- Kino to są emocje, chodzi mi o to, aby robić filmy, które te emocje wzbudzają. Dobrze, gdy prowokują do szerszej dyskusji - mówił Wojciech Smarzowski, reżyser oraz scenarzysta, który spotkał się z widzami w Kinie Światowid. Opowiadał m.in. o tym dlaczego do współpracy zaprasza bardzo często tych samych aktorów, co jest dla niego najważniejsze w ich grze i jakie historie najtrudniej opowiedzieć.
- Za moich czasów szło się na studia po to, żeby nie iść do wojska, a niekoniecznie po to, żeby zdobywać wiedzę. Byłem w wielu szkołach, których nie kończyłem – przyznał Smarzowski podczas spotkania z widzami, które odbyło się w piątkowy (13 grudnia) wieczór.
W końcu trafił do Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi, gdzie ukończył studia na wydziale operatorskim.
- W trakcie studiów zrozumiałem, że nie będę operatorem, że chcę opowiadać historie – mówił.
Grażyna Słomka, która prowadziła to spotkanie, określiła jego twórczość mianem "terapii szokowej".
- Kino to są emocje, chodzi mi o to, aby robić filmy, które te emocje wzbudzają. Dobrze, gdy prowokują do szerszej dyskusji – mówił Wojciech Smarzowski.
Padło także kilka słów na temat wielowymiarowości bohaterów, których przedstawia w swoich filmach: - To nie jest tak, jak mówił Kaczyński, że coś jest czarne, a coś białe, my wam pokażemy, kto jest bohaterem, a kto nim nie jest. Życie jest inne, oparte na tych półtonach i niuansach. Zawsze próbuję w postaciach, które tworzę - najpierw na papierze - znaleźć dobre oraz złe cechy, później przesuwam akcenty - wyjaśniał Wojciech Smarzowski.
Podczas spotkania widzowie mogli zadawać pytania. Jedno z nich dotyczyło tego, jak dobiera on aktorów do ról i czy pisząc scenariusz już wie, kto zagra daną postać.
- Tylko w przypadku tego filmu [czyli "Wesela", który był wyświetlany przed spotkaniem z reżyserem – red.] wiedziałem, że piszę rolę dla Mariana Dziędziela [zagrał Wiesława Wojnara, głównego bohatera - red.]. Normalnie nie obsadzam filmów w trakcie pisania – opowiadał reżyser i scenarzysta. - Najważniejsze jest dla mnie to, że aktor mówiąc kwestię może "pod spodem" zmieścić bardzo dużo niuansów, emocji oraz komunikatów, które nie zawsze z tą kwestią współgrają. Lubię taką oszczędność w grze.
Wojciech Smarzowski przyznał również, że lubi pracować z aktorami, którzy wcześniej zagrali w jego filmach.
- To daje mi poczucie bezpieczeństwa, łatwiej jest mi się z nimi komunikować – powiedział. - Lubię także pracować z ludźmi, z którymi mogę sobie pomilczeć, otaczać się takimi, którzy myślą podobnie jak ja.
Padały również pytania dotyczące procesu twórczego. Jak mówił Wojciech Smarzowski największym wyzwaniem jest stworzenie takich postaci, w które będzie można uwierzyć.
- "Kler" ma trzech bohaterów. Gdybym ograniczył wątek księdza Trybusa, granego przez Więckiewicza, i Hanki [postać tę stworzyła Joanna Kulig – red.], to akcja byłaby bardziej zwarta. Trzymałaby się tematu pedofilii dwóch pozostałych księży, ta historia łatwiej przeszłaby przez ekran, ale chciałem mieć wątek Trybusa i Hanki, żeby ten film nie został wpakowany do szuflady "pedofilia w kościele", bo to jest szersza opowieść – opowiadał. - Najtrudniejsze, dla mnie, są chyba historie, które nie są opowiadane przez jednego bohatera. Na przykład "Wołyń". Tam też miałem takie dygresje, które odsuwały mnie od Zosi [głównej bohaterki, postać tę stworzyła Michalina Łabacz – red.], ale one były potrzebne po to, żeby szerzej opowiedzieć o tej historii.