Ekipa Depression Town Crew ponownie nie zawiodła w kwestii dostarczenia nam znakomitych undergroundowych dźwięków. Sobotni koncert zespołów Pokrak i MOAFT w klubie Mjazzga nie pozostawił co do tego żadnych wątpliwości. Zobacz fotoreportaż.
Koncert rozpoczęła pochodząca z Morąga grupa MOAFT. Dosłownie w kilka sekund tych trzech dżentelmenów wgniotło wszystkich w ziemię. Potężna ściana dźwięku, jaką potrafią wygenerować musi budzić respekt (tak dobrego, mocnego brzmienia dawno nie słyszałem). Muzyka wżera się w mózg z potężnym impetem. Jednak MOAFT to nie tylko dźwiękowa nawałnica, to również znakomite psychodeliczne spokojniejsze fragmenty. Muzycy operują kontrastami potrafiąc w ułamku sekundy przejść od spokojnego grania w totalny wybuch ogłuszającej frustracji. Ewidentnie nie w smak im szablonowe granie, tu preferuje się kombinowanie. Muzycznie to wypadkowa zespołów pokroju Cult of Luna z bardziej technicznym i łamanym graniem (może Meshuggah). Znakomity set nie mógł się tak po prostu skończyć. Na dokładkę dorzucili więc jeszcze dwa utwory, w tym cover Toola. Warto dodać, że niemały wpływ na odbiór całości miały towarzyszące muzyce wizualizacje.
Problemem zespołu Pokrak było to, że wyszedł na scenę po MOAFT. Niby nie mogę niczego zarzucić białostockiej ekipie, ale nie potrafili mnie do siebie przekonać. Pomysł na muzykę całkiem fajny, przestrzenny rock, nieprzekombinowany, z mocniejszym uderzeniem. A jednak coś tu nie zagrało. No bo co z tego, że wokalista miał całkiem fajny głos (gdzieś tak pomiędzy 30 Seconds To Mars a The Juliana Theory) skoro jego sposób śpiewania bardziej drażnił niż intrygował. Co z tego, że muzyka niby fajna skoro zabrakło tak naprawdę jakichś ciekawszych i zapadających w pamięć pomysłów. Niby wszystko na swoim miejscu ale… Przyznaję, że być może moje odczucia są efektem totalnego zdewastowania moich receptorów słuchu przez MOAFT. Prawdopodobnie, gdyby kolejność występów była odwrotna, Pokrak miałby szansę lepiej do mnie trafić. Mimo wszystko na scenie spisali się solidnie, a widać i słychać było, że ludziom się podobało.
Pozostaje pogratulować ekipie DTC udanej imprezy i liczyć na to, że dalej (a może i częściej) będą przygotowywać dla nas kolejne zacne koncerty.
Problemem zespołu Pokrak było to, że wyszedł na scenę po MOAFT. Niby nie mogę niczego zarzucić białostockiej ekipie, ale nie potrafili mnie do siebie przekonać. Pomysł na muzykę całkiem fajny, przestrzenny rock, nieprzekombinowany, z mocniejszym uderzeniem. A jednak coś tu nie zagrało. No bo co z tego, że wokalista miał całkiem fajny głos (gdzieś tak pomiędzy 30 Seconds To Mars a The Juliana Theory) skoro jego sposób śpiewania bardziej drażnił niż intrygował. Co z tego, że muzyka niby fajna skoro zabrakło tak naprawdę jakichś ciekawszych i zapadających w pamięć pomysłów. Niby wszystko na swoim miejscu ale… Przyznaję, że być może moje odczucia są efektem totalnego zdewastowania moich receptorów słuchu przez MOAFT. Prawdopodobnie, gdyby kolejność występów była odwrotna, Pokrak miałby szansę lepiej do mnie trafić. Mimo wszystko na scenie spisali się solidnie, a widać i słychać było, że ludziom się podobało.
Pozostaje pogratulować ekipie DTC udanej imprezy i liczyć na to, że dalej (a może i częściej) będą przygotowywać dla nas kolejne zacne koncerty.
Tomasz Sulich