
Półtoraroczny Szymonek zmarł w wyniku urazu jamy brzusznej, nastąpiło wówczas rozerwanie wątroby i krwotok wewnętrzny. Co do tego biegli są zgodni. Nie są jednak w stanie określić czy te obrażenia spowodowało silne uderzenie pięścią w brzuch czy – jak twierdzi oskarżony 23-letni Tomasz M. – przewrócenie się na dziecko.
Dziś (17 września) w sądzie odbyła się kolejna rozprawa w związku ze śmiercią 1,5 rocznego Szymonka. Chłopiec zmarł w mieszkaniu przy ul. Nowowiejskiej w grudniu 2008 roku. Na ławie oskarżonych zasiada konkubent matki dziecka – 23-letni Tomasz M. Mężczyzna twierdzi, że gdy trzymał dziecko na rękach i karmił je mlekiem z butelki, nagle przewrócił się z nim na podłogę.
Biegli ustalili przyczynę zgonu półtorarocznego Szymonka.
- Jest nią uraz jamy brzusznej z rozerwaniem jednego płata wątroby i krwotok do jamy otrzewnowej – mówił dziś w sądzie biegły patomorfolog Cezary Wesołowski. – Wyjaśnienia oskarżonego są prawdopodobne, bo do urazu mogło dojść w wyniku poślizgnięcia się czy potknięcia mężczyzny i upadku z całym impetem na dziecko. Mechanizm mógł być taki – dziecko upadło na twardą zabawkę i zostało przygniecione albo oskarżony upadając podparł się ręką i trafił na dziecko. Mogło jednak też być tak, że to silne uderzenie pięścią w brzuch spowodowało uraz. Prawdopodobieństwo tych zdarzeń jest równe – stwierdził biegły.
Sędzia Elżbieta Kosecka – Sobczak wskazała jednak na fakt, że świadkowie twierdzili, że w pokoju Szymonka nie było zabawek na podłodze.
- Oskarżony podał, że trzymał chłopca na ręku i karmił go z butelki. Moim zdaniem jest możliwe, by przy takiej pozycji, w przypadku, gdy się potknął, a potem upadł na dziecko oparł się ręką na jego ciele – wyjaśniał biegły. - Człowiek upadając broni się, a są różne sposoby upadku i różne sposoby obrony przed nim.
Biegły przyznał jednak, że uraz mógł być spowodowany uderzeniem pięścią. – Co najmniej jeden cios w górną część brzucha też mógł spowodować takie obrażenia – dodał.
Podkreślał też, że reakcją na ból musiał być płacz dziecka. Tymczasem, jak zeznawali oskarżony i matka Szymonka, chłopczyk nie płakał, stał się natomiast ospały.
- Mogło tak być na skutek upływu krwi – wyjaśniał patomorfolog.
Nie zmienia to faktu, że nikt nie udzielił natychmiastowej pomocy dziecku. A co mogło uratować mu życie?
- Otwarcie jamy brzusznej, zatamowanie krwawienia z wątroby, odessanie krwi – wymieniał biegły. – Podstawowym zachowaniem byłoby natychmiastowe wezwanie pomocy medycznej.
Dziś w charakterze świadka zeznawał 23-letni mężczyzna. Znał i matkę Szymonka, Mariettę, i biologicznego ojca dziecka, a także Tomasza M.
- Znam Mariettę, przychodziłem do niej na kawę i porozmawiać – mówił w sądzie. – Gdy ojciec Szymonka trafił do aresztu ona zaczęła spotykać się z Tomaszem M. Bywałem u nich w mieszkaniu i widziałem, że stosunek jego do dziecka jest bardzo dobry. Również Marietta była dobrą matką. Nie zauważyłem, by w tym domu działo się coś złego. Byłem zdziwiony, gdy usłyszałem od znajomego o tej tragedii – mówił. – Tego samego dnia spotkałem się z Tomkiem. Był roztrzęsiony. Mówił, że poszedł zapisać się do fryzjera, gdy Marietta zadzwoniła do niego, że coś się dzieje z Szymonkiem, że nie czuje jego pulsu. Gdy wrócił do mieszkania już przyjechała karetka. Nie mówił jednak, że upadł na dziecko.
- Z Mariettą rozmawiałem telefonicznie w dniu, w którym opuściła areszt – kontynuował świadek. – Zadzwoniła do mnie, krzyczała i chciała telefon do adwokata. Chciała, żebym do niej przyszedł, bo się boi, że ten skur… , który zabił jej dziecko, jak wyjdzie z aresztu to jej też coś zrobi. Nie mogłem się z nią spotkać, bo wyjechałem na Sylwestra za miasto. Później pojechałem do pracy do Holandii, a Marietta już się ze mną nie kontaktowała. W marcu tego roku wróciłem do Polski i postanowiłem odwiedzić ją w mieszkaniu – mówił 23-latek. – Wyglądała bardzo dobrze, ale, jak twierdziła, trzymała się dzięki tabletkom. Powiedziała, że nie wie dlaczego Tomek „siedzi”, nie mówiła nic o okolicznościach śmierci dziecka. Dowiedziałem się później, że związała się z kimś i że jest w ciąży.
Sąd wyznaczył kolejny termin rozprawy na 7 października. Wówczas przesłuchani zostaną biegli z zakresu psychologii i psychiatrii.
Biegli ustalili przyczynę zgonu półtorarocznego Szymonka.
- Jest nią uraz jamy brzusznej z rozerwaniem jednego płata wątroby i krwotok do jamy otrzewnowej – mówił dziś w sądzie biegły patomorfolog Cezary Wesołowski. – Wyjaśnienia oskarżonego są prawdopodobne, bo do urazu mogło dojść w wyniku poślizgnięcia się czy potknięcia mężczyzny i upadku z całym impetem na dziecko. Mechanizm mógł być taki – dziecko upadło na twardą zabawkę i zostało przygniecione albo oskarżony upadając podparł się ręką i trafił na dziecko. Mogło jednak też być tak, że to silne uderzenie pięścią w brzuch spowodowało uraz. Prawdopodobieństwo tych zdarzeń jest równe – stwierdził biegły.
Sędzia Elżbieta Kosecka – Sobczak wskazała jednak na fakt, że świadkowie twierdzili, że w pokoju Szymonka nie było zabawek na podłodze.
- Oskarżony podał, że trzymał chłopca na ręku i karmił go z butelki. Moim zdaniem jest możliwe, by przy takiej pozycji, w przypadku, gdy się potknął, a potem upadł na dziecko oparł się ręką na jego ciele – wyjaśniał biegły. - Człowiek upadając broni się, a są różne sposoby upadku i różne sposoby obrony przed nim.
Biegły przyznał jednak, że uraz mógł być spowodowany uderzeniem pięścią. – Co najmniej jeden cios w górną część brzucha też mógł spowodować takie obrażenia – dodał.
Podkreślał też, że reakcją na ból musiał być płacz dziecka. Tymczasem, jak zeznawali oskarżony i matka Szymonka, chłopczyk nie płakał, stał się natomiast ospały.
- Mogło tak być na skutek upływu krwi – wyjaśniał patomorfolog.
Nie zmienia to faktu, że nikt nie udzielił natychmiastowej pomocy dziecku. A co mogło uratować mu życie?
- Otwarcie jamy brzusznej, zatamowanie krwawienia z wątroby, odessanie krwi – wymieniał biegły. – Podstawowym zachowaniem byłoby natychmiastowe wezwanie pomocy medycznej.
Dziś w charakterze świadka zeznawał 23-letni mężczyzna. Znał i matkę Szymonka, Mariettę, i biologicznego ojca dziecka, a także Tomasza M.
- Znam Mariettę, przychodziłem do niej na kawę i porozmawiać – mówił w sądzie. – Gdy ojciec Szymonka trafił do aresztu ona zaczęła spotykać się z Tomaszem M. Bywałem u nich w mieszkaniu i widziałem, że stosunek jego do dziecka jest bardzo dobry. Również Marietta była dobrą matką. Nie zauważyłem, by w tym domu działo się coś złego. Byłem zdziwiony, gdy usłyszałem od znajomego o tej tragedii – mówił. – Tego samego dnia spotkałem się z Tomkiem. Był roztrzęsiony. Mówił, że poszedł zapisać się do fryzjera, gdy Marietta zadzwoniła do niego, że coś się dzieje z Szymonkiem, że nie czuje jego pulsu. Gdy wrócił do mieszkania już przyjechała karetka. Nie mówił jednak, że upadł na dziecko.
- Z Mariettą rozmawiałem telefonicznie w dniu, w którym opuściła areszt – kontynuował świadek. – Zadzwoniła do mnie, krzyczała i chciała telefon do adwokata. Chciała, żebym do niej przyszedł, bo się boi, że ten skur… , który zabił jej dziecko, jak wyjdzie z aresztu to jej też coś zrobi. Nie mogłem się z nią spotkać, bo wyjechałem na Sylwestra za miasto. Później pojechałem do pracy do Holandii, a Marietta już się ze mną nie kontaktowała. W marcu tego roku wróciłem do Polski i postanowiłem odwiedzić ją w mieszkaniu – mówił 23-latek. – Wyglądała bardzo dobrze, ale, jak twierdziła, trzymała się dzięki tabletkom. Powiedziała, że nie wie dlaczego Tomek „siedzi”, nie mówiła nic o okolicznościach śmierci dziecka. Dowiedziałem się później, że związała się z kimś i że jest w ciąży.
Sąd wyznaczył kolejny termin rozprawy na 7 października. Wówczas przesłuchani zostaną biegli z zakresu psychologii i psychiatrii.
A