnia. To królestwo Reginy Kraśkiewicz, która od... 60 lat pracuje jako fryzjerka. Spod swoich skrzydeł wypuściła w świat wielu ambitnych uczniów, którzy dziś mają swoje własne zakłady fryzjerskie w różnych stronach świata.

Pani Regina jest najlepszym przykładem osoby, która kocha to, co robi i dzięki temu nadal ma siły i chęci, by wykonywać swoją pracę. - Gdy klientka jest zadowolona i mówi do mnie "niech pani jak najdłużej pracuje", to tym bardziej nie potrafię odpuścić. I zamierzam pracować dalej, dopóki zdrowie mi na to pozwoli – mówi pani Regina.

 

Katarzyna Cherek - Kiedy to wszystko się zaczęło?

Regina Kraśkiewicz: - W 1962 roku, w styczniu. To właśnie wtedy rozpoczęłam naukę w zawodzie fryzjerskim. W 1965 roku otworzyłam swój pierwszy zakład.

Fryzjer to jest był i jest zawód, który mi odpowiadał już jako młodej dziewczynie. Biały fartuszek, chusteczka w butonierce, to już za młodych lat bardzo mi imponowało.

 

- Czy początki należały do bardzo trudnych?

- Nie było to trudne. Gdy założyłam zakład, zrobiłam to z ogromną radością. Z myślą, że jestem już na swoim. U mnie zawsze było wielu klientów. Miałam jedno pomieszczenie, 20 metrów kwadratowych, było ciasno, ale przytulnie. Żeby zjeść podczas przerwy, musiałam przejść się do sąsiadki, do bieliźniarki i dopiero tam, w przymierzalni, siadałyśmy i jadłyśmy. W moim salonie było zawsze wiele klientek, że nie miałam gdzie usiąść (uśmiech)

 

- Pracuje pani już 60 lat! Jak zmieniła się praca fryzjerów przez ten czas?

- Kiedyś było okropnie. Wszystkiego brakowało. Pamiętam nożyczki, były bardzo nieprofesjonalne. Ostrzyło się je na ulicy, u jednego pana, który miał narzędzia do ostrzenia. Dzisiaj mam nożyczki, które ostrzenia nie wymagają. Mamy w tych czasach, inne, lepsze suszarki, środki chemiczne, farby, płyny do każdego rodzaju włosów... Mmy bardzo ogromny wybór jeżeli chodzi o pielęgnację naszej urody. Jest wszystko, co potrzebne.

Kiedyś po potrzebne produkty jeździłam specjalnie do Gdańska. Do Izby Rzemieślniczej, gdzie zawsze dbali o swoich fryzjerów. Sprowadzali dla nas zaopatrzenie, a ponieważ byłam tam w komisji, to zawsze patrzyli na mnie jak na swojego. Do Elbląga samodzielnie przywoziłam wiele litrów płynów i drobiazgi, które były niezbędne do wykonywania mojej pracy. To była istna męka, ale niestety czymś trzeba było pracować.

Teraz wystarczy, że zadzwonię do dostawcy i sam przyjeżdża do mnie z produktami. Nie muszę nic dźwigać ani nigdzie chodzić, aby mieć to, co jest mi potrzebne do pracy z klientem.

Wie pani, zawsze marzyłam, by doczekać takich czasów, aby móc zadzwonić i dostać wszystko, co jest mi potrzebne. I tak jest teraz. Moje marzenie się spełniło. Kiedyś wszystkie miejsca, w których miałam swój zakład były słabo ogrzewane. W tym jest ciepło, fajnie, po prostu przyjemnie.

 

- Słyszałam, że wyszkoliła Pani wielu uczniów...

- Przez 40 lat uczyłam swoje podopieczne zawodu. Przychodziły do mnie w wybrane dni. Musiały przepracować swoje godziny. Pojawiały się często w weekendy, bo nie nadążały wyrabiać normy, którą były 24 godziny w tygodniu. Dwa dni po 8 godzin to niewystarczający czas..

 

 

- Czy ma Pani jeszcze kontakt ze swoimi uczennicami?

- Oczywiście, odwiedzają mnie często. Wiele z moich uczennic jest teraz za granicą i tam prowadzą swoje zakłady, tam mają swoje życie. W Anglii, Irlandii, Niemczech.. Najlepiej wspominam dziewczyny pochodzące z małych miejscowości. Bardzo chciały się uczyć, by móc kiedyś wyrwać się ze swoich wsi. Jedna z nich nie chciała brać wolnego w wakacje, bo bała się, że będzie musiała pomagać przy żniwach. Kolejna szykując się do pracy, poparzyła sobie nogę, a i tak przyjechała, bo chciała pracować. Oczywiście poszłam z nią do lekarza. Te sytuacje pokazują, jak były zdeterminowane, by zdobyć ten zawód. Były bardzo zaangażowane i chciały się uczyć.

 

- Czy trudno jest zostać dobrym fryzjerem?

- Do tego trzeba mieć predyspozycje. Nie da się z marszu wszystkiego nauczyć, by być profesjonalistą. Trzeba mieć też mnóstwo chęci, bo to nie jest lekka praca. Nie przepuściłam w swoim życiu żadnego szkolenia - czy to było to w Elblągu, czy w Gdańsku czy później w Olsztynie

Wyobrazi sobie pani, że zdarzały się dni, gdzie musiałam pracować na stojąco od rana do późnego wieczora. Tutaj się dużo stoi, do ludzi trzeba mieć cierpliwość, a dla klienta trzeba być uprzejmym, grzecznym...

Jest takie powiedzenie "Klient nasz pan, klient ma zawsze rację". Nie zgadzam się z tym. Klienta trzeba tak obsłużyć, by tej racji nie miał. Przychodzi do nas po to, by być dobrze obsłużonym. To zawód trudny. Każdy ma inny kształt głowy, inny rodzaj włosa, a my, jako fryzjerzy musimy się do wszystkiego dostosować.

 

- Zdarzył się Pani niezadowolony klient? Jak Pani sobie w takich przypadkach radzi?

- Takie sytuacje miały miejsce rzadko. Nigdy nie miałam żadnych scysji, prowadzących do większych awantur. Pamiętam tylko, jak na początku mojej pracy, gdy nie było żadnych szamponów, odżywek do włosów, przyszła klientka na umycie głowy. Kiedy tylko zagościła w salonie, to już widziałam, że będę mieć z nią problemy. Była podminowana, agresywna.

Poprosiłam moją uczennicę, by umyła jej głowę, ale ona koniecznie chciała, bym ja to zrobiła. Miałam wtedy od groma ludzi w salonie, zajmowałam się inną klientką, nie mogłam po prostu przerwać. Po mojej odmowie ta pani wyszła zdenerwowana. Ale jesteśmy do takich sytuacji przygotowani. Ludzie są różni, różnie się zachowują...

Zawsze rozmawiam ze swoimi gośćmi. Wymieniamy się przepisami, udzielam rad dotyczących włosów, porady zdrowotne też są w moim programie. Dużo czytam, więc zdarza się, że doradzam niektórym, co się robi, jaka miksturka, lekarstwo jest na daną chorobę. Jest bardzo sympatycznie. Mam klientki, które od 50 lat odwiedzają mój salon. Przychodziły do mnie, jak jeszcze się uczyłam na fryzjerkę. Traktuję takie osoby jak rodzinę, bo to już nie tylko moje klientki, tylko osoby zaprzyjaźnione, z którymi zawsze znajdę temat do rozmów.

 

 

Cały czas uczę się nowości. W tej chwili jest moda na proste włosy, ale też duże pań strzyże się na „boba”. W dzisiejszych czasach mamy dostęp do wielu katalogów, dostęp do internetu, można korzystać garściami z różnych inspiracji. Kiedyś tego nie było. Pamiętam czasopismo "Uroda". Był to jedyny magazyn w tamtych latach. Klientki najczęściej wycinały z niego fotografię, przychodziły, kładły na ladę i mówiły "proszę mi to zrobić." Zawsze sobie radziłam, zawsze słuchałam ludzi, zawsze wykonywałam to, czego klient sobie zażyczył. Jeśli ktoś przychodzi do mnie od 50 lat, to znaczy, że naprawdę docenia moją pracę.

 

- A jak wyglądała Pani praca w czasie pandemii?

- Gdy wprowadzono obostrzenia, musiałam zamknąć zakład. Czułam się z tym bardzo źle. Wspominam ten czas okropnie. Kocham swoją pracę, kocham ludzi, lubię kontakt z nimi, dlatego nie chcę rezygnować z tego, co przynosi mi satysfakcję.

 

- Czym się Pani interesuje poza pracą?

- Lubię gotować, uwielbiam robić wiązanki. Dużo takich zrobiłam w rodzinie, do ślubu, na Wszystkich Świętych, bo mamy dużo grobów bliskich do odwiedzania. Zanim zaczęłam je robić, przyglądałam się, jak robią to floryści i w ten sposób się uczyłam. Uczymy się przecież przez całe życie.

Rozmawiała Katarzyna Cherek

Najnowsze artykuły w dziale Społeczeństwo

Artykuły powiązane tematycznie

Reklama