- Coś mi się nie zgadzało.. Dostałem protokoły meczów i w domu zacząłem analizować jeszcze raz. I wyszło mi, że to moja drużyna zdobyła najwięcej punktów. Ostatecznie, ktoś przyjechał do Elbląga, wręczył drużynie złote medale, ale na turnieje fazy ogólnopolskiej pojechała drużyna malborska - tak Kazimierz Stankiewicz wspomina jedne z mistrzostw województwa. Z elbląskim trenerem siatkówki przypominamy anegdoty z jego kariery.
- Jak zaczęła się Pana przygoda ze sportem?
- Tak jak chyba w przypadku większości ludzi z mojego pokolenia – w szkole podstawowej na tzw. SKS – ach. Skakałem, biegałem, graliśmy w siatkówkę, koszykówkę, piłkę ręczną. Uczęszczałem do Szkoły Podstawowej nr 18. Reprezentowałem szkołę w tych wszystkich dyscyplinach. Zdobyłem m.in. mistrzostwo Elbląga w skoku wzwyż. Nie zapomnę tego do końca życia, bo po zawodach... dostałem kijem tam, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę. Zawody odbywały się na boisku przy ul. Krakusa [dzisiejszy stadion Concordii – przyp. SM], skoczyłem 1,44 m „nożycami”, wygrałem, przebrałem się w normalne ciuchy, czekałem na dekorację. I poczułem, że ktoś mnie wali kijem w wiadome miejsce. Jak się okazało był to pan, który pilnował porządku, „pogonił mnie”, żebym nie przeszkadzał w zawodach.
Siatkówka zaczęła się w Technikum Mechanicznym. Po dwóch latach zacząłem się łapać do wyjściowego składu. Drużyna siatkówki funkcjonowała wtedy w Olimpii i grała w A klasie. Awansu do II ligi nie udało się nam wywalczyć. Potem sekcję siatkarzy męskich przeniesiono do Neptuna Elbląg. Też się nie udało awansować. Pod koniec szkoły dostałem się do szerokiej kadry narodowej juniorów. Tam poznałem m.in. Tomka Wojtowicza, z którym mieszkaliśmy w jednym domku na zgrupowaniu, Jurka Malinowskiego, chyba najwyższego siatkarza w tamtym czasie. Miał chyba 2,05 m, podczas gdy zawodnicy powyżej 1,90 m byli uważani za wysokich. Po technikum poszedłem na studia do Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego w Gdańsku [dzisiejsza Akademia Wychowania Fizycznego i Sportu – przyp. SM], gdzie grałem w tamtejszym AZS-ie w II lidze.
- Swoją przygodę trenerską rozpoczął pan z chłopakami.
- W 1978 r., po studiach poszedłem pracować do Szkoły Podstawowej nr 19 w Elblągu Sukcesy pojawiły się stosunkowo szybko. Mieliśmy jedną z najsilniejszych drużyn w Polsce jeżeli chodzi o sport szkolny. Chociaż czasami wygranie np. mistrzostw województwa nie oznaczało awansu dalej. Pamiętam taką wojewódzką spartakiadę młodzieży w Malborku. Po zawodach okazało się, że zajęliśmy trzecie miejsce, a wygrali gospodarze. Ale coś mi się nie zgadzało.. Dostałem protokoły meczów i w domu zacząłem analizować jeszcze raz. I wyszło mi, że to moja drużyna zdobyła najwięcej punktów. Ostatecznie ktoś przyjechał do Elbląga, wręczył drużynie złote medale, ale na turnieje fazy ogólnopolskiej pojechała drużyna malborska. Było trochę żalu... W województwie sukcesy mieliśmy praktycznie co roku. Jak nie mistrz województwa, to wicemistrzostwo.
- A jak Wam szło na arenie ogólnopolskiej?
- Byliśmy mocni. Pamiętam mistrzostwa makroregionu w Bydgoszczy. Grali tam mistrzowie i wicemistrzowie województw elbląskiego, gdańskiego, słupskiego, toruńskiego i bydgoskiego. Grały wtedy szóste klasy w mini siatkówkę po trzy osoby. Swoją grupę wygraliśmy gładko po 2:0 ze wszystkimi. W finale trafiliśmy na Bydgoszcz z Michałem Winiarskim w składzie. Michał miał w szóstej klasie chyba 184 cm wzrostu. I nie był najwyższy w drużynie, bo obok niego grał zawodnik ze 198 cm wzrostu. W szóstej klasie podstawówki. Jak stał, to miał łokcie nad siatką i wszystkich blokował. Na szczęście miałem inteligentnych chłopaków; graliśmy na wrzutki, kiwki, bez żadnego napalania się w ataku. Wygraliśmy z nimi 15:8 i 15:7. Dostaliśmy piękny puchar, organizatorzy pewnie myśleli, że zostanie w Bydgoszczy. Mieliśmy jedną z silniejszych ekip w Polsce. Ale czasami brakowało szczęścia. To trafiliśmy do silniejszej grupy, to wyniki w grupie tak się poukładały, że zamiast grać w finale graliśmy o trzecie miejsce. Pamiętam taki finał mistrzostw Polski szkół podstawowych w Zbąszynku. Awansowały wtedy moje dwójki, wtedy piąta klasa i trójki z szóstej. I obie drużyny zdobyły po srebrnym medalu. Szóstoklasiści mieli nawet szanse na złoto, ale dzień wcześniej za bardzo poszaleli i to się pod siatką zemściło.
- Potem przyszła pora na trenowanie dziewcząt...
- Przygoda z chłopakami trwała około 10 lat. Potem śp. Stefan Waśko zaproponował mi przejęcie „jego” grup dziewczęcych. Zdecydowałem się zaryzykować i podjąć to wyzwanie. Też zaczęliśmy wygrywać w naszym województwie Zaczęło się od mini siatkówki, potem coraz wyżej. Praktycznie co roku były jakieś medale. Z ciekawszych turniejów to pamiętam te w Łebie w międzynarodowej obsadzie. Przyjeżdżały tam Włoszki, Rosjanki, Słowenki. Dwa razy tam wygraliśmy i dwa razy zajęliśmy drugie miejsce. W 2008 r. zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski młodziczek w Mońkach. Rok później w Legionowie liczyliśmy na mistrzostwo. I przekombinowaliśmy. Podczas rozgrywek grupowych wydawało mi się, że mamy taką przewagę nad resztą, że mogę wpuścić na parkiet rezerwowe. Nawet w przypadku jakiegoś nieszczęścia nie powinno to wpłynąć na naszą pozycję. Ostatecznie straciliśmy do Legionovii chyba trzy małe punkty i to gospodynie weszły do finału. W meczu o brąz dziewczyny były już zrezygnowane i skończyło się na czwartym miejscu. Patrząc obiektywnie: czwarte miejsce w Polsce to bardzo duży sukces. Ale my jechaliśmy po złoto i jakiś niedosyt był. Tym bardziej, że z Legionovią wygraliśmy w grupie, a to gospodynie zdobyły mistrzostwo Polski. To tylko niektóre „nieszczęśliwe” przypadki w naszych walkach o mistrza. Z bliższej przeszłości – to w 2019 r. nasze młodziczki wygrały wszystkie mecze w rozgrywkach wojewódzkich. W turnieju ćwierćfinałowym też nie znaleźliśmy pogromcy wygrywając wszystko. Nasza przygoda skończyła się na półfinale – chyba najważniejszą przyczyną braku awansu był wąski skład.
- Warto też wspomnieć o reprezentantkach Polski.
- Przyjmująca Ola Kruk, obecnie Goniewicz z grupy, którą przekazał mi Stefan Waśko. Dostałem je na przełomie piątej i szóstej klasy i do końca szkoły podstawowej je prowadziłem. Dziewczyny grały w rozgrywkach szkolnych oraz w Truso. Potem Ola przeszła do Gedanii Gdańsk. Była w reprezentacji Polski kadetek, juniorek, seniorek. Monika Tchórzewska jako kadetka reprezentowała Polskę na spartakiadzie w Moskwie. Ania Zaporowicz była powoływana do szerokiej kadry. Cały czas trzeba pamiętać, że trenowałem dziewczynki, które dopiero zaczynały swoją przygodę z siatkówką.
- Czemu w Elblągu nie dorobiliśmy się silnej drużyny siatkarskiej?
- Myślę, że z powodu braku trenerów. Wystarczy porównać siatkówkę z piłką ręczną. Bez grupy trenerów niczego nie zbudujemy, a przecież był czas, kiedy w piłce ręcznej na wszystkich szczeblach wiekowych pracowało 10 trenerów. W siatkówce było nas za mało.
- A co dziś Pan porabia?
- Na razie mam przerwę. Ponad 20 lat, do listopada 2020 r. trenowałem dziewczyny. Zrobiłem sobie przerwę ze względu na koronawirusa i swoje podopieczne przekazałem Andrzejowi Jewniewiczowi. Dziewczynom zmiana trenera nie zaszkodziła i nadal brylują w województwie. Mam nadzieję, że jak się pandemia skończy, to wrócę na krzesło trenera.
- Dziękuję za rozmowę.