
Życia i wigoru pozazdrościć mu może niejeden trzydziestolatek. Ma 90 lat, rozpiera go energia, tak bardzo, że w niedzielę (2 września) skoczył w tandemie ze spadochronem. Tak uczcił... 79. rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej i bolesne wspomnienia z nią związane.

Wyskoczyć z samolotu na wysokości czterech tysięcy metrów nie jest wcale łatwo. Nawet dla tak odważnego bohatera, jakim okazał się pan Jerzy. Adrenalina dała o sobie znać.
- Żeby skoczyć z tak dużej wysokości trzeba mieć końskie nerwy i jestem szczęśliwy, że się udało – dodaje 90-latek. - Kilka tysięcy metrów nad ziemią, chmury, ryk silnika, na dole małe punkciki, ale instruktor daje kopa w d... i człowiek leci! - śmieje się. - Najgorszy moment to ten, gdy leci się głową w dół z prędkością 240 km/h, gdy jednak spadochron się już otworzy, można w spokoju cieszyć się przestrzenią.
Pan Jerzy do skoku dobrze się przygotował, prześledził wiele stron w internecie na temat skoków spadochronowych i oswoił się z tematem. Jak twierdzi, wiedza ta bardzo mu się przydała. - Byłem do skoku już dobrze przygotowany – mówi. - Może dlatego przyjąłem to w miarę spokojnie. Im wyżej wzbijał się samolot, tym większą miałem satysfakcję, że oddam skok.
Swoim skokiem pan Jerzy uczcił 79. rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej i wspomnienia z wczesnych lat młodości, kiedy to musiał opuścić swoją rodzinną Warszawę. - Urodziłem się w 1928 roku na warszawskiej Pradze – wspomina. - Jako chłopiec widziałem samego Piłsudskiego i Mościckiego na defiladzie w stolicy. W czasie Powstania Warszawskiego Niemcy wysiedlili nas pod Warszawę, wróciliśmy do domu 20 września 1944 roku, wszystko było zdemolowane, koczowali tam Rosjanie. Kilka dni później Niemcy zmietli naszą kamienicę z powierzchni ziemi. Z czasem rozpocząłem nowe życie w Malborku.
Pan Jerzy nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Gdy zdrowie dopisze, chciałby jeszcze raz spróbować skoczyć. My życzymy mu zdrowia i trzymamy kciuki.