UWAGA!

To moja pasja, hobby i życie

 Elbląg, To moja pasja, hobby i życie
fot. Michał Skroboszewski

Jej pracownia to oaza spokoju i kolorów. Cudownie miejsce, którego nie da się opisać słowami. Na ścianach różnobarwne płótna, pejzaże, martwa natura, ikony. W ogrodzie śpiew ptaków, a w tle relaksacyjna muzyka. Tutaj pracuje Małgorzata Krzemińska, malarka, dla której malowanie to całe życie. Zobacz zdjęcia.

Dominika Kiejdo: - Pani pracownia to wspaniałe miejsce. Tyle lat mieszkam w Elblągu i jestem zdziwiona, że dopiero teraz je odkryłam.
       Małgorzata Krzemińska: A pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu moje obrazy powstawały za lodówką w kuchni w moim M4 nad Jarem.
      
       - Malarstwo to pasja?

       - Zajęcie, pasja, hobby, wszystko razem. Moje życie. Teraz mam wolny zawód, ale dawno temu w latach 80-tych pracowałam w teatrze elbląskim, gdzie robiłam reklamy. To były czasy, gdy wszystko robiło się ręcznie. Robiłam wielkie czterometrowe plansze, które potem wieszano na budynku teatru. Ludzie nie wiedzieli jeszcze wtedy, co to jest reklama. W teatrze przepracowałam dwanaście lat. Kolega, który był najlepszym liternikiem w Elblągu, robił litery, a ja malowałam. Świetnie się uzupełnialiśmy.
      
       - Co to były za reklamy?

       - Były to ogromne plakaty reklamujące sztukę przed premierą. Wieszano je na budynku teatru. Robiliśmy także mniejsze plakaty, które były rozwieszane w mieście. Wszystko wykonane ręcznie. Te mniejsze składały się głównie z napisów, a te wielkie to były niemalże dzieła sztuki. Naszym zadaniem było też naklejanie fotosów w foyer teatru. Bardzo skomplikowane i wyczerpujące zajęcie, którego musiałam się nauczyć.
      
       - Jak się zaczęła Pani przygoda z malarstwem?
       - Skończyłam pięcioletnie Państwowe Liceum Szkół Plastycznych w Gdyni Orłowie. Miałam zamiar iść na studia, jednak rodzice zasugerowali mi, że dobrze by było, gdybym poszła do pracy. No i wtedy otrzymałam pracę dekoratora w teatrze i tak mi się ta praca spodobała, że już nie poszłam na studia. Tyle się działo, ciągle coś nowego.
      
       - Zdarzały się także wpadki...
       - Raz zrobiliśmy błąd na plakacie, a wisiał on w samym centrum Elbląga. Zamiast "rz" napisaliśmy słowo przez "ż". Któryś z montażystów był właśnie w mieście i to zauważył, musieliśmy więc szybko zdjąć plakat i go poprawiać. Była to specyficzna praca, wymagająca specyficznych umiejętności. Myślę, że można ją zaliczyć do sztuki. Te plakaty były niepowtarzalne, jedyne w swoim rodzaju. Czasami wprowadzaliśmy udziwnienia, elementy przestrzenne na plakacie (taka współczesna reklama w 3D). Wycinaliśmy wtedy elementy z gąbki, przyklejaliśmy i to wszystko malowaliśmy. To była bardzo ciekawa praca, a że pracowałam z samymi facetami, była bardzo dobra atmosfera, nie było żadnych konfliktów. W tamtych czasach zabierano jednak mężczyzn do wojska, no i był czas, że nagle zabrakło rąk do pracy na scenografii, a tu premiera... Zostałam sama jedna.
      
       - Ale dała sobie Pani radę...

       - Szybko ogarnęłam reklamę i musiałam zabrać się za scenografię. Akurat trafiła mi się scenografia Butenki (polski rysownik, ilustrator, grafik i scenarzysta), który miał zamiłowanie do drobiazgów. Jego drzewa i krzewy składały się z drobniusieńkich listeczków, a tych drzew do zrobienia było kilka. Ile ja się tych listeczków wtedy narysowałam! Ale cieszyłam się, że mogłam wypróbować swoich sił w scenografii. A jest to naprawdę ciężka fizyczna praca.
      
       - Po dwunastu latach zrezygnowała Pani z pracy i zajęła się dziećmi i domem.
       - Tak, z czasem pojawiły się dzieci i bardzo wciągnęło mnie macierzyństwo. Wszystkie farby wylądowały w piwnicy i musiałam zapomnieć, że jestem malarką, szczególnie przy córce, która była bardzo absrobująca. Dziś jest grafikiem komputerowym. Dział reklamy w teatrze upadł, trudno było znaleźć kogoś na nasze miejsce (moje i kolegi liternika, który też odszedł w podobnym czasie). Później weszła już współczesna reklama.
      
       - Jednak z czasem wróciła Pani do malowania...
       - Tak, miałam małą pracownię w kuchni za lodówką, bo mieszkałam jeszcze wtedy w bloku nad Jarem. Wtedy znalazłam też moją drugą wielką pasję: ogrodnictwo. Jesienią i zimą czytałam mnóstwo materiałów na ten temat. Śmieję się, że mogłabym zrobić doktorat z ogrodnictwa. W domu cały czas mam cały kufer z gazetami ogrodniczymi. Nawet kilku znajomym zaprojektowałam ogrody. Teraz to nazywa się architektura krajobrazu. Trochę urządzałam, projektowałam, eksperymentowałam. Dziś już wiem, że jest to bardzo ciężka fizyczna praca. Ludzie wiedzą, że mogą mnie o wiele rzeczy zapytać: w jakiej sadzić ziemi, jaki nawóz, sadzić czy nie sadzić. U nas w Polsce ludzie szaleją na punkcie tuj. A tuje są przecież trujące, mają trujące wyziewy. Na tyle silne, że gdyby ktoś w takim tujowym gaju zasnął, rano mógłby się nie obudzić.
      
       - Swoje artystyczne zdolności wykorzystała Pani też w inny sposób.

       - Przez dwa lata zajmowałam się dekoracjami weselnymi. Jednak nie do końca się w tym odnajdywałam. Choć muszę przyznać, że był to równie ciekawy czas, w którym doświadczyłam wiele nowego.
      
       - Co Pani najczęściej maluje?
       - Był czas, że malowałam tylko pejzaże. Gdy zajęłam się projektowaniem ogrodów, zaczęłam malować przyrodę, kwiaty. Potem odkryłam ikony. Maluję je farbami olejnymi, a nie temperą. Podczas malowania ikon słucham muzyki. Był czas, że słuchałam tylko muzyki sakralnej, żeby się trochę uduchowić, ale rodzina nie mogła już tego wytrzymać (śmiech). Były to jeszcze czasy, gdy miałam pracownię w kuchni. Do dziś rodzina ma straszą traumę, gdy słyszy sakralną muzykę. Z czasami musiałam tę muzykę trochę zróżnicować.
      
       - Obrazy malowała Pani także w teatrze?
       - Malowałam od dawna. Miałam swój własny kącik w teatrze i w wolnej chwili mogłam sobie tam malować. Miałam tam swoje sztalugi i gdy było akurat mniej pracy, na przykład po premierze, malowałam. Oczywiście był też czas bardzo pracowity, głównie przed premierą, kiedy pracowaliśmy nawet do czwartej nad ranem. Pamiętam czasy, gdy dyrektorem teatru był Stanisław Tym. Był to bardzo oryginalny człowiek. Potrafił wpaść do nas do pracowni, a mój kolega, a obecny mąż grał właśnie na gitarze. Siedzimy sobie, gadamy, miła atmosfera w pracy, a on wpada nagle do nas, przysiada się i mówi: "Daj tę gitarę", po czym grał z nami i śpiewał, rozumiał, że czasami w pracy trzeba się rozładować. Albo dzwonił do nas o wpół do dwunastej w nocy i mówił: "fajnie, że jestem z wami, że razem pracujemy". Podobne miejsce do malowania miałam także w swojej ostatniej pracy, kiedy zajmowałam się dekorowaniem ślubów. Szefowa urządziła mi specjalny kącik i gdy pracy było mniej, chwytałam za pędzel i malowałam. Na widoku, żeby ludzie widzieli mnie podczas pracy. A wszystkie moje obrazy wieszałyśmy w salonie.
      
       - Dziś ma Pani własną pracownię w Jegłowniku. Bardzo piękne klimatyczne miejsce.

       - Mam pracownię, maluję, cieszę się tym. Cieszy mnie, gdy ludzie upatrzą sobie jakiś obraz i są zadowoleni.
      
       - Maluje Pani głównie ikony, a teraz pracuje nad obrazem św. Rafała Kalinowskiego...

       - Często maluję na zamówienie duchownych.
      
       - Wystawia Pani swoje obrazy?
       - Kiedyś miałam dwie wystawy, jedną w teatrze, drugą w empiku. Dostaję propozycje, ale jakoś do tej pory nie skorzystałam z okazji. Cieszę się tym, co mam. Swoją pracownią i pasją.
      
rozmawiała: Dominika Kiejdo

Najnowsze artykuły w dziale Społeczeństwo

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem...
Reklama