To, że panna Karolina śpiewała w chórze gospelowym słychać gołym uchem. Głos ma mocny i dźwięczny. Każe również słuchaczom zaglądać w głąb siebie i klaskać na trzy, na dwa, na cztery i na jeden. Dzięki tym wszystkim zabiegom koncert Kari w Mjazzdze można zaliczyć do tych z kategorii "udany". Zobacz więcej zdjęć z koncertu.
Koncerty mogą być różne – takie, do których cały czas porównuje się inne (np. najlepszy koncerty ubiegłego roku, czyli panowie z Łąki Łan) i ciężko je pobić, bardziej udane (dla wielu niezapomniany Skubas), udane, całkiem udane i takie, gdzie artysta drażni publiczność ( tak jak ubiegłoroczny Miss Hapen).
Po pierwsze Kari, a inaczej Karolina Amirian, to miła osoba. Nie dość, że nauczyła Mjazzgową publikę klaskać (w końcu z wykształcenia jest pedagogiem) to powiedziała coś, co artyści wbrew pozorom mówią rzadko albo wcale – jesteśmy tu dla was, chcemy wam pomóc zajrzeć w głąb siebie. No i fajnie, w końcu nie każdy chodzi do kościoła.
Po drugie ogromny plus za ucieczkę od "Daddy Says I'm Special", czyli poprzedniego albumu wyszeptywanych, słodkich i takich trochę kwiatkowych ballad. Rany i siniaki, czyli "Wounds and bruises" to już nie przelewki. Tym razem panna Karolina ciągnie nas do puszczy, gdzie widać elfy, a granice między wyobraźnią i rzeczywistością zacierają się.
I tak naprawdę jedyne, do czego można się przyczepić to fakt, że muzyka Kari ciągle się z czymś kojarzy. A to do głowy przychodzi M83, a to Fever Ray, słychać trochę Bokki, momentami trio Tres B. Dla niektórych to zaleta, dla innych zdecydowana wada.
Mam jednak pewność, że to nie jest ostatnie słowo tej skądinąd sympatycznej wokalistki. I tego się trzymajmy.
Po pierwsze Kari, a inaczej Karolina Amirian, to miła osoba. Nie dość, że nauczyła Mjazzgową publikę klaskać (w końcu z wykształcenia jest pedagogiem) to powiedziała coś, co artyści wbrew pozorom mówią rzadko albo wcale – jesteśmy tu dla was, chcemy wam pomóc zajrzeć w głąb siebie. No i fajnie, w końcu nie każdy chodzi do kościoła.
Po drugie ogromny plus za ucieczkę od "Daddy Says I'm Special", czyli poprzedniego albumu wyszeptywanych, słodkich i takich trochę kwiatkowych ballad. Rany i siniaki, czyli "Wounds and bruises" to już nie przelewki. Tym razem panna Karolina ciągnie nas do puszczy, gdzie widać elfy, a granice między wyobraźnią i rzeczywistością zacierają się.
I tak naprawdę jedyne, do czego można się przyczepić to fakt, że muzyka Kari ciągle się z czymś kojarzy. A to do głowy przychodzi M83, a to Fever Ray, słychać trochę Bokki, momentami trio Tres B. Dla niektórych to zaleta, dla innych zdecydowana wada.
Mam jednak pewność, że to nie jest ostatnie słowo tej skądinąd sympatycznej wokalistki. I tego się trzymajmy.