Wolontariusze dają kwiaty w zamian za pieniądze wrzucone do puszek na rzecz hospicjum. Żółte żonkile. Ich jaskrawy, wesoły kolor nie kojarzy się ze śmiercią, cierpieniem i strachem, które są codziennością życia w hospicjum.
Przechodząc koło hospicjum, myślisz o tych ludziach, którzy są w środku? Czy zastanawiasz się czasem, co by było, gdybyś sam się tam znalazł, czy odganiasz tę niewygodną myśl i skupiasz się na swojej codzienności, życiu, które tak kochasz?
Nie chcemy myśleć o cierpieniu i śmierci. Pragniemy żyć, cieszyć się tym, co mamy, i nie zastanawiać się nad sprawami, które są dla nas zbyt trudne. To naturalne. Żaden zdrowo myślący człowiek nie będzie przecież żyć wyłącznie myślami o przemijaniu i śmierci, bo to prosta droga do depresji. Jednak czasami przychodzą takie momenty w życiu, w których nie można już dłużej odganiać smutnych refleksji. Chwile, w których stajemy ze śmiercią twarzą w twarz. W których cierpienie jest nam bliższe niż jakiekolwiek inne uczucie.
Chorzy w hospicjum też nie myśleli o śmierci. Odganiali niewygodne myśli i żyli tak, jak, inni. To ludzie, którzy, tak jak my, zastanawiali się, co dziś zjedzą na obiad i czy warto kupić nowe meble do pokoju. Oni również mają swoje historie, które jednak kończą się w jednym miejscu. W hospicjum, które, jak na ironię, było kiedyś elbląskim przedszkolem i żłobkiem.
Przechodząc obok budynku hospicjum i pchając wózek z moim małym dzieckiem bardzo żałuję, że nie będę mogła opowiedzieć o nim panu z sali na piętrze, który zawsze wypytywał o moje plany i z taką niesamowitą energią opowiadał o swoim dzieciństwie na wsi. Ale jeszcze bardziej żałuję, że nie zdążyłam się z nim pożegnać ani powiedzieć, jak wiele znaczyły dla mnie spotkania z nim. Zajęta sobą i życiem nie zawsze miałam czas myśleć o ludziach, którzy są o krok od spotkania ze śmiercią.
Ale ludzie w hospicjum to nie są umierający, którzy niczego już nie potrzebują oprócz silnej dawki morfiny i współczucia. To mieszkańcy naszego miasta, którzy kiedyś mieli swoje marzenia, plany. Których choroba zatrzymała w miejscu i sprawiła, że nie mogą już ani planować, ani cieszyć się tym, co będzie za miesiąc, dwa, a nawet za tydzień. Bo mogą tego nie doczekać. Starsi i młodsi. A nawet małe, niewinne dzieci, które rak dorwał, zanim zdążyły nawet poznać życie. Lepsi i gorsi, nudni i fascynujący, przemili i niesympatyczni. Łączy ich tylko jedno - wspólne umieranie i czekanie na śmierć, z którą jedni zdążyli się pogodzić, a inni wciąż próbują walczyć i nie wierzyć, że to już koniec.
Nigdy nie zapomnę dnia, w którym, zadowolona i roześmiana, weszłam do hospicjum, by wypić kawkę z jednym z pacjentów, który zawsze miał w zanadrzu nowy dowcip i wciąż powtarzał, że ma przed sobą wiele lat życia. Przez myśl mi nie przyszło, że jego puste łóżko nie oznacza, iż przeniósł się do innego pokoju, ale że nie żyje. „Umarł wczoraj w nocy” powiedziała mi żona jednego z pacjentów, któremu rak zabrał już wszystko i nie wiadomo było nawet, czy poznaje najbliższych. Nie powinnam była się dziwić, nie powinnam była czuć się oszukaną przez los. On czekał tam na śmierć, a jego plany na przyszłość były tylko oszukiwaniem siebie i innych. Chciał do końca być człowiekiem, a nie umierającym, któremu nikt nie daje prawa do marzeń... A jednak czułam złość, żal i smutek. I wiedziałam, że nigdy nie będę potrafiła sprostać zasadzie, która powinna wspierać wszystkich pracowników i wolontariuszy hospicjum - „nie przywiązuj się”.
Wrzucając parę groszy do puszki pomagamy tym, którzy potrzebują tej pomocy. Bo hospicjum jest potrzebne. Dzięki niemu ludzie, którzy cierpią, mogą odejść godnie, otoczeni opieką w miejscu, w którym mogą czuć się bezpiecznie i gdzie ktoś chce ulżyć im w ich bólu. Gdzie są zrozumiali, a bliscy odwiedzają ich, gdy tylko chcą. Wspieramy utrzymanie tego miejsca dla tych chorych. Ale być może pomagamy też sobie....
Nie chcemy myśleć o cierpieniu i śmierci. Pragniemy żyć, cieszyć się tym, co mamy, i nie zastanawiać się nad sprawami, które są dla nas zbyt trudne. To naturalne. Żaden zdrowo myślący człowiek nie będzie przecież żyć wyłącznie myślami o przemijaniu i śmierci, bo to prosta droga do depresji. Jednak czasami przychodzą takie momenty w życiu, w których nie można już dłużej odganiać smutnych refleksji. Chwile, w których stajemy ze śmiercią twarzą w twarz. W których cierpienie jest nam bliższe niż jakiekolwiek inne uczucie.
Chorzy w hospicjum też nie myśleli o śmierci. Odganiali niewygodne myśli i żyli tak, jak, inni. To ludzie, którzy, tak jak my, zastanawiali się, co dziś zjedzą na obiad i czy warto kupić nowe meble do pokoju. Oni również mają swoje historie, które jednak kończą się w jednym miejscu. W hospicjum, które, jak na ironię, było kiedyś elbląskim przedszkolem i żłobkiem.
Przechodząc obok budynku hospicjum i pchając wózek z moim małym dzieckiem bardzo żałuję, że nie będę mogła opowiedzieć o nim panu z sali na piętrze, który zawsze wypytywał o moje plany i z taką niesamowitą energią opowiadał o swoim dzieciństwie na wsi. Ale jeszcze bardziej żałuję, że nie zdążyłam się z nim pożegnać ani powiedzieć, jak wiele znaczyły dla mnie spotkania z nim. Zajęta sobą i życiem nie zawsze miałam czas myśleć o ludziach, którzy są o krok od spotkania ze śmiercią.
Ale ludzie w hospicjum to nie są umierający, którzy niczego już nie potrzebują oprócz silnej dawki morfiny i współczucia. To mieszkańcy naszego miasta, którzy kiedyś mieli swoje marzenia, plany. Których choroba zatrzymała w miejscu i sprawiła, że nie mogą już ani planować, ani cieszyć się tym, co będzie za miesiąc, dwa, a nawet za tydzień. Bo mogą tego nie doczekać. Starsi i młodsi. A nawet małe, niewinne dzieci, które rak dorwał, zanim zdążyły nawet poznać życie. Lepsi i gorsi, nudni i fascynujący, przemili i niesympatyczni. Łączy ich tylko jedno - wspólne umieranie i czekanie na śmierć, z którą jedni zdążyli się pogodzić, a inni wciąż próbują walczyć i nie wierzyć, że to już koniec.
Nigdy nie zapomnę dnia, w którym, zadowolona i roześmiana, weszłam do hospicjum, by wypić kawkę z jednym z pacjentów, który zawsze miał w zanadrzu nowy dowcip i wciąż powtarzał, że ma przed sobą wiele lat życia. Przez myśl mi nie przyszło, że jego puste łóżko nie oznacza, iż przeniósł się do innego pokoju, ale że nie żyje. „Umarł wczoraj w nocy” powiedziała mi żona jednego z pacjentów, któremu rak zabrał już wszystko i nie wiadomo było nawet, czy poznaje najbliższych. Nie powinnam była się dziwić, nie powinnam była czuć się oszukaną przez los. On czekał tam na śmierć, a jego plany na przyszłość były tylko oszukiwaniem siebie i innych. Chciał do końca być człowiekiem, a nie umierającym, któremu nikt nie daje prawa do marzeń... A jednak czułam złość, żal i smutek. I wiedziałam, że nigdy nie będę potrafiła sprostać zasadzie, która powinna wspierać wszystkich pracowników i wolontariuszy hospicjum - „nie przywiązuj się”.
Wrzucając parę groszy do puszki pomagamy tym, którzy potrzebują tej pomocy. Bo hospicjum jest potrzebne. Dzięki niemu ludzie, którzy cierpią, mogą odejść godnie, otoczeni opieką w miejscu, w którym mogą czuć się bezpiecznie i gdzie ktoś chce ulżyć im w ich bólu. Gdzie są zrozumiali, a bliscy odwiedzają ich, gdy tylko chcą. Wspieramy utrzymanie tego miejsca dla tych chorych. Ale być może pomagamy też sobie....