W trakcie wyścigu przetrwał gradobicie i powódź. Opatrunki, które miał założone, usuwano chirurgicznie. Mimo to niecałe dwie doby po pobiciu rekordu na dystansie 5-krotnego Ironmana mówi, że nie jest zmęczony. Tak swój występ w Meksyku komentował Robert Karaś podczas live dla Olimp Sport Nutrition.
Wydawać by się mogło, że po pobiciu rekordu świata w pięciokrotnym Ironmanie, Robert Karaś będzie przepełniony dumą. Tymczasem podczas pierwszego wywiadu po wyścigu, który marka Olimp Sport Nutrition zrealizowała w formie live, powiedział, że jest szczęśliwy i zawiedziony. Zawiedziony, bo nie ukończył wyścigu w czasie poniżej 60 godzin.
Już podczas krótkiej, kilkudniowej aklimatyzacji w Meksyku Robert zdawał sobie sprawę, że wyścig będzie bardzo trudny. Nigdy wcześniej nie trenował na wysokości ponad 2000 m n.p.m. Dodatkowo w lipcu złamał dwa żebra, przez co stracił ponad 100 godzin treningu. I choć organizatorzy dopięli wszystko na ostatni guzik (łącznie z usuwaniem metalowych progów na drodze i wylewaniu w ich miejscu świeżego asfaltu), to nie mieli wpływu na warunki atmosferyczne. W trakcie wyścigu doszło do gradobicia i powodzi, która była przyczyną kontuzji - m.in. poważnych otarć. Po wielu godzinach wyścigu, założone opatrunki tak mocno przywarły do ran, że musiały zostać usunięte chirurgicznie.
W trakcie wywiadu, którego udzielił dwie doby po pobiciu rekordu świata na dystansie pięciokrotnego Ironmana (19 km pływania, 900 km jazdy na rowerze i 211 biegu), Robert podkreślał rolę zespołu w jego sukcesie.
Zobacz wywiad z Robertem Karasiem