Wczoraj (12 stycznia) w Galerii El otwarto nową wystawę. Jest to zbiór prac różnych - malarstwo, fotografia, formy przestrzenne, video, dźwięk - których autorami są artyści ze Szczecina. Wystawa nosi tytuł „Medialny Stan Wyjątkowy” i jednym się podoba, innym nie do końca. Zobacz zdjęcia z wernisażu.
Nie rozumiem też, co artystycznego jest w oddawaniu moczu do morza. Wiem za to, że jednym krótkim zdaniem można zepsuć odbiór serii całkiem ciekawych zdjęć ilustrujących proces zanurzania się w wodzie. („Pierwszy raz sikam do morza” Tatiana Pancewicz).
Zastanawiam się też, czy nie było innych imion, którymi można by było opisać obrazy przedstawiające niemiłą twarz mężczyzny, rodem z kartoteki policyjnej oraz nagą, spoconą kobietę w wyzywającej pozycji z męską głową między nogami. Ta praca Roberta Knutha zatytułowana „Maria i Józef” godzi w resztki, bądź co bądź, moich uczuć religijnych. I to nie jedyny wybryk tego artysty.
Jest na tej wystawie na szczęście kilka rzeczy, które mi się podobają. To m.in. „kryształowy” napis na czarnej ścianie niosący bolesną prawdę, że „nic nie jest takie jak mówią” oraz „Łajka” wpatrująca się w spadające gwiazdy - obie prace autorstwa Agaty Zbylut. W moim pojęciu estetyki mieszczą się też prace Krzysztofa ‘Ked’ Olszewskiego „Wystaw(k)a” i „Made in Poland”. Niczym nie zmącona jest prezentacja Łukasza Skąpskiego pt. Ark[Arka]. Kamil Kuskowski na wystawie w Galerii El pokazuje „Antysemityzm wyparty” – dwa obrazy na białym płótnie z ukrytymi napisami. Nie zdradzę ich treści, odszyfrujcie je sami. Na plus zapamiętałam też „Zdjęcie z Krzyża” Waldemara Wojciechowskiego.
„Medialny Stan Wyjątkowy” to twórczość – radosna bardziej lub mniej – również: Anny Orlikowskiej, Agaty Michowskiej, Andrzeja Wasilewskiego, Aleksandry Ski, Piotra Klimka, Danuty Dąbrowskiej, Zorki Wollny, Zbigniewa Taszyckiego.
To, że sztuka nowoczesna jest inna, ma zaskakiwać, szokować i mieszać nam w głowach, jest jasne. Do tego, że Galeria El pokazuje sztukę nieszablonową też zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Nie jestem krytykiem sztuki, nie kończyłam akademii plastycznych, nie znam się. Oceniam tylko, czy coś trafia w moje gusta, czy nie. Jest ładne albo brzydkie. Przemawia do mnie lub „nie kręci”. Czasem ktoś mądrzejszy podpowie mi „co autor miał na myśli” i jest pięknie. Ale za żadne skarby świata nie znajdę wytłumaczenia, usprawiedliwienia i sensu dla tego, co stało się podczas happeningu towarzyszącemu wczorajszemu wernisażowi. Zaczęło się niewinnie. Robert Knuth na wielkiej biało-czerwonej fladze malował litery, które po kilku minutach ułożyły się w napis Nuklear Positiv. W tym czasie Marcin Zabrocki (bo zapowiadany wcześniej Jerzy Mazzoll nie przyjechał) „pieścił nasze uszy” różnymi dźwiękami, które w pełni pasują do opisu z pierwszego akapitu tego tekstu. Następnie artysta Knuth, zachęcając widzów do dmuchania we wcześniej rozdane gwizdki, zaczął rozbijać tafle szkła o podłogę. A ponieważ zamach brał dość spory, to szyba rozbryzgiwała się w drobny mak, jej ostre drobinki uderzały w grupę żądnych sztuki gapiów. Co fajnego jest w tłuczeniu szkła, gdy wkoło stoją ludzie z dziećmi? Tu się panowie artyści nie popisali ani wyobraźnią, ani odpowiedzialnością. Być może kawałki szkła w oczach publiczności i krew widzów wpisałaby się znakomicie w zamysł tego przedsięwzięcia, ale ja aż takiej filozofii do tego „aktu artystycznego” nie jestem w stanie dorobić.
Na szczęście był to pokaz jednorazowy, a wystawę można bezpiecznie oglądać do 12 lutego.