
Takich historii jak opisana w książce „Z Lubelszczyzny do Elbląga” jest wiele. Po tym jak Elbing opuścili jego niemieccy mieszkańcy, w opuszczonych domach już polskiego Elbląga zamieszkali mieszkańcy Lubelszczyzny, Podkarpacia... Tylko, że trzeba mieć trochę "odwagi cywilnej", aby dzieje własnej rodziny opisać – tak jak zrobił to Andrzej Wiesław Kruk w swojej książce. Zobacz więcej zdjęć ze spotkania.
Książka Andrzeja Wiesława Kruka „Z Lubelszczyzny do Elbląga” to zapis losów pewnej rodziny. Autor wspomina w jakich okolicznościach poznali się jego dziadkowie, a potem jakoś lecą losy rodziny, która ostatecznie swoją przystań życiową znalazła w Elblągu.
- Chciałem, aby informacje o tym jak oni żyli, co przeżyli, gdzie są ich korzenie przekazać młodszym pokoleniom – tak genezę powstania książki tłumaczy jej autor Andrzej Wiesław Kruk na spotkaniu autorskim, które odbyło się w poniedziałek (15 stycznia) w Bibliotece Elbląskiej.
Pewną ciekawostką jest fakt, że rękopis książki był rękopisem „z prawdziwego zdarzenia” - był bowiem napisany piórem „w klasyczny sposób”. I dopiero później przeniesiony do postaci cyfrowej na komputerze. Sam proces pisarski miał miejsce w Niemczech, gdzie autor jak sam mówi "nie miał co robić wieczorami".
Na co w książce warto zwrócić uwagę? Przede wszystkim to zapis historii Polski. Historii opowiedzianej przez naocznych świadków, głównie mamę autora. Miejmy nadzieję, że taka wędrówka ludów jaka nastąpiła w drugiej połowie lat czterdziestych ubiegłego wieku już się nie powtórzy. I takie losy, jak te opisane w książce, już się się powtórzą. Elementem tej historii są też opisy świata, którego już nie ma. Oddajmy głos autorowi: „Izba – jak wszędzie na Lubelszczyźnie, z piecem warsztatem tkackim. Przy piecu ława, łóżko w lewym kącie, po przekątnej od pieca, nakryte kilimem w pasy, przeważnie zielono – żółto -czerwone oraz sterta poduszek z „jaśkiem” na szczycie. Oczywiście stół pośrodku, a na nim biały obrus z koronkami po brzegach. Na środku stołu stał wazon z suszonymi kwiatami . Na ścianach obowiązkowo wisiały obrazy z Matką Boską Częstochowską i Sercem Chrystusowym. O zamożności gospodarzy świadczył wiszący na ścianie zegar z wahadłem” - tymi słowami Andrzej Wiesław Kruk opisuje izbę w lubelskim domostwie. Takich fotograficznych niemal opisów pomieszczeń, zabaw, codziennych czynności w książce nie brakuje.
Czego brakuje? Ilustracji, zdjęć. Mamy do czynienia z 350 stronami czystego tekstu. Który kończy się słowami „Koniec części pierwszej”. Na spotkaniu w Bibliotece Elbląskiej autor zapewnił, że jeżeli ukaże się druga część, to zdjęcia w niej będą (zarówno odnoszące się do pierwszej, jak i drugiej części).
Rękopis książki (jeszcze pod tytułem "Łódź Jana Odyseusza”) został wyróżniony w konkursie Fundacji Elbląg na elbląski rękopis 2012 roku. Po pięciu latach, dzięki sponsorom, rękopis udało się wydać pod zmienionym tytułem „Z Lubelszczyzny do Elbląga”.
- Moi rodzice, tak samo jak Odyseusz, zanim dotarł do swojej Itaki, do swojej Penelopy, wędrowali. Mój ojciec swoją Penelopę miał przy sobie – tak pierwotny tytuł tłumaczył autor książki.
I to właśnie do zmiany tytułu można mieć wątpliwości. Nowy „Z Lubelszczyzny do Elbląga” podaje wszystko na talerzu i pozwala potencjalnemu czytelnikowi domyślić się o czym będzie książka. Poprzedni - „Łódź Jana Odyseusza” był bardziej tajemniczy, coś obiecywał, nie odkrywał wszystkiego na okładce. Ale to kwestia gustu.
- Przyznam się, że kiedy po raz pierwszy przeczytałam książkę, nie za bardzo wiedziałam skąd taki tytuł. Gdyby ktoś w księgarni trafił na książkę o tym tytule na pewno odebrałby ją inaczej. Natomiast wydaje się, ze tytuł „Z Lubelszczyzny do Elbląga” jest trafiony, bo wiemy o czym to jest – mówiła Teresa Wojcinowicz, która prowadziła wczorajsze spotkanie.
Czy warto sięgnąć po tę książkę? Pomijając już oczywistą oczywistość, ze zawsze jest warto sięgnąć po książkę, w tym przypadku warto zapoznać się z historią zwykłego życia. Bohater tej książki nie walczył o wolność z okupantem, nie wymyślił niczego nowego. On po prostu żył. I pokazał, że życie przeciętnego człowieka może być ciekawe.
- Chciałem, aby informacje o tym jak oni żyli, co przeżyli, gdzie są ich korzenie przekazać młodszym pokoleniom – tak genezę powstania książki tłumaczy jej autor Andrzej Wiesław Kruk na spotkaniu autorskim, które odbyło się w poniedziałek (15 stycznia) w Bibliotece Elbląskiej.
Pewną ciekawostką jest fakt, że rękopis książki był rękopisem „z prawdziwego zdarzenia” - był bowiem napisany piórem „w klasyczny sposób”. I dopiero później przeniesiony do postaci cyfrowej na komputerze. Sam proces pisarski miał miejsce w Niemczech, gdzie autor jak sam mówi "nie miał co robić wieczorami".
Na co w książce warto zwrócić uwagę? Przede wszystkim to zapis historii Polski. Historii opowiedzianej przez naocznych świadków, głównie mamę autora. Miejmy nadzieję, że taka wędrówka ludów jaka nastąpiła w drugiej połowie lat czterdziestych ubiegłego wieku już się nie powtórzy. I takie losy, jak te opisane w książce, już się się powtórzą. Elementem tej historii są też opisy świata, którego już nie ma. Oddajmy głos autorowi: „Izba – jak wszędzie na Lubelszczyźnie, z piecem warsztatem tkackim. Przy piecu ława, łóżko w lewym kącie, po przekątnej od pieca, nakryte kilimem w pasy, przeważnie zielono – żółto -czerwone oraz sterta poduszek z „jaśkiem” na szczycie. Oczywiście stół pośrodku, a na nim biały obrus z koronkami po brzegach. Na środku stołu stał wazon z suszonymi kwiatami . Na ścianach obowiązkowo wisiały obrazy z Matką Boską Częstochowską i Sercem Chrystusowym. O zamożności gospodarzy świadczył wiszący na ścianie zegar z wahadłem” - tymi słowami Andrzej Wiesław Kruk opisuje izbę w lubelskim domostwie. Takich fotograficznych niemal opisów pomieszczeń, zabaw, codziennych czynności w książce nie brakuje.
Czego brakuje? Ilustracji, zdjęć. Mamy do czynienia z 350 stronami czystego tekstu. Który kończy się słowami „Koniec części pierwszej”. Na spotkaniu w Bibliotece Elbląskiej autor zapewnił, że jeżeli ukaże się druga część, to zdjęcia w niej będą (zarówno odnoszące się do pierwszej, jak i drugiej części).
Rękopis książki (jeszcze pod tytułem "Łódź Jana Odyseusza”) został wyróżniony w konkursie Fundacji Elbląg na elbląski rękopis 2012 roku. Po pięciu latach, dzięki sponsorom, rękopis udało się wydać pod zmienionym tytułem „Z Lubelszczyzny do Elbląga”.
- Moi rodzice, tak samo jak Odyseusz, zanim dotarł do swojej Itaki, do swojej Penelopy, wędrowali. Mój ojciec swoją Penelopę miał przy sobie – tak pierwotny tytuł tłumaczył autor książki.
I to właśnie do zmiany tytułu można mieć wątpliwości. Nowy „Z Lubelszczyzny do Elbląga” podaje wszystko na talerzu i pozwala potencjalnemu czytelnikowi domyślić się o czym będzie książka. Poprzedni - „Łódź Jana Odyseusza” był bardziej tajemniczy, coś obiecywał, nie odkrywał wszystkiego na okładce. Ale to kwestia gustu.
- Przyznam się, że kiedy po raz pierwszy przeczytałam książkę, nie za bardzo wiedziałam skąd taki tytuł. Gdyby ktoś w księgarni trafił na książkę o tym tytule na pewno odebrałby ją inaczej. Natomiast wydaje się, ze tytuł „Z Lubelszczyzny do Elbląga” jest trafiony, bo wiemy o czym to jest – mówiła Teresa Wojcinowicz, która prowadziła wczorajsze spotkanie.
Czy warto sięgnąć po tę książkę? Pomijając już oczywistą oczywistość, ze zawsze jest warto sięgnąć po książkę, w tym przypadku warto zapoznać się z historią zwykłego życia. Bohater tej książki nie walczył o wolność z okupantem, nie wymyślił niczego nowego. On po prostu żył. I pokazał, że życie przeciętnego człowieka może być ciekawe.
Sebastian Malicki