Mam wrażenie, że kanał żeglugowy przez Mierzeję Wiślaną wzbudza tym więcej emocji, im bliżej do jego zrealizowania. Zwolennicy oczekują wygenerowania przezeń wielkiego boomu turystycznego i gospodarczego miasta; przeciwnicy twierdzą, że to wyrzucone pieniądze i w ogóle nie zafunkcjonuje. Prawda, jak zawsze, leży gdzieś pośrodku.
Nie wierzę w to, że wykonanie przekopu znacząco ożywi ruch przeładunkowy w naszym porcie. Z wielu powodów. Po pierwsze mało realne, zaś wielce kosztowne, będzie stałe utrzymanie głębokiego toru wodnego przez cały Zalew Wiślany. Równie problematyczne może okazać się utrzymanie głębokości podejścia do śluzy od strony morza. Osadami dennymi Zalewu, powstaniem Mierzei Wiślanej oraz współczesnym układem prądów przybrzeżnych zajmowałam się szczegółowo w trakcie pisania pracy doktorskiej, dlatego moje obawy są całkiem uzasadnione. Praw przyrody się nie zmieni, o czym przekonali się boleśnie Niemcy podczas regulacji Renu. Za to doświadczenie z żeglowania po rozmaitych morskich akwenach podpowiada mi zupełnie inne korzyści.
Bez wątpienia przekop pozwoli na wybudowanie bezpiecznej mariny dla jachtów morskich od strony Zalewu. To ważne. Jednak z uwagi na głębokość zanurzenia dużych jachtów, dla większości z nich tu podróż zapewne się skończy, więc dalszy transport powinny przejąć lokalne środki transportu wodnego – szybkie motorówki, małe łódki itp. To rozwiązanie stosowane na całym świecie. Nawet tam, gdzie nie ma nic specjalnie atrakcyjnego do oglądania, jak na wyspie Barbuda na Karaibach. To płaska wysepka koralowa z wewnętrzną zatoką oddzieloną od Morza Karaibskiego długą mierzeją. Jachty kotwiczą od strony morza, bowiem wejście do wnętrza zatoki, przy której leży jedyne miasteczko na wyspie i objęte ochroną siedlisko fregat, zarezerwowane jest tylko dla lokalnych taksówek wodnych oraz płaskodennych łódek. I całkiem dobrze to funkcjonowało, dopóki zeszłoroczny huragan nie narobił tak gigantycznych szkód, że pierwszy raz od trzystu lat wyspa jest niezamieszkana.
My na szczęście na razie możemy jeszcze odpuścić karaibskie huragany i myśleć realnie o rozwoju turystyki wodnej w naszym regionie. Od strony Zalewu Wiślanego dostępne są trzy ośrodki turystyczne – Frombork, Malbork i Elbląg. O ile dwa pierwsze to samograj, już dziś trzeba zastanawiać się, jak i po co ściągnąć nowego turystę do Elbląga. I tu zaczyna się problem.
Największy potencjał turystyczny posiada sam Kanał Elbląski. Od dłuższego czasu duże pieniądze płyną zewsząd na jego rewitalizację i promocję. Mocno angażują siebie i unijne pieniądze Wody Polskie (dawniej RZGW w Gdańsku) oraz Urząd Marszałkowski. Bardzo aktywna jest w tej materii Lokalna Grupa Działania Łączy Nas Kanał Elbląski (wyrazy podziwu dla Stanisławy Pańczuk) czy Stowarzyszenie Miłośników Kanału Elbląskiego Navicula z Łodzi (!).
Wśród rozmaitych propozycji ciekawy pomysł przedstawiła w 2016 roku właśnie Navicula – stworzenie trasy Georga Jacoba Steenke. Siedem miejscowości związanych z tym wybitnym konstruktorem – Elbląg, Buczyniec (ekspozycja stała i czasowe), Małdyty, Czulpa (port i rezydencja Steenke), Miłomłyn (miejsce rozpoczęcia budowy kanału), Ostróda, Zalewo. O ile sześć miejscowości aktywnie włączyło się w realizację tego pomysłu, z trzech propozycji Naviculi uwidocznienia pamięci Steenkego w Elblągu nie zostało chyba nic. Przez trzy lata nie porozumiano się nawet w kwestii lokalizacji. Zrodził się jedynie pomysł ofiarowania Naviculi kamienia znalezionego w trakcie oczyszczania terenu pod planowaną strefę ekonomiczną czy czegoś tam podobnego. Navicula projekt już zamyka, więc Steenke w Elblągu póki co chyba nie zagości. Genialne to i rozwojowe. No ale Elbląg odnotował już swój sukces – oficjalnie odzyskał nazwę Kanał Elbląski – nie Oberlandzki, nie Ostródzki tylko Elbląski. Zaiste wielki sukces na miarę ambicji miejskich włodarzy.
Tymczasem ratuszowy majestat pochyla się z troską nad elbląskim ruchem turystycznym. „To, co trzeba podkreślić” – powiedział prezydent na konferencji prasowej z okazji dwulecia obrony pracy magisterskiej o możliwościach rozwoju Elbląga w kierunku wody - „to, że niektóre tereny nadwodne są nie do końca zagospodarowane wynika z prostej przyczyny - terminal pasażerski jest praktycznie niewykorzystany, bo nie ma ruchu turystycznego”. „Jestem przekonany, że my, jako samorząd, musimy być "przodem do wody", bo nawet wystarczy spojrzeć historycznie - woda dawała życie, to przy niej budowało się osady, miasta” – wtórował wówczas przewodniczący Rady Miejskiej. Super, tylko co dalej.
Może się to komuś wydać dziwne, ale mnie bardzo interesuje, nad czym prezydent i cała umiłowana lokalna władza aktualnie pracują. Jakie szykują nam niespodzianki, na jakim etapie jest realizacja programu wyborczego, o co bezskutecznie dopomina się też Ryszard Klim. W jakich wydarzeniach prezydent zamierza uczestniczyć, z kim i w jakim celu zamierza się spotkać. Tego się raczej nie dowiemy, bo czeka nas na innym elbląskim portalu kolejny odcinek serialu z prezydentem w roli głównej o tym „co się w Elblągu wydarzyło w zeszłym miesiącu”. Tyle, że to akurat już wiem. Nie wiem za to, co np. z priorytetowym dla rozwoju turystyki w naszym regionie wpisaniem Kanału Elbląskiego na listę dziedzictwa światowego UNESCO. Ale tym tematem, na szczęście, zajmują się już inne osoby, więc jest nadzieja. Ona umiera ostatnia.