
Vader, na swoim wczorajszym (28 listopada) koncercie pokazał, że równie genialnie gra dla 100 tys., jak i 100 osób. Sam fakt, że zespół postanowił po latach ująć Elbląg w swojej najnowszej trasie koncertowej zasługuje na uznanie. Panowie, tak jak napisali na swojej oficjalnej stronie, postanowili odwiedzić wszystkie miasta, które pominęli podczas Blitzkrieg. I chwała im za to. Zobacz zdjęcia.
Należy zacząć od supportów, które dobrane zostały doskonale i świetnie spełniły swoją rolę. Występujący jako pierwsi Northern Plague zupełnie nie przejęli się faktem, że grają dla garstki dopiero zbierającej się publiczności. Rozgrzewka się rozpoczęła. Kolejny zespół – Calm Hatchery – zastał już nieco rozochoconych ludzi, którzy coraz chętniej odpowiadali na wezwania wokalisty Szczepana. Vedonist miał więc już w pełni przygotowaną publikę i tylko jeszcze bardziej nakręcił zebranych na przyjęcie gwiazdy wieczoru. Wkraczający na to świetnie przygotowane pole Vader pokazał, co potrafi. Tłumów nie było, nie oszukujmy się, ale ci, którzy przybyli, okazali się wiernymi fanami. Na miejscu pod sceną zrobiło się gęsto, zaczęły się okrzyki, na które Peter z chęcią odpowiadał, w końcu towarzystwo ruszyło w pogo. Niewielkie, ale klasycznie doskonałe. Atmosfera w Edenie była kameralna, a mimo to, jak najbardziej death metalowa. Vader bez długiego namawiania, już po kilku charakterystycznych przyśpiewkach spod sceny, wrócił na bis. Wyglądało na to, że nie przeszkadza im zupełnie niezbyt liczna grupa pod sceną. Przeciwnie, Peter cieszył się z interakcji z publicznością, krzyczał, że dla takich ludzi warto było wrócić do Elbląga. I słusznie. O ile występujący na scenie artyści byli doskonali i momentalnie podkręcili atmosferę, o tyle daleko od doskonałości była organizacja na polu ‘wejście-wyjście’. Na koncert można było bez problemu wejść, z wyjściem było dużo gorzej. Do połowy występu Vedonist, czyli trzeciego supportu, nie wypuszczano z Edenu nikogo. Dopiero ok. godz. 20:30 zdecydowano się na naklejanie papierowych bransoletek osobom pragnącym zaczerpnąć świeżego powietrza. Jak wiadomo, klub ma spory ogród, niewielki, zadaszony taras i ławki przed wejściem. Nasuwa się więc pytanie czy naprawdę nie można było bramki wejściowej zrobić, jak kiedyś, w bocznym przejściu? Albo zacząć korzystać wcześniej z papierowych opasek? Szczęśliwie cała reszta zdecydowanie na plus. Łącznie z ciekawym bonusem – panią od ustawiania świateł z ekipy gwiazdy.
Urszula Nowik