
- Proces dochodzenia, ustalania, analizowania, myślenia tak, jak sprawca jest ciekawy. I nieważne czy z piwnicy zginęły cztery słoiki weków, dokonano kradzieży na większą kwotę czy zabójstwa. Satysfakcję mamy wtedy, gdy znajdziemy ślad, który doprowadzi nas do sprawcy – mówi asp. sztab. Arkadiusz Kieca, technik kryminalistyki Komendy Miejskiej Policji w Elblągu.
- Proszek i pędzelek z marabuta to pana narzędzia pracy?
Asp. sztab. Arkadiusz Kieca: - Do ujawniania śladów daktyloskopijnych służą proszki i póki co nic innego nie wymyślono. No, w laboratoriach są inne metody, ale my w terenie musimy posługiwać się tym, co mamy w walizeczce, a tam zazwyczaj są pędzelki, proszki, rękawiczki. Zazwyczaj jesteśmy kojarzeni z "tymi panami, którzy robią zdjęcia i pylą proszki" (śmiech), bo tak społeczeństwo naszą pracę widzi w serialach telewizyjnych. Pracę, która ma bardzo duży wpływ na proces wykrywczy. Człowiek jest zawsze omylny, pod wpływem emocji świadek wypadku drogowego może zeznać, że samochód sprawcy jechał od lewej do prawej strony, a inny powie, że odwrotnie. Rzeczowe środki dowodowe ciężko jest podważyć. Sytuacja idealna jest wtedy, gdy zeznania świadków i dowody rzeczowe się łączą.
- W filmach czy w serialach kryminalnych technicy mają do dyspozycji różne „gadżety”. Też takie macie?
- Jak to słyszę to mnie szlag trafia. Kiedyś kątem oka widziałem fragment „W 11”, ale nie trawię tych seriali, bo bardzo odstają od rzeczywistej pracy policyjnej.
- I naprawdę nic nie świeci po rozsypaniu magicznego proszku?
- Do ujawniania starych śladów plam krwawych wykorzystuje się luminol. Pojawia się efekt fluorescencji i faktycznie miejsce świeci piękną, błękitną poświatą. Tylko to nie będzie oszałamiająca iluminacja (śmiech). Poświatę widać dopiero po kilku minutach i szybko znika więc znowu miejsce trzeba „dopylić”.
Gdy krew ujawnia się światłem żarowym nic nie świeci, plamy są czarne.
- Wszystkie ślady można zabezpieczyć?
- Wszystkie. Ślady linii papilarnych, ślady rękawiczki, czerwieni wargowej, małżowiny usznej, stóp, tropów zwierząt i wiele innych.
- Zawsze coś po sprawcy zostaje?
- Nie ma zbrodni doskonałej. Ślady zawsze zostaną, nawet jeśli zostały zatarte. Brak śladów też jest śladem. Zazwyczaj wycierane są ślady krwi, ale niedokładnie. Zawsze coś zostanie w jakiejś szczelinie. W celu ustalenia czy to krew, czy też nie używamy testu Hem. On błyskawiczne reaguje z jednym ze składników, który jest we krwi i wówczas przebarwia się. Bo czasem są wątpliwości.
- ?
- Pod Pasłękiem kobieta urodziła, a następnie w piecu spaliła zwłoki noworodka. Podczas oględzin toalety, na ścianach zauważyliśmy rozmazane, czerwone ślady. Pewnie krew - tak myśleliśmy na początku, a okazało się, że to stara farba. Krew była na podłodze, taki niepozorny brązowy nalot.
- Ale, gdyby ktoś wykorzystał jednorazowy kombinezon, rękawiczki, dołożył starań, by absolutnie nic po nim nie zostało?
- Na pewno zostanie zapach. Zabezpieczamy takie ślady, bo jest coś takiego, jak osmologia. Tu ekspertami są psy. Poza tym zostaną inne ślady: sprawca przyniesie pod butem fragmenty roślin, kombinezon gdzieś porzuci, a tam też zostaną mikroślady, zahaczy i rozerwie kombinezon, a ja znajdę i zbadam włókna. Nie ma miejsca przestępstwa, gdzie nie ma śladów.
- Sprawa jest prostsza, gdy na miejscu jest narzędzie zbrodni bądź pozostał ślad jego użycia.
- Gdy mężczyzna ma głowę rozwaloną, a obok leżą fragmenty butelki to na pewno będzie tam DNA i sprawcy, i pokrzywdzonego. A jak jeszcze lekarz sądowy powie, że zgon nastąpił na skutek urazu głowy, który spowodowało takie narzędzie to sprawca już się z tego nie wyłga.
Pamiętam zabójstwo sprzed kilku lat na ul. Browarnej. Kobieta miała zmasakrowaną głowę i twarz. Na jej czaszce odwzorował się młotek i już wiedzieliśmy, co było narzędziem zbrodni. Wiedzieliśmy, że musimy szukać młotka.
- Czy można przyzwyczaić się do widoku zwłok?
- Myślę, że tak, choć na początku występuje niepożądany odruch. Po prostu chce się wymiotować. Podczas pierwszej sekcji trząsłem się okropnie. Zresztą podobnie, jak przy dwóch kolejnych. Później to przechodzi. Trzeba zająć myśli czymś innym, najważniejsze nie skupiać się na tym, co mnie nie dotyczy. Wydaje mi się, że od widoku gorszy jest jednak odór, bo zwłoki znajdują się w różnym stanie rozkładu.
Muszę przyznać, że do dziś wrażenie robi sekcja zwłok dziecka. Większość naszych techników też ma dzieci …
- To nie jest praca dla każdego.
- Trzeba to lubić, trzeba się tym interesować. W szkole nauczą tylko podstaw, a w pracy technik musi wykazywać się pomysłowością. Musi kombinować, jak np. plamę krwi z tapczanu odwzorować. No, można zrobić zdjęcie, naszkicować, ale fajnie by było, gdyby odkształciła się np. na kawałku gazy albo bibuły. Jednak najważniejsza jest odporność psychiczna. Musimy oglądać zwłoki, dotykać, odwrócić, a one mogą się … rozpaść. Miejsca, które odwiedzamy bywają zawszone, zapchlone. No i jest ryzyko zarażenia chorobami, dlatego jesteśmy zaszczepieni przeciwko odkleszczowemu zapaleniu mózgu, żółtaczce typu C, tężcowi. Ale zdarza się ofiara, nosiciel wirusa HIV... Jesteśmy też narażeni na urazy. Nie każdy takie warunki pracy zaakceptuje. Jako technicy kryminalistyki pracują przeważnie mężczyźni. W garnizonie warmińsko-mazurskim jest jedna pani technik, z wykształcenia biolog.
- Rozwój nauki i techniki pomaga w waszej pracy.
- Genetyka poszła niesamowicie do przodu, w daktyloskopii cały czas odkrywają nowe środki chemiczne. Są i inne dziedziny. Kiedyś wiedzieliśmy, że ze zwłok musimy zabezpieczyć robaki, ale do czego to potrzebne? By określić czas zgonu? To jedno, bo na to wskaże okres ich inkubacji, ale mogą też „podpowiedzieć” czy np. w tym lesie faktycznie doszło do zdarzenia. Może się bowiem okazać, że robak nie jest stąd, co może wskazywać, że zwłoki zostały przeniesione.
- Jako technik pracuje pan 16 lat. Sprawy, przy których pan pracował zostają w pamięci?
- Na początku pamiętałem wszystkie sprawy, rozmyślałem czy wszystko zrobiłem jak należy, czy czegoś nie pominąłem, czy zastosowana metoda była trafna. Z biegiem lat staram się nie wspominać, ale są sprawy, które pozostają głęboko w pamięci, bo doszło do tragedii ludzkiej. Pamiętam, jak kilkanaście lat temu pod Nowakowem wywróciła się cysterna, uderzył w nią samochód i kobieta nim podróżująca spłonęła. Pamiętam, jak na Browarnej mężczyzna zabił młotkiem nauczycielkę. Nie można wyrzucić wspomnień, gdy ludzie Bogu ducha winni giną. Podzielam żal ich bliskich, ale gdybym cały czas tym żył, nie doczekałbym 16 lat w służbie.
- Ile razy w roku pakujecie walizkę i jedziecie na miejsce przestępstwa?
- Dawniej było 1200-1300 wyjazdów na same oględziny, a teraz jest ich nieco ponad połowę. Przestępczość typowa spadła, ale chyba też dlatego, że sporo sprawców pozamykaliśmy (śmiech).
- Do jakich zdarzeń więc jeździcie?
- Zawalił się wiadukt na Warszawskiej i przygniótł koparkę. Albo w zakładzie przemysłowym operator wsadził głowę w maszynę i doszło do tragedii. Było też 40 kilogramów narkotyków. Zdarzają się wypadki drogowe albo powieszony pies. Są też pożary, włamania. Jeździmy wszędzie tam, gdzie mogą wystąpić ślady przestępstwa.
Nie można powiedzieć o tendencji jakiegoś rodzaju przestępstw. Jeździmy do włamań, ale w międzyczasie trafi się zgon na działkach lub ugodzenie nożem. Nie wpadamy w rutynę i nie możemy powiedzieć, że, o, teraz jesteśmy spece od kradzieży z włamaniem.
Asp. sztab. Arkadiusz Kieca: - Do ujawniania śladów daktyloskopijnych służą proszki i póki co nic innego nie wymyślono. No, w laboratoriach są inne metody, ale my w terenie musimy posługiwać się tym, co mamy w walizeczce, a tam zazwyczaj są pędzelki, proszki, rękawiczki. Zazwyczaj jesteśmy kojarzeni z "tymi panami, którzy robią zdjęcia i pylą proszki" (śmiech), bo tak społeczeństwo naszą pracę widzi w serialach telewizyjnych. Pracę, która ma bardzo duży wpływ na proces wykrywczy. Człowiek jest zawsze omylny, pod wpływem emocji świadek wypadku drogowego może zeznać, że samochód sprawcy jechał od lewej do prawej strony, a inny powie, że odwrotnie. Rzeczowe środki dowodowe ciężko jest podważyć. Sytuacja idealna jest wtedy, gdy zeznania świadków i dowody rzeczowe się łączą.
- W filmach czy w serialach kryminalnych technicy mają do dyspozycji różne „gadżety”. Też takie macie?
- Jak to słyszę to mnie szlag trafia. Kiedyś kątem oka widziałem fragment „W 11”, ale nie trawię tych seriali, bo bardzo odstają od rzeczywistej pracy policyjnej.
- I naprawdę nic nie świeci po rozsypaniu magicznego proszku?
- Do ujawniania starych śladów plam krwawych wykorzystuje się luminol. Pojawia się efekt fluorescencji i faktycznie miejsce świeci piękną, błękitną poświatą. Tylko to nie będzie oszałamiająca iluminacja (śmiech). Poświatę widać dopiero po kilku minutach i szybko znika więc znowu miejsce trzeba „dopylić”.
Gdy krew ujawnia się światłem żarowym nic nie świeci, plamy są czarne.
- Wszystkie ślady można zabezpieczyć?
- Wszystkie. Ślady linii papilarnych, ślady rękawiczki, czerwieni wargowej, małżowiny usznej, stóp, tropów zwierząt i wiele innych.
- Zawsze coś po sprawcy zostaje?
- Nie ma zbrodni doskonałej. Ślady zawsze zostaną, nawet jeśli zostały zatarte. Brak śladów też jest śladem. Zazwyczaj wycierane są ślady krwi, ale niedokładnie. Zawsze coś zostanie w jakiejś szczelinie. W celu ustalenia czy to krew, czy też nie używamy testu Hem. On błyskawiczne reaguje z jednym ze składników, który jest we krwi i wówczas przebarwia się. Bo czasem są wątpliwości.
- ?
- Pod Pasłękiem kobieta urodziła, a następnie w piecu spaliła zwłoki noworodka. Podczas oględzin toalety, na ścianach zauważyliśmy rozmazane, czerwone ślady. Pewnie krew - tak myśleliśmy na początku, a okazało się, że to stara farba. Krew była na podłodze, taki niepozorny brązowy nalot.
- Ale, gdyby ktoś wykorzystał jednorazowy kombinezon, rękawiczki, dołożył starań, by absolutnie nic po nim nie zostało?
- Na pewno zostanie zapach. Zabezpieczamy takie ślady, bo jest coś takiego, jak osmologia. Tu ekspertami są psy. Poza tym zostaną inne ślady: sprawca przyniesie pod butem fragmenty roślin, kombinezon gdzieś porzuci, a tam też zostaną mikroślady, zahaczy i rozerwie kombinezon, a ja znajdę i zbadam włókna. Nie ma miejsca przestępstwa, gdzie nie ma śladów.
- Sprawa jest prostsza, gdy na miejscu jest narzędzie zbrodni bądź pozostał ślad jego użycia.
- Gdy mężczyzna ma głowę rozwaloną, a obok leżą fragmenty butelki to na pewno będzie tam DNA i sprawcy, i pokrzywdzonego. A jak jeszcze lekarz sądowy powie, że zgon nastąpił na skutek urazu głowy, który spowodowało takie narzędzie to sprawca już się z tego nie wyłga.
Pamiętam zabójstwo sprzed kilku lat na ul. Browarnej. Kobieta miała zmasakrowaną głowę i twarz. Na jej czaszce odwzorował się młotek i już wiedzieliśmy, co było narzędziem zbrodni. Wiedzieliśmy, że musimy szukać młotka.
- Czy można przyzwyczaić się do widoku zwłok?
- Myślę, że tak, choć na początku występuje niepożądany odruch. Po prostu chce się wymiotować. Podczas pierwszej sekcji trząsłem się okropnie. Zresztą podobnie, jak przy dwóch kolejnych. Później to przechodzi. Trzeba zająć myśli czymś innym, najważniejsze nie skupiać się na tym, co mnie nie dotyczy. Wydaje mi się, że od widoku gorszy jest jednak odór, bo zwłoki znajdują się w różnym stanie rozkładu.
Muszę przyznać, że do dziś wrażenie robi sekcja zwłok dziecka. Większość naszych techników też ma dzieci …
- To nie jest praca dla każdego.
- Trzeba to lubić, trzeba się tym interesować. W szkole nauczą tylko podstaw, a w pracy technik musi wykazywać się pomysłowością. Musi kombinować, jak np. plamę krwi z tapczanu odwzorować. No, można zrobić zdjęcie, naszkicować, ale fajnie by było, gdyby odkształciła się np. na kawałku gazy albo bibuły. Jednak najważniejsza jest odporność psychiczna. Musimy oglądać zwłoki, dotykać, odwrócić, a one mogą się … rozpaść. Miejsca, które odwiedzamy bywają zawszone, zapchlone. No i jest ryzyko zarażenia chorobami, dlatego jesteśmy zaszczepieni przeciwko odkleszczowemu zapaleniu mózgu, żółtaczce typu C, tężcowi. Ale zdarza się ofiara, nosiciel wirusa HIV... Jesteśmy też narażeni na urazy. Nie każdy takie warunki pracy zaakceptuje. Jako technicy kryminalistyki pracują przeważnie mężczyźni. W garnizonie warmińsko-mazurskim jest jedna pani technik, z wykształcenia biolog.
- Rozwój nauki i techniki pomaga w waszej pracy.
- Genetyka poszła niesamowicie do przodu, w daktyloskopii cały czas odkrywają nowe środki chemiczne. Są i inne dziedziny. Kiedyś wiedzieliśmy, że ze zwłok musimy zabezpieczyć robaki, ale do czego to potrzebne? By określić czas zgonu? To jedno, bo na to wskaże okres ich inkubacji, ale mogą też „podpowiedzieć” czy np. w tym lesie faktycznie doszło do zdarzenia. Może się bowiem okazać, że robak nie jest stąd, co może wskazywać, że zwłoki zostały przeniesione.
- Jako technik pracuje pan 16 lat. Sprawy, przy których pan pracował zostają w pamięci?
- Na początku pamiętałem wszystkie sprawy, rozmyślałem czy wszystko zrobiłem jak należy, czy czegoś nie pominąłem, czy zastosowana metoda była trafna. Z biegiem lat staram się nie wspominać, ale są sprawy, które pozostają głęboko w pamięci, bo doszło do tragedii ludzkiej. Pamiętam, jak kilkanaście lat temu pod Nowakowem wywróciła się cysterna, uderzył w nią samochód i kobieta nim podróżująca spłonęła. Pamiętam, jak na Browarnej mężczyzna zabił młotkiem nauczycielkę. Nie można wyrzucić wspomnień, gdy ludzie Bogu ducha winni giną. Podzielam żal ich bliskich, ale gdybym cały czas tym żył, nie doczekałbym 16 lat w służbie.
- Ile razy w roku pakujecie walizkę i jedziecie na miejsce przestępstwa?
- Dawniej było 1200-1300 wyjazdów na same oględziny, a teraz jest ich nieco ponad połowę. Przestępczość typowa spadła, ale chyba też dlatego, że sporo sprawców pozamykaliśmy (śmiech).
- Do jakich zdarzeń więc jeździcie?
- Zawalił się wiadukt na Warszawskiej i przygniótł koparkę. Albo w zakładzie przemysłowym operator wsadził głowę w maszynę i doszło do tragedii. Było też 40 kilogramów narkotyków. Zdarzają się wypadki drogowe albo powieszony pies. Są też pożary, włamania. Jeździmy wszędzie tam, gdzie mogą wystąpić ślady przestępstwa.
Nie można powiedzieć o tendencji jakiegoś rodzaju przestępstw. Jeździmy do włamań, ale w międzyczasie trafi się zgon na działkach lub ugodzenie nożem. Nie wpadamy w rutynę i nie możemy powiedzieć, że, o, teraz jesteśmy spece od kradzieży z włamaniem.
rozmawiała Agata Janik