Coraz mniej czasu pozostało do przedterminowych wyborów, w których elblążanie wyłonią nowy skład Rady Miasta i nowego prezydenta. I wyraźnie widać, że z upływem czasu coraz więcej dzieje się w tej naszej lokalnej przestrzeni.
Poznaliśmy już pierwszych kandydatów do fotela prezydenta, poznaliśmy też pierwszych kandydatów na radnych. Niemal każdego dnia przeróżni oficjalni bądź nieoficjalni kandydaci na radnych publikują swoje stanowisko w tej czy innej sprawie. Trudno nie zauważyć, że ta wzmożona aktywność nie bierze się przecież znikąd. Wynika rzecz jasna z tego, że różne twarze usilnie chcą zaistnieć w mediach i tym samym wzmocnić swoje szanse w wyborach. Przyzwyczailiśmy się już do tego, że w wyborach czy to samorządowych, czy też parlamentarnych kandydaci tych czy innych komitetów wyborczych uprawiają nowomowę, obiecują gruszki na wierzbie i czarują nas swoim słodkim uśmiechem. Po wszystkim (czytaj: po wyborach) jest jak zawsze, czyli szaro, buro i nijako. Niestety, w dalszym ciągu wyborcy głosują nieświadomie, najczęściej na twarz bądź też szyld. Przez dwadzieścia lat nic się w tym temacie nie zmieniło.
Z drugiej strony, co się dziwić, jeśli programy poszczególnych komitetów i kandydatów to zazwyczaj puste obietnice. Mija kadencja za kadencją, a my po raz kolejny idziemy na głosowanie i zamiast rozliczyć tych, którzy przespali minione cztery lata, po raz wtóry wybieramy te same twarze. I chciałoby się tylko wierzyć w to, że kiedyś przyjdą takie czasy, kiedy będziemy mieli pełną świadomość tego, czego dokonujemy, wrzucając kartę do urny wyborczej.
Niestety, sprzyja temu jakby na dokładkę ułomne Prawo Wyborcze, parlamentarzyści doskonale wiedzieli jednak, co robili, uchwalając takie a nie inne prawo. Efekt jest taki, że między innymi nasi parlamentarzyści: Witold Gintowt-Dziewałtowski, Tadeusz Naguszewski czy Leonard Krasulski mają dużą szansę pozostać w parlamencie aż do emerytury. A jakie są efekty ich pracy dla miasta, w którym zostali wybrani? Świadomie pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi.
A wracając do naszego elbląskiego podwórka i przedterminowych wyborów, chciałbym podzielić się swoimi spostrzeżeniami, robiąc przy okazji swoistą podróż do nie tak odległej przeszłości. Dziś w szranki wyborcze oprócz partii politycznych stają rozmaite komitety wyborcze, które zapewniają, że nie chcą mieć nic wspólnego z działalnością partii politycznych. Najczęściej pod szyldem „obywatelski”. Mamy zatem Elbląski Komitet Obywatelski, Wyborców Oburzonych, Elbląg To My itd. Może i jest w tym sens, wszak wielu wyborców ma dziś alergię na takie czy inne partie polityczne. Mam jednak wątpliwości co do intencji, które przyświecają obywatelskim komitetom wyborczym. Bo jak wrócimy do roku 1989, to przecież pamiętamy, jak ze stacji Gdańsk Główny w stronę Warszawy ruszyła solidarnościowa lokomotywa Komitetów Obywatelskich. Szybko jednak okazało się, że doczepiono do niej zbyt mało wagonów, przez co wielu szczerze oddanych działaczy Solidarności nie załapało się na podróż do stolicy, to po pierwsze, a po drugie, okazało się, że o ile na stacji Gdańsk Główny do tegoż pociągu wsiadali członkowie Komitetów Obywatelskich, o tyle na stacji Warszawa Centralna z tego samego pociągu wysiedli rasowi politycy, spośród których wielu po dzień dzisiejszy zasiada w ławach parlamentarnych. To jest, Proszę Państwa, historia, a historii lekceważyć nie należy.
Dziś natomiast, jak tak patrzę na cały szereg obywatelskich komitetów wyborczych, które zgłosiły swój udział w wyborach przedterminowych w Elblągu, to zastanawiam się, ile w tym wszystkim troski o obywatela i mieszkańca Elbląga, a ile pędu do władzy. Dlaczego dzisiaj miałbym uwierzyć w to, że historia nie zatoczy koła i obywatelskie komitety wyborcze nie pójdą w ślady Komitetów Obywatelskich z 1989 roku? Czy ktokolwiek próbował mnie do tego przekonać? Jak dotychczas słyszałem wyłącznie to, jakie to wspaniałe są komitety wyborcze utworzone przez obywateli, rzekomo nie mających nic wspólnego z partiami politycznymi i jakie to nieudolne i nieskuteczne są partie polityczne. Czy to przypadkiem nie jest tak, że u Nas najważniejsze jest dorwać się do władzy pod hasłami wymyślonymi naprędce na kolanie i pod byle jakim szyldem? Wszak dziś hasło „obywatelski” jest bardziej cool niż „partyjny”. Nieświadomi wyborcy to kupią. A jeśli nie obywatelskie komitety wyborcze, to partie? Nieciekawy wybór. Ale z dwojga złego, czy nie będzie bezpieczniej wybrać tej czy innej partii politycznej? Te zdaje się, są bardziej przewidywalne. Tymczasem ktoś wie, co zamierzają zafundować nam niepartyjne komitety wyborcze, na których listach nietrudno jest odnaleźć nazwiska osób, do niedawna związanych z partiami politycznymi, w poprzednich wyborach kandydujących z list partyjnych.
Z drugiej strony, co się dziwić, jeśli programy poszczególnych komitetów i kandydatów to zazwyczaj puste obietnice. Mija kadencja za kadencją, a my po raz kolejny idziemy na głosowanie i zamiast rozliczyć tych, którzy przespali minione cztery lata, po raz wtóry wybieramy te same twarze. I chciałoby się tylko wierzyć w to, że kiedyś przyjdą takie czasy, kiedy będziemy mieli pełną świadomość tego, czego dokonujemy, wrzucając kartę do urny wyborczej.
Niestety, sprzyja temu jakby na dokładkę ułomne Prawo Wyborcze, parlamentarzyści doskonale wiedzieli jednak, co robili, uchwalając takie a nie inne prawo. Efekt jest taki, że między innymi nasi parlamentarzyści: Witold Gintowt-Dziewałtowski, Tadeusz Naguszewski czy Leonard Krasulski mają dużą szansę pozostać w parlamencie aż do emerytury. A jakie są efekty ich pracy dla miasta, w którym zostali wybrani? Świadomie pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi.
A wracając do naszego elbląskiego podwórka i przedterminowych wyborów, chciałbym podzielić się swoimi spostrzeżeniami, robiąc przy okazji swoistą podróż do nie tak odległej przeszłości. Dziś w szranki wyborcze oprócz partii politycznych stają rozmaite komitety wyborcze, które zapewniają, że nie chcą mieć nic wspólnego z działalnością partii politycznych. Najczęściej pod szyldem „obywatelski”. Mamy zatem Elbląski Komitet Obywatelski, Wyborców Oburzonych, Elbląg To My itd. Może i jest w tym sens, wszak wielu wyborców ma dziś alergię na takie czy inne partie polityczne. Mam jednak wątpliwości co do intencji, które przyświecają obywatelskim komitetom wyborczym. Bo jak wrócimy do roku 1989, to przecież pamiętamy, jak ze stacji Gdańsk Główny w stronę Warszawy ruszyła solidarnościowa lokomotywa Komitetów Obywatelskich. Szybko jednak okazało się, że doczepiono do niej zbyt mało wagonów, przez co wielu szczerze oddanych działaczy Solidarności nie załapało się na podróż do stolicy, to po pierwsze, a po drugie, okazało się, że o ile na stacji Gdańsk Główny do tegoż pociągu wsiadali członkowie Komitetów Obywatelskich, o tyle na stacji Warszawa Centralna z tego samego pociągu wysiedli rasowi politycy, spośród których wielu po dzień dzisiejszy zasiada w ławach parlamentarnych. To jest, Proszę Państwa, historia, a historii lekceważyć nie należy.
Dziś natomiast, jak tak patrzę na cały szereg obywatelskich komitetów wyborczych, które zgłosiły swój udział w wyborach przedterminowych w Elblągu, to zastanawiam się, ile w tym wszystkim troski o obywatela i mieszkańca Elbląga, a ile pędu do władzy. Dlaczego dzisiaj miałbym uwierzyć w to, że historia nie zatoczy koła i obywatelskie komitety wyborcze nie pójdą w ślady Komitetów Obywatelskich z 1989 roku? Czy ktokolwiek próbował mnie do tego przekonać? Jak dotychczas słyszałem wyłącznie to, jakie to wspaniałe są komitety wyborcze utworzone przez obywateli, rzekomo nie mających nic wspólnego z partiami politycznymi i jakie to nieudolne i nieskuteczne są partie polityczne. Czy to przypadkiem nie jest tak, że u Nas najważniejsze jest dorwać się do władzy pod hasłami wymyślonymi naprędce na kolanie i pod byle jakim szyldem? Wszak dziś hasło „obywatelski” jest bardziej cool niż „partyjny”. Nieświadomi wyborcy to kupią. A jeśli nie obywatelskie komitety wyborcze, to partie? Nieciekawy wybór. Ale z dwojga złego, czy nie będzie bezpieczniej wybrać tej czy innej partii politycznej? Te zdaje się, są bardziej przewidywalne. Tymczasem ktoś wie, co zamierzają zafundować nam niepartyjne komitety wyborcze, na których listach nietrudno jest odnaleźć nazwiska osób, do niedawna związanych z partiami politycznymi, w poprzednich wyborach kandydujących z list partyjnych.
Maciej Z.