UWAGA!

Teraz ja - Moja metamorfoza

We wrześniu 2011 roku ważyłem 106 kg i kiedy przeglądałem zdjęcia z wakacji, dotarło do mnie, że jestem grubasem. Przepraszam, ale nie piszę tego z przekąsem, lecz tak wyglądałem i tak też się czułem. Nikt co prawda nie powiedział mi tego wprost, ale widziałem spojrzenia politowania, kiedy spoglądano na mój „mięsień piwny”. Zła dieta, alkohol, brak ruchu spowodowały, że wchodząc po schodach, sapałem jak lokomotywa, a miałem wtedy dopiero 39 lat.

Do grudnia dojrzewała we mnie myśl o tym, aby coś zmienić w swoim życiu. W tym czasie zacząłem zdrowo się odżywiać. Nie katowałem się dietami odchudzającymi, ale starałem się myśleć o tym, co jem. Unikałem potraw uważanych za niezdrowe i wysokokaloryczne (hamburgery, pizze, frytki, kolorowe napoje itp.). Waga mówiła mi, że już przestałem tyć, a to było coś. Miałem także kaloryczne przyzwyczajenie, jakim było wieczorne piwo, no, nawet dwa, trzy. Noworoczne postanowienie z przełomu 2011/2012 brzmiało: zero alkoholu. To był kolejny etap, który spowodował nieznaczny spadek wagi.
       W tym samym czasie zacząłem 1-2 razy w tygodniu odwiedzać salę gimnastyczną, gdzie w miłym towarzystwie zacząłem uprawiać gry zespołowe.
       W marcu przebywałem w miejscu, gdzie wzdłuż morza była promenada, na której co jakiś czas mijał mnie jakiś biegacz. Zazdrościłem im, że mogą tak biec i biec i wcale nie było widać zmęczenia. No i wszyscy dobrze wyglądali.
       Wtedy najważniejszą decyzją, jaką podjąłem dla swojego zdrowia i kondycji, był krótki, 100-, 200-metrowy bieg, tak żeby zobaczyć, jak to jest. No i było... ciężko, bardzo ciężko, ale to właśnie wtedy złapałem bakcyla. Potem biegałem, jak tylko miałem wolną chwilę, 3-4 razy w tygodniu. Zwiększałem dystanse i w czerwcu przebiegałem 10 km. To było na moje 40. urodziny. Pobiegłem w biegu ulicznym na 10 km i dałem radę, skończyłem bieg na mecie.
       Moja dieta także ewoluowała wraz z postępami w bieganiu, ale nie katowałem się głodzeniem. Wręcz przeciwnie, jem często pięć razy dziennie w niewielkich ilościach i nie dopuszczam do tego, aby być głodnym. Jem wszystko, na co tylko mam ochotę (uwielbiam czekoladę i bakalie).
       Biegam do dzisiaj, dalej chodzę na salę, odwiedzam siłownię, a moja waga to 80 kg, co przy wzroście 182 cm, co jest odpowiednie według skali BMI. Mój „mięsień piwny” już nie istnieje, a pojawił się „kaloryfer”. W rywalizacji z młodszymi kolegami uprawiającymi sport wypadam dobrze, co daje mi niesamowitą frajdę.
       Zachęcam do aktywnego spędzania czasu - w zamian dostaniecie sporą porcję hormonu szczęścia – endorfin oraz samopoczucie nastolatka.
       Systematyczność oraz samozaparcie doprowadzi każdego z nas do celu, czego Wam wszystkim i sobie życzę.
       Z pozdrowieniami
Biegacz

      
Mex.
Liczba publikacji: 34
W tym miesiącu: 0
Ocena Głosów Komentarzy
  0 12

A moim zdaniem...

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem... (od najstarszych opinii)
Reklama