11:13

Filmów o wojnie powstało już całe zatrzęsienie. Większość nam znanych obrazów to twórczość amerykańska, w której pełno wybuchów, spektakularnych akcji i bohaterskich żołnierzy. W miniony (16 września) czwartek w ramach DKF-u mogliśmy poznać nieco inne spojrzenie na ten temat dzięki izraelskiemu filmowi pt. „Liban”.
To, co przede wszystkim wyróżnia obraz Samuela Maoza to zdjęcia. Te są nietypowe, gdyż wszystko co widzimy pokazane jest z perspektywy czterech zamkniętych w czołgu żołnierzy. To co poza czołgiem widziane jest jedynie przez wizjer celownika. Już po kilku minutach filmu widz zaczyna odczuwać klaustrofobię. Robi się ciasno, duszno, a do tego dochodzi jeszcze ten przeraźliwy hałas. Zdecydowanie zdjęcia są najmocniejszym punktem filmu. Potem jednak zaczyna być trochę gorzej. Załoga czołgu już od pierwszych minut zaczyna drażnić. Panuje niemal totalny chaos i bezkrólewie. Żołnierze zdają się być kompletnie nieprzygotowani do tego, w czym biorą udział. Z drugiej strony można postawić pytanie: czy da się być przygotowanym do wojny? Niby nie i chyba to chce nam pokazać reżyser, że ci młodzi chłopcy, z przymusowego poboru w starciu z wojennymi realiami nie dają rady. Nie mogą się odnaleźć, nie wiedzą co robić, jak reagować, jak rozładowywać stres, nie potrafią nawet wystrzelić w kierunku wroga, bo wcześniej strzelali tylko do beczek. Ta próba pokazania człowieczeństwa załogi z czasem jednak zaczyna męczyć. Irytuje nas to, że oddział piechoty z powodu niemocy czołgistów ponosi straty. Ci zamknięci w blaszanej skorupie, jakby nie zdają sobie sprawy z tego, że ich koledzy na zewnątrz nie są chronieni kilkucentymetrowym pancerzem. Czołg staje się dla nich pewną enklawą, gdzie jakby nie ma wojny, a to co widzą przez wizjer jest gdzieś daleko. Niby reżyser chce tu być bliski realizmu, a jednak wywołuje to jakieś niedowierzanie, że ktoś tym ludziom dał ten czołg i wysłał na wojnę, kompletnie nieprzygotowanych i niewyszkolonych.
Dopiero pod koniec filmu, kiedy w środku nocy zostają sami, bez swojego oddziału i dowódcy na wrogim terytorium, kiedy zaczynają do nich strzelać wtedy jakby trzeźwieją, wychodzą z tego amoku, z niemocy. W tym momencie nic się już nie liczy, włącza się instynkt przeżycia i bez względu na ofiary zaczynają przeć na oślep, byle tylko przeżyć.
Reżyser i scenarzysta Samuel Moaz tworząc ten obraz opierał się na własnych doświadczeniach z udziału w wojnie libańskiej. Jednak ja nie potrafiłem mu do końca uwierzyć w to wszystko. Owszem przekonał mnie, że w czołgu jest cholernie ciasno i duszno, ale nie uwierzyłem mu za bardzo w zachowanie załogi tego czołgu. Mimo wszystko „Liban” to ciekawy sposób pokazania wojny, uciekający od banału i tworzenia herosów. Film o zdecydowanie antywojennej wymowie i raczej nie opowiadający się po żadnej ze stron. Nie ma tu złych i dobrych, na wojnie wszyscy są okrutni.