UWAGA!

Człowiek z onkologicznym ADHD

 Elbląg, - - Starty ekstremalne i wyczyny wysokogórskie nauczyły mnie, że ciało jest tylko dodatkiem do czegoś znacznie silniejszego - mówi Piotr Pogon (zdjęcie pochodzi ze strony internetowej piotrpogon.pl)
- - Starty ekstremalne i wyczyny wysokogórskie nauczyły mnie, że ciało jest tylko dodatkiem do czegoś znacznie silniejszego - mówi Piotr Pogon (zdjęcie pochodzi ze strony internetowej piotrpogon.pl)

Od ponad 30 lat żyje z nowotworem. Stracił płuco, a mimo to startuje w ekstremalnych zawodach biegowych, triathlonowych, zdobywa najwyższe szczyty Ziemi, zbierając fundusze na pomoc potrzebującym. Piotr Pogon przyjechał do Elbląga, by opowiadać o swoich wzlotach i upadkach, motywując innych do życia nie tylko dla siebie, ale też dla innych.

Piotr Pogon przyjechał do Elbląga z Krakowa z okazji Żonkilowych Pól Nadziei, charytatywnej akcji promującej opiekę hospicyjną. W Bibliotece Elbląskiej opowiadał o swojej walce z chorobą nowotworową i o tym, co z niej wynikło złego i dobrego. Przed spotkaniem przeprowadziliśmy z nim wywiad. Oto, co nam powiedział.
      
       - Rak to dla wielu straszne słowo...
      
- Ale rak to nie wyrok (śmiech)
      
       - Jaka była Twoja reakcja, gdy się dowiedziałeś, że jesteś chory?
      
- Mój syn zawsze mówi, że jestem stary jak węgiel (uśmiech). Sytuacja, która miała miejsce w 1984 roku, kiedy pierwszy raz zdiagnozowano u mnie nowotwór, była zupełnie inna. Postęp medycyny jest nieprawdopodobny, wtedy większość ciotek dało na mszę za mnie, bo uważały, że jest pozamiatane. Faktem jest, że to co wtedy przeżyłem – ciężkie naświetlania, chemioterapie – było jednym z najcięższych momentów w moim życiu. A z drugiej strony byłem gówniarzem, który nie zdawał sobie sprawy z tego, co go czeka.
       Drugie spotkanie z nowotworem, w 1991 roku - kiedy byłem młodym facetem, miałem piękną żonę i dowiedziałem się, że mam zaciemnienie płuca i trzeba je usunąć – było już znacznie trudniejszym starciem. Zdawałem sobie sprawę, z czym przyjdzie się zmierzyć, ale poradziłem sobie jakoś z tym.
      
       - Do tego czasu byłeś człowiekiem aktywnym fizycznie czy niekoniecznie?
      
- Mam duże szczęście, bo mam ojca, który jest multi sportowcem i zarażał nas miłością do sportu. Poza tym wychowywałem się w biednej rodzinie, w robotniczej dzielnicy, gdzie tworzyliśmy grupę rówieśniczą bardzo zgraną, spędzającą całe godziny na boisku, lodowisku. Byłem aktywnym harcerzem, żeglowałem, chodziłem po górach, a dodatkowo kończyłem szkołę podstawową o profilu lekkoatletycznym, co dało mi – jak patrzę z perspektywy czasu – dało mi fundament do zbudowania czegoś mocnego, pomimo chorób.
      
       - Twój organizm nadzwyczajnie dobrze znosi ten trud...
      
- (śmiech). Do wszystkiego, czego dokonałem sportowo, musiałem dochodzić sam, ponieważ nie nigdzie nie znalazłem nikogo, kto podjąłby się trenowania tak wadliwego egzemplarza. Ludzie bali się, że w trakcie zawodów umrę albo utonę, albo wywrócę się na rowerze.
      
       - Mimo braku płuca brałeś udział w maratonach, zawodach triathlonowych Ironman, zdobyłeś najwyższe szczyty Ziemi. Te ekstremalne wyzwania przyszyły ci do głowy właśnie przez chorobę?
      
- Tak, a poza tym przecierałem szlaki w takiej dziedzinach, jak bieganie charytatywne. Zawsze marzyło mi się, żeby swój wysiłek i dar, jakim jest to, że tu jestem, komuś dedykować. Faktem jest, że wiele setek kilometrów, które pokonałem maratońsko po ulicach Nowego Jorku, sawannie kenijskiej, w Waszyngtonie, Tokio, Berlinie, Polsce było przeliczanych przez moich sponsorów na konkretne cele społeczne.
      
       - Gdy spotykasz się z ludźmi, czujesz, że patrzą na Ciebie i myślą, „ale wariat”?
      
- Tak, ale twardziel, ale wariat, wszystko mu się udaje. Dużym zaskoczeniem dla nich jest to, że wiele w swoich prezentacjach mówię o upadaniu, o tej ludzkiej stronie życia, która nie zawsze jest jasna. Jestem pewien, że jak człowiek nie dotknie dna, to nie jest w stanie wypłynąć na powierzchnię i dostrzec radość tego wszystkiego. Mam duże szczęście i zawsze to powtarzam, że nie byłoby takiego Pogona, gdyby nie ludzie, których spotykam na swojej drodze. Spotkanie z Anną Dymną, Jaśkiem Melą, Piotrem Pogonem numer 2, bo okazało się, że jest człowiek, który nazywa się tak jak ja i był trzecim radcą ambasady Polski w Nairobi. Mam dużo szczęścia do ludzi i przekonuję ich, że warto nie tylko na nowotwory chorować (śmiech), ale także na amnezję na zaimek osobowy „ja” i ludzie idą za tym.
      
       - Co masz w najbliższych planach?
      
- Spotykamy się w bardzo specyficznym momencie dla mnie. W zeszłym roku zdobyłem najwyższy szczyt Ameryki Północnej Denali - czwarty mój szczyt w Koronie Ziemi – jako pierwszy człowiek bez płuca. Dostaliśmy nieźle w kość, zostawiłem tam końcówki swoich palców, ale jeszcze coś. Wyprawa miała dramatyczny przebieg. Mało brakowało, by nasz kolega zmarł Musieliśmy go ewakuować śmigłowcem, udało się go na szczęście uratować. Wraca to do mnie.
       Poza tym 20-godzinny atak szczytowy, skrajne temperatury, dwukrotne osunięcie się z grani...
      
       - Nie mówisz sobie czasami, że jednak przesadzasz?
      
- Wiele osób mnie pyta, po co człowieku się tam pchasz? Bez płuca, na takie ekstremalne warunki. Góry są potwierdzeniem, że używanie słowa „homo sapiens” w stosunku do człowieka nie jest uprawnione, bo jest jeszcze to „coś”. To jest to zmierzenie się z wyzwaniem, miłość do gór. Ja to nazywam gadaniem z liną, bo tam na górze nie zależy nic od banków, od uwarunkowań, układów. Jest tylko góra, człowiek i praca zespołowa.
      
       - Czyli jednak będziesz chciał zdobyć pełną Koronę Ziemi?
      
- Namawiają mnie, kuszą diabełki (śmiech). Być może... Góry się niestety komercjalizują, boleję nad tym. Mam 52 lata i nie mam w sobie takiej chęci odfajkowywania kolejnych szczytów. Mont Everest się skomercjalizował, dziennie przy dobrej pogodzie 200 osób tam wchodzi. Dużo ludzi już Koronę Ziemi zdobyło, a ja bym chciał swoją obecnie 5-letnią córkę – zaprowadzić w przyszłości do ołtarza, więc mam co robić (uśmiech).
       W tej chwili następuje jakiś rodzaj przewartościowania. Powołałem w zeszłym roku swoją fundację. Okręt nie może iść cały czas pod pełnymi żaglami, bo się rozsypie, pewnie jak poceruję te żagle, to pewnie znowu się zacznie to moje ADHD onkologiczne, jak mówi mój lekarz. (uśmiech).

  Elbląg, Piotr Pogon w czasie spotkania w Bibliotece Elbląskiej
Piotr Pogon w czasie spotkania w Bibliotece Elbląskiej (fot. Anna Podhorodecka)


      
       - Jeździsz po Polsce, opowiadasz o swojej chorobie, wyzwaniach, sukcesach i upadkach. Czy te spotkania też Ciebie motywują?
      
- Często czuję się jak ksiądz po spowiedzi, bo ludzie podchodzą, mówią o swoich problemach. Dziękują za to, że im pokazałem, że są nie tylko niezniszczalni twardziele, ale jest też druga część naszego życia. Ale jest też dużo nieprzyjemnych sytuacji, w których nazywany jestem onkocelebrytą albo kimś, kto ma parcie na szkło, a to zupełnie nie to. Każdego wystąpienia w mediach używam po to, by pozyskać pieniądze. 100-sekundowy materiał w dobrej porze oglądalności daje wpłaty rzędu 30-40 tysięcy złotych na szczytny cel.
      
       - Ty motywujesz innych, a co Ciebie motywuje na co dzień?
      
- Kocham życie i to jest bardzo uciążliwy stan. Powiem tylko, że moja ostatnia partnerka odchodząc ode mnie powiedziała tylko „Piotr, fajny facet jesteś. Myślałam, że posiedzę przy ciepłym ognisku, ale przy płonącym lesie to się nie da”. Chyba miałem to od początku, jeszcze przed chorobą nowotworową. Dość powiedzieć, że między 5 a 6 klasą podstawówki miałem 14 razy ręce złamane (uśmiech). Takie turbo, no....
      
       - Co byś powiedział tym, którzy gdy słyszą słowo „rak”, „choroba onkologiczna” od razu myślą „wyrok”?
      
- Starty ekstremalne i wyczyny wysokogórskie nauczyły mnie, że ciało jest tylko dodatkiem do czegoś znacznie silniejszego. Wielokrotnie po przebiegnięciu 80 kilometrów czy 26-godzinnych atakach szczytowych zdarzało mi się, że widziałem siebie biegnącego czy wspinającego się, nie umiem tego określić. Lekarze mówią, że to efekt niedotlenienia, ale ja sądzę, że coś w tym jest.
       Mój znajomy dominikanin zawsze mówi „bracia, nie martwcie się. Nawet gdyby finał byłby nieszczęśliwy, to po drugiej stronie nie ma idiotów. Radujmy się!” (śmiech)
      
      
       O Piotrze Pogonie możecie dowiedzieć się więcej z książki Julii Lachowicz „Umarłem cztery razy” oraz ze strony internetowej piotrpogon.pl
      


Najnowsze artykuły w dziale Społeczeństwo

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem...
  • Szacunek dla takich i podobnych mu ludzi. Spotkania z takimi osobami powinny być obowiązkową lekcją z życia dla wszystkich malkontentów. .. .a jest ich wokół nas coraz więcej. Pozdrawiam optymistycznie.
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    12
    0
    100%elblążanin(2019-05-03)
  • Niestety dla większości osób rak to właśnie wyrok, dlaczego? Ponieważ rak potrafi rozwijać się bez żadnych objawów i kiedy występuje nagle złe samopoczucie okazuje się, że nastąpiły takie przerzuty, że dalsze leczenie jest tylko przedłużeniem życia a nie wyleczeniem. Jeszcze wspomnę, że to złe samopoczucie leczy lekarz rodzinny, jedynie w ostateczności daje skierowanie do specjalisty kiedy człowiek pada już na.... Niestety, kontrolnych badań nie zalecają, bo po co jak człowiek dobrze się czuje, a jak choruje to ze wszystkim problem... No i aby późniejszej wizyty dożyć do specjalisty bo terminy również są odległe... Taką służbę zdrowia mamy niestety.... Dlatego mogę życzyć tylko zdrowia żeby nikt nie musiał przechodzić przez tą gehennę.
  • Polecam przeczytać- taka mała duża motywacja. Książkę "pochłonęłam" jednego dnia a trafiła w moje ręce po Biegu Nadziei. Ciekawy, silny człowiek- w końcu Ironman!
Reklama