UWAGA!

Malowanie to całe moje życie...

 Elbląg, Wioletta Jaskólska
Wioletta Jaskólska (fot. rp).

W czwartek 28 stycznia w Centrum Sztuki Galeria EL odbył się wernisaż wystawy malarstwa i rysunku Wioletty Jaskólskiej. Wystawa potrwa do 7 marca, oto fotoreportaż z wernisażu. – Miasta są tak cudownie zaprojektowane i ułożone, że stają się dla mnie inspiracją do malowania – powiedziała nam autorka. Zobacz, co jeszcze usłyszeliśmy...

Robert Paul: – Czym jest dla Pani malowanie?
      
Wioletta Jaskólska: – To trudne pytanie...
      
       – Widząc błysk w Pani oku, zakładam, że czymś pozytywnym.
      
– [Uśmiech] Tak, to jest dla mnie całe życie, moja praca, to, co kocham, to, co lubię... Tylko, że brzmi to banalnie i naiwnie...
      
       – Z tym komentarzem brzmi raczej szczerze.
      
– Może i tak, bo tak jest naprawdę malarstwo jest tym, czym się zajmuję, czym się interesuję. Te ciekawe układy architektoniczne, widoki z góry, to planowanie, ułożenia miast to jest coś cudownego – ja widzę w tym cudowny temat i przekładam to na płótno. To jest to, co kocham, co lubię robić. Proszę zobaczyć, pojawiają się tu [wskazuje wnętrze Galerii – przyp. RP] ogromne formaty, średnie i prawie że miniaturki, ale na wszystkich obrazach temat jest ten sam.
      
       – Czyli konsekwencja?
      
– Konsekwencja, jeśli chodzi o temat i o tę szarość.
      
       – A jeśli chodzi o przekaz?
      
– Przekaz malarski, czyli tak naprawdę poszukiwania formy, to, jak można pokazać wedutę [pejzaż miejski – przyp. RP]. W takiej formule, jaką ja proponuję, to jest ten przekaz i tak naprawdę nie ma tutaj jakiejś ukrytej wiadomości do odbiorców.
      
       – Jak wyglądają takie poszukiwania formy?
      
– Eksperymentuje się na studiach, bo człowiek poszukuje wtedy formuły malarskiej, indywidualnej formy, która określa danego artystę, i zajmuje się różnymi tematami. Naturalne jest, że chcemy malować portret, pejzaż, miasto etc., bo w różnych tematach chcemy się sprawdzić. Chwytamy się za wszystko, aż do okresu, kiedy wybieramy właściwy temat, który najbardziej kochamy, lubimy i chcemy do niego stosować formułę, którą wypracowaliśmy dla siebie. Ta forma jest cudowna, jest dla mnie i mnie określa. Wypracowujemy to sobie przez lata studiów i potem po studiach, ale po studiach jest ciężej – wiem to z własnego doświadczenia, bo kiedy nikt nie robi korekty, nie ma wykładowcy, który nas będzie prowadził i poprawiał, jesteśmy zdani sami na siebie...
      
       – To nie ma już mistrzów?
      
– Są mistrzowie, oczywiście, ale jeśli człowiek znalazł swoją formułę, to jako jednostka indywidualna nie pyta co chwila co ma robić. Decyduje sam o sobie. Człowiek jest świadomy i odpowiedzialny za siebie wtedy, kiedy sam wie, co ma robić i nikogo o to nie pyta. Oczywiście, nie można zamykać się na krytykę, ale trzeba umieć też odróżnić szczerą od zakłamanej.
      
       – A jak w Pani życiu wyglądało wypracowanie formuły?
      
– Ciężko mi było na początku. Kiedy w latach 1996-98, świeżo po studiach, byłam pozostawiona sama sobie, nie miałam jeszcze tej formuły malarskiej wypracowanej, bo malowałam a to martwą naturę, a to jakieś pejzaże, a to jakieś abstrakcje... Rzucałam się na wszystko, bo nie wiedziałam, co będzie dla mnie właściwym tematem. I wtedy pomógł mi prof. Wojciech Sadley, u którego byłam asystentką i ukierunkował mnie na pewien temat, który był dla mnie właściwy. Kiedy zrobiłam te prace i poczułam, że to jest to, sama się zauroczyłam i stwierdziłam, że faktycznie – tak, to ten temat. I ciągnę go od tego czasu do dzisiaj. Trzeba znaleźć coś właściwego dla siebie, nie rzucać się na wszystko po trochu. Tak więc, wówczas był człowiek, który wyciągnął do mnie rękę i pomógł mi. Od tamtego czasu sama decyduje o sobie, o tym, co maluję; jak maluję i dlaczego. Nikogo już nie pytam o rady. A co do zmian, to prace pochodzą z różnego okresu i są efektem różnych podróży. Pojawiają się tu różne miasta, w których byłam, i nie oszukujmy się, że podróże nie mają na nas wpływu. Mają wpływ – mają wpływ po powrocie. Chcemy się zmierzyć z tematem tego czy innego miasta i malujemy to, co widzieliśmy, lub coś, co nas zainspirowało. Stad u mnie akurat te konkretne widoki i miasta. Potem to się rozrasta na to myślenie o miastach i nawet jeśli są miasta, w których nie byłam – tutaj, na wystawie jest np. Birmingham czy Lizbona – to wyszukuję zdjęcia tych miast i maluję ze zdjęć. To myślenie o miastach i o podróżach ma ciągle wpływ na mnie i na moje malarstwo. Ciekawym momentem są też plenery malarskie. Na takich plenerach bardzo często przyjeżdżamy w różne dziwne miejsca i rozglądając się, myślimy, że nie ma tutaj nic dla mnie, nie ma panoram, nie ma architektury... Potem się okazuje, że na plenerach zaczynamy się rozmalowywać – malujemy, rozmawiamy z przyjaciółmi, nawiązujemy kontakty, wymieniamy się doświadczeniami, odnajdujemy siebie w kontekście innych. Rozmalowujemy się na koniec pleneru tak, że po powrocie do domu chcemy malować jeszcze i jeszcze więcej. To nie jest tak, że po wymalowaniu się na plenerze wracam do domu, leżę i śpię. Plenery są potrzebne do tego, żeby malować jeszcze...
      
       – W jaki sposób – po wejściu na wieżę czy punkt widokowy – podejmuje Pani decyzję o kompozycji obrazu?
      
– Specjalnie nie muszę się rozglądać, bo zwykle miasto jest tak pięknie zaprojektowane przez architektów, też artystów, że dla mnie to jest gotowy materiał malarski. Kompozycja miasta jest dla mnie inspiracją do obrazu. Jest budulcem, tym zaczynem, który mnie „zachęca” do namalowania obrazu. Kompozycja jest tym zaczynem dlatego, że widzę obraz już gotowy, po prostu piękny i specjalnie nie muszę kadrować. Miasta są tak cudownie zaprojektowane i ułożone, że dla mnie jest to tylko przeniesieniem tego na obraz. Czasami coś mi w mieście nie pasuje, wtedy tak kadruję, wyrzucam, żeby tego nie było, lub tak syntetyzuję, żeby nadać temu inny charakter.
      
       – Czy Pani prace można postrzegać jako pewnego rodzaju ukłon w stronę architektów?
      
– Tak, śmiało można powiedzieć, że oddaję im hołd. Tutaj w swoich pracach zachwycam się tym, co zaprojektowali ci wspaniali architekci-artyści, o których tak mało się mówi...
      
       Prace Wiolety Jaskólskiej, w tym pejzaże Elbląga, można oglądać w Galerii EL do 7 marca, do czego osobiście zachęcam.
      
      
      
rp

Najnowsze artykuły w dziale Kultura

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem...
  • Nie no. Tyle reklamy i jak zwykle kolejne bohomazy. Jak można wystawiać cos takiego ?:-/
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    0
    0
    byłem widziłem(2010-02-01)
  • Chetnie wybiore sie na wystawe :) Pozdoba mi sie tzw. "gra cieni"
  • jest to jakaś sztuka, ale nie pojmuje tego :) życzę dalszego rozwoju oraz sukcesów :)
  • Sztuka to tworzenie tego, czego inni nie potrafią. To coś co zachwyca i jest niepowtarzalne. A to jest zwykła chałtura. Nie wystarczy tylko skończyć ASP, trzeba mieć jeszcze talent. Nie wiem dlaczego, wielu artystów, nie umiejąc zwyczjnie malować, mówi, że wylewają w ten sposób swoje wnętrze na płótno. Bo tak najłatwiej powiedzieć ? Pani, może lubi to co robi, owszem, doceniam. Tylko że chyba lepiej nadaje się Pani do sklepowaj kasy, niż do malarskiego atelier.
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    0
    0
    życzliwyy(2010-02-03)
Reklama