- Niektóre rzeczy udało się poprawić, ale dużo jest jeszcze do zrobienia - uważa Bożena Łopacka z Pasłęka, dzięki której ponad rok temu Polska usłyszała o łamaniu praw pracowników w sklepach sieci Biedronka.
Jak potwierdza Państwowa Inspekcja Pracy, w sklepach sieci pojawiły się urządzenia do przewożenia towarów i zatrudnieni zostali dodatkowi pracownicy. Inspekcja zapewnia też, że nastąpiła poprawa w zakresie pracy po godzinach. Nagłośnienie problemów w sklepach Biedronki sprawiło, że jej byli pracownicy mogą liczyć na fachową pomoc - mecenas Lech Obara z Olsztyna oraz Stowarzyszenie Poszkodowanych przez Jeronimo Martins (firma Jeronimo Martins jest właścicielem sieci) przekonali do prowadzenia ich spraw 15 kancelarii w całym kraju. Sama tylko kancelaria Lecha Obary prowadzi ich kilkadziesiąt, a około 60 spraw czeka jeszcze na skierowanie do sądu. Adwokat ma nadzieję, że procesy wygra, bo - jak mówi – świadkowie potwierdzają, że w sklepach Biedronki istniał system wyzysku pracowników.
- Od samego początku zakładano, że ludzie będą dostawać 3/4 wynagrodzenia, a faktycznie będą pracować w pełnym wymiarze i jeszcze więcej – przekonuje Obara.
Kto na to pozwala?
Efekt "sprawy Biedronki" to jednak nie tylko procesy przed sądami pracy, ale także sprawy karne, które jednak - zdaniem mecenasa Obary – powinny się toczyć szybciej, tym bardziej, że ostatnio wyszło na jaw, iż pracownicy w sklepach Biedronki wykonywali ciężką pracę bez stosownych orzeczeń lekarzy.
- Po raz kolejny nasze wątpliwości budzi zachowanie inspekcji pracy – mówi prawnik. - Około 10 tysięcy ludzi kierowano na badania pod kątem pracy na stanowiskach kasjerów - sprzedawców, a nie ładowaczy czy tragarzy. Tymczasem ciężka, ponad siły praca wywołała, jak wiemy, różnorodne uszczerbki na zdrowiu.
Obara dodaje, że w tej sprawie poseł z Warmii i Mazur, Stanisław Gorczyca, już po raz kolejny zresztą, zwrócił się o wyjaśnienia do ministra sprawiedliwości.
- Chcemy dowiedzieć się, dlaczego inspekcja pracy nie dostrzegała, że w setkach sklepów łamane są elementarne prawa - mówi Lech Obara. - Okazuje się, że jest problem w tym, żeby zmusić organy państwa, aby zajęły się tymi ludźmi, którzy wciąż pracują, a którym przedawniają się roszczenia. Ktoś powinien się o nich upomnieć. Inspekcja pracy odsyła ich do sądów, wiedząc, że ci ludzie do sądu nie pójdą, bo boją się utraty pracy.
- Liczymy też, że w końcu zostanie rozpatrzony wniosek Platformy Obywatelskiej o odwołanie głównego inspektora pracy. Uważamy bowiem, że o skuteczności lub nieskuteczności wszystkich podległych pracowników decyduje osoba, która nimi kieruje – dodaje mecenas.
Bez energii
Dzięki Bożenie Łopackiej problemami pracowników Biedronki, ale też innych sieci handlowych i zakładach pracy zainteresowała się Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Fundacja m.in. interweniowała u rzecznika praw obywatelskich oraz przygotowała i przesłała do sądów, które prowadzą sprawy pracownicze, ekspertyzy prawne. Monitoruje też śledztwo, które prokuratura w Poznaniu prowadzi wobec szefów sieci Biedronka, śledzi również sądową batalię samej Łopackiej, bo w styczniu br. ze względów formalnych sąd apelacyjny uchylił wyrok sądu w Elblągu przyznający jej odszkodowanie.
Zdaniem Adama Bodnara z Fundacji te sprawy jednak toczą się zbyt wolno.
- Mijają już jakieś trzy miesiące odkąd prokuratura zaczęła pracę, a efektów jakoś nie widać - uważa Bodnar. - Jeśli chodzi o sprawę pani Łopackiej, to także nie jesteśmy usatysfakcjonowani. Wyrok sądu apelacyjnego w Gdańsku był pod koniec stycznia - ten sąd przekazał sprawę do ponownego rozpoznania. Mamy już połowę maja, a sprawa się nie rozpoczęła. Przerwa jest zbyt długa, zważywszy, że jest ona bardzo ważna dla całego ruchu ochrony praw pracowników.
Zdaniem Adama Bodnara, wiele mogliby zmienić politycy, ale ci - jak mówi - zajmują się problemami tylko wtedy, gdy jest wokół nich medialny szum.
Polityczny letarg
- Kiedy temat był popularny w mediach, niektórzy politycy prześcigali się w tym, który z nich jest bardziej propracowniczy. Teraz, gdy szum trochę ucichł, to mam wrażenie, że przycichli i politycy - uważa Bodnar.
Czy prawo pracy jest teraz bardziej przestrzegane, chcieliśmy zapytać samych pracowników wielkich sieci handlowych. Niestety, w obawie o pracę prawie wszystkie osoby odmówiły.
Na rozmowę zgodziła się tylko jedna osoba. Powiedziała nam, że mimo medialnego szumu przynajmniej w wielkim sklepie, w którym pracuje, zmieniło się niewiele: za nadgodziny rzadko dostaje się zapłatę lub dzień wolny, a pod presją opinii publicznej wzrósł tylko poziom strachu i znacznie pogorszyła się atmosfera w pracy.
- Każdy się boi o stanowisko, żeby go nie stracić, jeden na drugiego musi robić donosy - opowiada pracownica. - To są wielkie firmy, które mają ogromne możliwości i bardzo ciężko byłoby z nimi wygrać w sądzie, udowodnić, że nasze prawa były łamane, bo jeżeli inspekcja pracy przychodzi na kontrolę, to w dokumentach wszystko jest w porządku - zrobione "pod inspekcję".
Żal do urzędników
- W sklepach należących do Biedronki, ale także w innych, o których mam informacje, pracuje się teraz lepiej, ale wciąż panuje tam napięta atmosfera - potwierdza Bożena Łopacka. - Najważniejsze, że warunki pracy się zmieniły, ludzie nie pracują już tyle i za darmo po godzinach i nie jest tak ciężko, jak było. Niepokojące jest jednak to, że pracownicy boją się kontaktów z dziennikarzami czy z ludźmi takimi, jak ja: którzy walczą i krzyczą o poprawę warunków pracy.
Łopacka dodaje, że ma żal do urzędników z instytucji, które powinny pomagać pracownikom.
- Boli mnie, że w Polsce trzeba aż zakładać organizację, aby pomóc ludziom pracy, bo o to powinny przecież dbać powołane do tego urzędy i instytucje - mówi. - Mimo wielkiego oburzenia inspekcji pracy, także w Elblągu, jestem przekonana, że nic by się nie zmieniło, gdybyśmy nie zaczęli głośno krzyczeć, że jest tak źle. Być może, jak ktoś ma ciepłą, państwową posadkę to sobie myśli: po co się wychylać i zmuszać do pracy, która nie jest konieczna? Jednak dzięki ogromnemu nagłośnieniu sprawy „Biedronki”, inspekcja została przyparta do muru i w końcu musiała „się ruszyć”. Mam nadzieję, że ten stan będzie trwać jak najdłużej...
- Od samego początku zakładano, że ludzie będą dostawać 3/4 wynagrodzenia, a faktycznie będą pracować w pełnym wymiarze i jeszcze więcej – przekonuje Obara.
Kto na to pozwala?
Efekt "sprawy Biedronki" to jednak nie tylko procesy przed sądami pracy, ale także sprawy karne, które jednak - zdaniem mecenasa Obary – powinny się toczyć szybciej, tym bardziej, że ostatnio wyszło na jaw, iż pracownicy w sklepach Biedronki wykonywali ciężką pracę bez stosownych orzeczeń lekarzy.
- Po raz kolejny nasze wątpliwości budzi zachowanie inspekcji pracy – mówi prawnik. - Około 10 tysięcy ludzi kierowano na badania pod kątem pracy na stanowiskach kasjerów - sprzedawców, a nie ładowaczy czy tragarzy. Tymczasem ciężka, ponad siły praca wywołała, jak wiemy, różnorodne uszczerbki na zdrowiu.
Obara dodaje, że w tej sprawie poseł z Warmii i Mazur, Stanisław Gorczyca, już po raz kolejny zresztą, zwrócił się o wyjaśnienia do ministra sprawiedliwości.
- Chcemy dowiedzieć się, dlaczego inspekcja pracy nie dostrzegała, że w setkach sklepów łamane są elementarne prawa - mówi Lech Obara. - Okazuje się, że jest problem w tym, żeby zmusić organy państwa, aby zajęły się tymi ludźmi, którzy wciąż pracują, a którym przedawniają się roszczenia. Ktoś powinien się o nich upomnieć. Inspekcja pracy odsyła ich do sądów, wiedząc, że ci ludzie do sądu nie pójdą, bo boją się utraty pracy.
- Liczymy też, że w końcu zostanie rozpatrzony wniosek Platformy Obywatelskiej o odwołanie głównego inspektora pracy. Uważamy bowiem, że o skuteczności lub nieskuteczności wszystkich podległych pracowników decyduje osoba, która nimi kieruje – dodaje mecenas.
Bez energii
Dzięki Bożenie Łopackiej problemami pracowników Biedronki, ale też innych sieci handlowych i zakładach pracy zainteresowała się Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Fundacja m.in. interweniowała u rzecznika praw obywatelskich oraz przygotowała i przesłała do sądów, które prowadzą sprawy pracownicze, ekspertyzy prawne. Monitoruje też śledztwo, które prokuratura w Poznaniu prowadzi wobec szefów sieci Biedronka, śledzi również sądową batalię samej Łopackiej, bo w styczniu br. ze względów formalnych sąd apelacyjny uchylił wyrok sądu w Elblągu przyznający jej odszkodowanie.
Zdaniem Adama Bodnara z Fundacji te sprawy jednak toczą się zbyt wolno.
- Mijają już jakieś trzy miesiące odkąd prokuratura zaczęła pracę, a efektów jakoś nie widać - uważa Bodnar. - Jeśli chodzi o sprawę pani Łopackiej, to także nie jesteśmy usatysfakcjonowani. Wyrok sądu apelacyjnego w Gdańsku był pod koniec stycznia - ten sąd przekazał sprawę do ponownego rozpoznania. Mamy już połowę maja, a sprawa się nie rozpoczęła. Przerwa jest zbyt długa, zważywszy, że jest ona bardzo ważna dla całego ruchu ochrony praw pracowników.
Zdaniem Adama Bodnara, wiele mogliby zmienić politycy, ale ci - jak mówi - zajmują się problemami tylko wtedy, gdy jest wokół nich medialny szum.
Polityczny letarg
- Kiedy temat był popularny w mediach, niektórzy politycy prześcigali się w tym, który z nich jest bardziej propracowniczy. Teraz, gdy szum trochę ucichł, to mam wrażenie, że przycichli i politycy - uważa Bodnar.
Czy prawo pracy jest teraz bardziej przestrzegane, chcieliśmy zapytać samych pracowników wielkich sieci handlowych. Niestety, w obawie o pracę prawie wszystkie osoby odmówiły.
Na rozmowę zgodziła się tylko jedna osoba. Powiedziała nam, że mimo medialnego szumu przynajmniej w wielkim sklepie, w którym pracuje, zmieniło się niewiele: za nadgodziny rzadko dostaje się zapłatę lub dzień wolny, a pod presją opinii publicznej wzrósł tylko poziom strachu i znacznie pogorszyła się atmosfera w pracy.
- Każdy się boi o stanowisko, żeby go nie stracić, jeden na drugiego musi robić donosy - opowiada pracownica. - To są wielkie firmy, które mają ogromne możliwości i bardzo ciężko byłoby z nimi wygrać w sądzie, udowodnić, że nasze prawa były łamane, bo jeżeli inspekcja pracy przychodzi na kontrolę, to w dokumentach wszystko jest w porządku - zrobione "pod inspekcję".
Żal do urzędników
- W sklepach należących do Biedronki, ale także w innych, o których mam informacje, pracuje się teraz lepiej, ale wciąż panuje tam napięta atmosfera - potwierdza Bożena Łopacka. - Najważniejsze, że warunki pracy się zmieniły, ludzie nie pracują już tyle i za darmo po godzinach i nie jest tak ciężko, jak było. Niepokojące jest jednak to, że pracownicy boją się kontaktów z dziennikarzami czy z ludźmi takimi, jak ja: którzy walczą i krzyczą o poprawę warunków pracy.
Łopacka dodaje, że ma żal do urzędników z instytucji, które powinny pomagać pracownikom.
- Boli mnie, że w Polsce trzeba aż zakładać organizację, aby pomóc ludziom pracy, bo o to powinny przecież dbać powołane do tego urzędy i instytucje - mówi. - Mimo wielkiego oburzenia inspekcji pracy, także w Elblągu, jestem przekonana, że nic by się nie zmieniło, gdybyśmy nie zaczęli głośno krzyczeć, że jest tak źle. Być może, jak ktoś ma ciepłą, państwową posadkę to sobie myśli: po co się wychylać i zmuszać do pracy, która nie jest konieczna? Jednak dzięki ogromnemu nagłośnieniu sprawy „Biedronki”, inspekcja została przyparta do muru i w końcu musiała „się ruszyć”. Mam nadzieję, że ten stan będzie trwać jak najdłużej...
Joanna Torsh