Gośćmi DKF-u byli twórcy niezależni: Michał Giorew, Tomek Zasada i Mateusz Jemioł
Czy można robić w Polsce filmy za darmo? Czym jest kino offowe, niskobudżetowe, amatorskie, czy też inne niesklasyfikowane produkcje poza powszechnie zwanym „mainstreamem" i czy rzeczywiście tworzenie takich filmów jest tylko okazją do szlifowania warsztatu? Jakie filmy „sprzedają" się w naszym kraju? Na te i na wiele innych pytań odpowiadali goście ostatniego spotkania DKF-u: Michał Giorew, Tomek Zasada i Mateusz Jemioł. Po projekcji filmu „W stepie szerokim" rozgorzała gorąca, godzinna polemika na temat miejsca kina niezależnego w Polsce. Zobacz jak potoczyła się dyskusja.
Filmy za darmo?
Czy możliwe jest nakręcenie świetnej komedii, na której widzowie płaczą ze śmiechu z budżetem w wysokości kilku tysięcy złotych? Najlepszym tego przykładem jest film „W stepie szerokim" w reżyserii Abelarda Gizy. Montażysta tego filmu, Michał Giorew opowiadał na spotkaniu jak wyglądała praca nad planie „od kuchni". O dziwo, okazało się, że budżet filmu nie przekroczył nawet 10 tys. zł, a aktorzy-amatorzy zagrali za darmo. W realizacji przedsięwzięcia pomogły również prywatne filmy, które stworzyły stroje i udostępniły pomieszczenia. Pieniądze na ten cel pochodziły z prywatnej kieszeni reżysera. Co w takim razie zrobili z kasą? Montażysta przyznaje, że wystarczyło tylko na sprzęt, dojazdy, telefony do zrealizowania filmu, który pochłonął większość i tak ubogiego budżetu.
- Głównie wydaje się na rzeczy, które są niezbędne do powstania filmu. Warto dodać, że aktorzy zgadzają się na granie w takim filmie, gdyż mają szansę zagrać coś innego niż na co dzień - podkreślał Michał Giorew.
Filmy dla szkół
Od dłuższego czasu sukces na polskim rynku kinematograficznym odnoszą tylko i wyłącznie produkcje skierowane do uczniów, wybierających się do kina ze szkołą, żeby tylko nie mieć lekcji. Z kolei drugi typ to komedie romantyczne, lekkie i przyjemne, które rzadko kiedy poruszają głębokie tematy i które dzięki lekkiej formie często wybaczają niedociągnięcia. Kino niskobudżetowe, a zarazem amatorskie z definicji nie może konkurować z wielkimi produkcjami. Poza tym dystrybutorzy nie chcą ryzykować.
- Teraz chodzi się szkołami do kina. Chodzi o to, co się sprzeda i jeżeli na film „W stepie szerokim" nie poszłyby szkoły, bo pada tam kilka wulgaryzmów, które miały bardzo podkreślić parę rzeczy (nieprzyjemnych faktów dla polskiego szkolnictwa i... dziennikarstwa - przyp. Anieze), to film, by się nie zwrócił - wyznał otwarcie Michał Giorew.
- Polskie filmy nie licząc „Lejdis" albo „Nie kłam kochanie" nie przynoszą zysków w kinie, gdzie dystrybutor traci ogromne środki, które trzeba wydać poza budżetem na nakręcenie filmu, jak również na stworzenie jego kopii kinowej - mówił Mateusz Jemioł, jeden z reżyserów filmu „Dla Ciebie i ognia", który pojawił się na ekranach Światowida. - Potem w dystrybucji na DVD wychodzi na równo, albo trochę na plus. Na koniec sprzedaje do telewizji i się cieszy, bo wtedy zarabia.
Jeżeli profesjonalne kino ma problem i się nie zwraca to gdzie kino niezależne? Dlatego jedyny sposób na zaistnienie w kinach filmów niezależnych na dzień dzisiejszy to tworzenie kopii cyfrowych i projekcja w salach kinowych, które pozwalają na odtwarzanie takich kopii. Co więcej jest to wskazane głównie do pokazywania w DKF-ach i różnego rodzaju kinach studyjnych, tematycznych, gdzie widzowie często są w stanie wybaczyć to, że film jest nakręcony nieco gorszą kamerą niż te z filmów wysokobudżetowych.
Wszystko jest na sprzedaż, czyli kilka słów o komercji
Kino niezależne, amatorskie utożsamiane jest często z typowym kinem autorskim - tworzeniem filmów niezależnych od niczyich poglądów i stereotypów społecznych, czy też uwarunkowań politycznych. Dlatego typowy twórca niezależny uosabiany jest również z kimś, kto robi filmy nie dla pieniędzy tylko dla idei tworzenia produkcji, które nie poruszają tematy niewygodne do poruszenia w powszechnie zwanym „mainstreamie", czy też bardziej kolokwialnie komercją, czyli głównym nurtem kinowym oglądanym na
„dużych" salach kinowych. W przypadku twórców „W stepie szerokim" ta zasada jednak nie ma odniesienia.
- Dla nas kino niezależne to jest jedynie obowiązkowy przystanek na drodze do kina profesjonalnego - mówił Mateusz Jemioł. - Po prostu nie poszliśmy do szkół filmowych, jesteśmy samoukami. Stwierdziliśmy, że jakoś trzeba tam się dobić - produkcje niezależne to idealna forma, aby się wypromować.
- Nie oszukujmy się, jeśli do Abelarda czy do nas przyszedłby producent i powiedziałby, że ma 2 mln złoty na film to zrobilibyśmy komercję pełną gębą. Parę lat temu nie byłoby to możliwe, gdyż nie mielibyśmy wiedzy - szczerze wyznał Mateusz Jemioł. - My nie chcemy wcale robić kina niezależnego. My go nie znosimy.
Widzowie DKF-u, którzy jeszcze przed chwilą przecierali łzy po obejrzeniu filmu, który rozbawił ich do łez siedli po tych wyznaniach głębiej w fotel, nieco zawiedzeni tym, co usłyszeli. Te słowa wywołały burzliwą dyskusję. Po co właściwie jest kino niezależne? Czy to sztuka dla sztuki? Czy to w ogóle jest sztuką? Jak się okazuje - zależy to od podejścia. Można jak się okazuje robić filmy niskobudżetowe dla idei tworzenia autorskich niezależnych produkcji lub tylko dlatego, że nikt nie chciał wyłożyć pieniędzy na produkcję. Można również podejść do tego jak do rzemiosła, które w odróżnieniu od sztuki jest w powszechnym rozumieniu czymś powtarzalnym, kierowanym określonymi zasadami i do wyuczenia oraz jak najbardziej nastawionym na efekt pieniężny. Takie podejście zaprezentowali widzom DKF-u
czwartkowi goście, co niejednemu otworzyło umysł na nieco inne wyobrażenie o kinie niezależnym.
Opowiastka o okazji i przygotowaniu
- Szczęście to jest wtedy, gdy okazja spotyka przygotowanie. Jeśli nie będę przygotowany i spotka mnie okazja to nie mam szansy. Mogę być przygotowany, ale nie znajdę okazji to też nie osiągnę szczęścia. Jeżeli okazja spotka mnie w momencie, gdy będę przygotowany to wtedy mam szansę zrobić coś dobrego - w taki oto sposób Michał Giorew odpierał ataki ze strony pasjonatów kina niszowego.
Goście przekonywali, że kino niezależne traktują jako dobre przeszkolenie, żeby kiedyś zaistnieć w polskiej kinematografii. Po tym kontrargumencie padło pytanie o to, czy są ludźmi z pasją czy tylko takimi, którzy chcą „robić" kasę.
Padł zarzut o tym, że najprawdopodobniej DKF-owi goście są ludźmi „sprzedajnymi", gdyż chętnie zrobiliby pełnobudżetową komercję. Usłyszeliśmy tu wyjaśnienie, że są twórcy, którzy tworząc komercję sprzedają siebie i wszystkie swoje zasady dla pieniędzy producenta – wówczas przeważnie powstaje kicz i są twórcy, którzy podchodzą do stworzenia komercji profesjonalnie, gdzie mogą tworzyć film na temat, który wydaje się w subiektywnej ich ocenie nudny lub populistyczny, ale w ostatecznym rozrachunku sprawia, że ludzie wychodząc z kina powiedzą, że byli na dobrym filmie.
- Naszym celem jest tworzenie takich filmów, gdzie widz po wyjściu z kina nie będzie zastanawiał się, o której ma następny tramwaj, tylko ten tramwaj mu ucieknie, bo go nie zauważy rozmyślając o filmie. Tworząc kino komercyjne można dotrzeć do o wiele większej rzeszy ludzi - wyznał Mateusz Jemioł.
W końcu najlepsze i najbardziej ambitne filmy, które obejrzało większość z nas, były to produkcje typowo komercyjne. O dziwo, to widzowie, a nie sami twórcy mnożyli argumenty, że tworzenie kina niezależnego ma sens. Jedna z pań przyrównała tego typu kino do sukienki szytej na zamówienie tylko dlatego, żeby mieć coś unikalnego, stworzonego dzięki potrzebie eksperymentowania i wyróżniania się w tłumie.
- Wkurzają mnie, że istnieją twórcy, którzy skomlą, że nie dostali pieniędzy z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, za przeproszeniem „wyżebranych". Pieniądze pochodzą z naszych podatków, a nikt nie pyta się mnie czy chcę sponsorować taki czy inny film - mówi jeden ze stałych bywalców DKF-u. - Podoba mi się podejście, żeby zarobić kasę na widzach, którzy chcą to obejrzeć - dodał. Zdania widzów jak zwykle były podzielone, co sprawiło, że dyskusja była „żywa", a opisana część to tylko zaledwie mały wycinek burzliwej dyskusji.
Sam film „W stepie szeroki" jest przykładem produkcji niezależnej, która nakręcona nieco lepszym sprzętem miałaby spore szanse na rynku wysokobudżetowych produkcji. Sam fakt rzewnych łez kapiących tu i ówdzie podczas projekcji jest doskonałą rekomendacją. Ta komedia pod płaszczykiem „głupich" żartów słowno-sytuacyjnych z domieszką ironii kryje w sobie gorzką refleksję nad tym, co dzieje się w naszym „zwariowanym" kraju. Nasi goście cały czas mocno przekonywali, że w ich obecnych realizacjach liczy się przede wszystkim warsztat i zwrócenie na siebie uwagi producentów pełnobudżetowych produkcji, a dopiero w drugim rzędzie przesłanie i refleksyjność. Jednak w przypadku „W stepie szeroki" udało im się ująć i bardzo dobry warsztat i gorzkie przesłanie przekazane pomiędzy salwami śmiechu.