UWAGA!

DKF - Liban (recenzja)

 Elbląg, kadr z filmu
kadr z filmu

Filmów o wojnie powstało już całe zatrzęsienie. Większość nam znanych obrazów to twórczość amerykańska, w której pełno wybuchów, spektakularnych akcji i bohaterskich żołnierzy. W miniony (16 września) czwartek w ramach DKF-u mogliśmy poznać nieco inne spojrzenie na ten temat dzięki izraelskiemu filmowi pt. „Liban”.

Rok 1982 - pierwszy dzień wojny libańskiej. Pierwsza bojowa misja czterech młodych czołgistów wspierających niewielki oddział piechoty. Z pozoru proste zadanie – wejść do miasta, które wcześniej zostało zbombardowane z powietrza, wyeliminować resztki oporu i opuścić teren. Prosta misja przeradza się jednak w dramat niewielkiego oddziału, który wpada w pułapkę i po odmowie pomocy musi sobie radzić sam.
       To, co przede wszystkim wyróżnia obraz Samuela Maoza to zdjęcia. Te są nietypowe, gdyż wszystko co widzimy pokazane jest z perspektywy czterech zamkniętych w czołgu żołnierzy. To co poza czołgiem widziane jest jedynie przez wizjer celownika. Już po kilku minutach filmu widz zaczyna odczuwać klaustrofobię. Robi się ciasno, duszno, a do tego dochodzi jeszcze ten przeraźliwy hałas. Zdecydowanie zdjęcia są najmocniejszym punktem filmu. Potem jednak zaczyna być trochę gorzej. Załoga czołgu już od pierwszych minut zaczyna drażnić. Panuje niemal totalny chaos i bezkrólewie. Żołnierze zdają się być kompletnie nieprzygotowani do tego, w czym biorą udział. Z drugiej strony można postawić pytanie: czy da się być przygotowanym do wojny? Niby nie i chyba to chce nam pokazać reżyser, że ci młodzi chłopcy, z przymusowego poboru w starciu z wojennymi realiami nie dają rady. Nie mogą się odnaleźć, nie wiedzą co robić, jak reagować, jak rozładowywać stres, nie potrafią nawet wystrzelić w kierunku wroga, bo wcześniej strzelali tylko do beczek. Ta próba pokazania człowieczeństwa załogi z czasem jednak zaczyna męczyć. Irytuje nas to, że oddział piechoty z powodu niemocy czołgistów ponosi straty. Ci zamknięci w blaszanej skorupie, jakby nie zdają sobie sprawy z tego, że ich koledzy na zewnątrz nie są chronieni kilkucentymetrowym pancerzem. Czołg staje się dla nich pewną enklawą, gdzie jakby nie ma wojny, a to co widzą przez wizjer jest gdzieś daleko. Niby reżyser chce tu być bliski realizmu, a jednak wywołuje to jakieś niedowierzanie, że ktoś tym ludziom dał ten czołg i wysłał na wojnę, kompletnie nieprzygotowanych i niewyszkolonych.
       Dopiero pod koniec filmu, kiedy w środku nocy zostają sami, bez swojego oddziału i dowódcy na wrogim terytorium, kiedy zaczynają do nich strzelać wtedy jakby trzeźwieją, wychodzą z tego amoku, z niemocy. W tym momencie nic się już nie liczy, włącza się instynkt przeżycia i bez względu na ofiary zaczynają przeć na oślep, byle tylko przeżyć.
       Reżyser i scenarzysta Samuel Moaz tworząc ten obraz opierał się na własnych doświadczeniach z udziału w wojnie libańskiej. Jednak ja nie potrafiłem mu do końca uwierzyć w to wszystko. Owszem przekonał mnie, że w czołgu jest cholernie ciasno i duszno, ale nie uwierzyłem mu za bardzo w zachowanie załogi tego czołgu. Mimo wszystko „Liban” to ciekawy sposób pokazania wojny, uciekający od banału i tworzenia herosów. Film o zdecydowanie antywojennej wymowie i raczej nie opowiadający się po żadnej ze stron. Nie ma tu złych i dobrych, na wojnie wszyscy są okrutni.
      
Tomasz Sulich

Najnowsze artykuły w dziale Kina i teatr

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem...
Reklama