Biskup elbląski ksiądz Jacek Jezierski znalazł się na niechlubnej liście hierarchów kościoła katolickiego, którzy wg autorów raportu przekazanego ostatnio papieżowi ukrywali lub tuszowali przypadki pedofilii wśród księży. W komentarzach do informacji o tym zawrzało od sprzecznych opinii.
Ksiądz biskup zamieścił w Internecie oświadczenie, w którym stanowczo dowodzi, że nie miał nic wspólnego z takimi praktykami. Trudno jednak nie odnieść wrażenia iż cały jego wywód to czysta kazuistyka. Fakty są takie, że nie potępił w swoim czasie jednoznacznie księdza, który dopuścił się tych obrzydliwych czynów. Jego stwierdzenie, że „księdzem jest się na całe życie” i „jak odbędzie karę, wtedy będziemy się zastanawiać, co dalej” świadczą raczej o przesadnej empatii i trosce o przyszłość upadłego kapłana. Co więcej, w oświadczeniu biskupa Jezierskiego nie można też znaleźć zaprzeczenia informacji podanej w raporcie, że jego były podopieczny po wyjściu z więzienia nadal sprawuje posługę kapłańską. Może tylko został przeniesiony do innej parafii lub nawet kraju? Oczekiwałbym raczej zapewnień, że ten człowiek, nigdy więcej żadnego dziecka nie skrzywdzi, korzystając z przewagi jaką daje księżowska sutanna.
Nie chcę księdza pacierza uczyć, tym bardziej biskupa prawa kanonicznego, ale molestowanie seksualne osoby małoletniej jest wystarczającym powodem do utraty stanu duchownego. W mojej świeckiej głowie nie mieści się, że człowiek z taką kartoteką może głosić Słowo Boże i udzielać komunii. Na samą myśl o tym robi mi się niedobrze. To, że święcenia kapłańskie nigdy nie tracą swojej ważności nie oznacza obowiązku dożywotniego sprawowania jakiejkolwiek funkcji w kościele.
Od udzielenia przez księdza biskupa tych, delikatnie mówiąc bardzo niefortunnych wypowiedzi, minęło ponad dziesięć lat. Przez ten czas wiele się w kościele katolickim na świecie zmieniło w podejściu do problemu pedofilii wśród księży. Wielkie afery pedofilskie w Australii, Stanach Zjednoczonych czy Irlandii sprawiły, że poważnie nadszarpnięte zostało zaufanie do instytucji kościoła. Jeszcze trzydzieści lat temu Irlandia znana była z bardzo rygorystycznego podejścia do przestrzegania reguł wiary. Na tle tamtejszego kościoła, nasz polski mógł się przeciętnemu Irlandczykowi wydawać bardzo, za przeproszeniem, luzacki. Dziś mamy w Irlandii legalną aborcję, małżeństwa jednopłciowe oraz prawie puste świątynie. Przekonanie niektórych hierarchów w Polsce, że nasz kościół jest opoką chrześcijaństwa na świecie i wierni będą ślepo przy nim trwać bez względu na wszystko, może okazać się w świetle doświadczeń zielonej wyspy nadto optymistyczne. Odkąd sieć Internetu zastąpiła sieć ambon i mamy do czynienia ze swobodnym przepływem informacji, sprawowanie rządu dusz stało się znacznie trudniejsze.
Na szczęście w Polsce, chociaż z oporami i dużym opóźnieniem, zmienia się podejście do nadużyć seksualnych w kościele katolickim. Rutynowe w takich wypadkach zamiatanie sprawy pod dywan jest coraz trudniejsze. Głównie za sprawa ofiar, które coraz śmielej wychodzą z ukrycia i domagają się ukarania winnych gwałtów i molestowania. Zmienia się także podejście księży i takie kuriozalne stwierdzenia, jak to arcybiskupa Michalika sprzed pięciu lat, że to „dzieci wciągają drugiego człowieka” do pedofilii, nie miałoby dziś szans na zaistnienie w przestrzeni publicznej. Nie do przecenienia jest rola papieża Franciszka, który w przeciwieństwie do swoich poprzedników, wydaje się rozumieć powagę sytuacji i zaczyna podejmować konkretne kroki w walce z tym obrzydliwym zjawiskiem. Jeśli tylko nie spełnią się modlitwy naszych niektórych duchownych o szybkie przejście biskupa Rzymu do domu Ojca, to jest przynajmniej nadzieja na to, że żaden biskup nie pozwoli już sobie więcej na pobłażanie wobec pedofilów wśród podległych mu księży. Jakżeż chciałoby się usłyszeć za papieżem, także od polskich hierarchów, zamiast pokrętnych tłumaczeń, proste mea culpa. Bo to, że „księża, którzy krzywdzą dzieci, to narzędzia szatana” wiemy sami.
Nie chcę księdza pacierza uczyć, tym bardziej biskupa prawa kanonicznego, ale molestowanie seksualne osoby małoletniej jest wystarczającym powodem do utraty stanu duchownego. W mojej świeckiej głowie nie mieści się, że człowiek z taką kartoteką może głosić Słowo Boże i udzielać komunii. Na samą myśl o tym robi mi się niedobrze. To, że święcenia kapłańskie nigdy nie tracą swojej ważności nie oznacza obowiązku dożywotniego sprawowania jakiejkolwiek funkcji w kościele.
Od udzielenia przez księdza biskupa tych, delikatnie mówiąc bardzo niefortunnych wypowiedzi, minęło ponad dziesięć lat. Przez ten czas wiele się w kościele katolickim na świecie zmieniło w podejściu do problemu pedofilii wśród księży. Wielkie afery pedofilskie w Australii, Stanach Zjednoczonych czy Irlandii sprawiły, że poważnie nadszarpnięte zostało zaufanie do instytucji kościoła. Jeszcze trzydzieści lat temu Irlandia znana była z bardzo rygorystycznego podejścia do przestrzegania reguł wiary. Na tle tamtejszego kościoła, nasz polski mógł się przeciętnemu Irlandczykowi wydawać bardzo, za przeproszeniem, luzacki. Dziś mamy w Irlandii legalną aborcję, małżeństwa jednopłciowe oraz prawie puste świątynie. Przekonanie niektórych hierarchów w Polsce, że nasz kościół jest opoką chrześcijaństwa na świecie i wierni będą ślepo przy nim trwać bez względu na wszystko, może okazać się w świetle doświadczeń zielonej wyspy nadto optymistyczne. Odkąd sieć Internetu zastąpiła sieć ambon i mamy do czynienia ze swobodnym przepływem informacji, sprawowanie rządu dusz stało się znacznie trudniejsze.
Na szczęście w Polsce, chociaż z oporami i dużym opóźnieniem, zmienia się podejście do nadużyć seksualnych w kościele katolickim. Rutynowe w takich wypadkach zamiatanie sprawy pod dywan jest coraz trudniejsze. Głównie za sprawa ofiar, które coraz śmielej wychodzą z ukrycia i domagają się ukarania winnych gwałtów i molestowania. Zmienia się także podejście księży i takie kuriozalne stwierdzenia, jak to arcybiskupa Michalika sprzed pięciu lat, że to „dzieci wciągają drugiego człowieka” do pedofilii, nie miałoby dziś szans na zaistnienie w przestrzeni publicznej. Nie do przecenienia jest rola papieża Franciszka, który w przeciwieństwie do swoich poprzedników, wydaje się rozumieć powagę sytuacji i zaczyna podejmować konkretne kroki w walce z tym obrzydliwym zjawiskiem. Jeśli tylko nie spełnią się modlitwy naszych niektórych duchownych o szybkie przejście biskupa Rzymu do domu Ojca, to jest przynajmniej nadzieja na to, że żaden biskup nie pozwoli już sobie więcej na pobłażanie wobec pedofilów wśród podległych mu księży. Jakżeż chciałoby się usłyszeć za papieżem, także od polskich hierarchów, zamiast pokrętnych tłumaczeń, proste mea culpa. Bo to, że „księża, którzy krzywdzą dzieci, to narzędzia szatana” wiemy sami.