UWAGA!

O moim dziadku

 Elbląg, Gertruda i Franciszek
Gertruda i Franciszek (fot. dk)

Jego życie było pełne wzlotów i upadków. Dzieciństwo było walką o przetrwanie, podobnie jak późniejsze lata spędzone na wojnie. Był dzieckiem uwikłanym w życie pewnej bogatej rodziny. Cierpiał. Wybawiła go wojna. Pewnego dnia przybył do miasta zgliszcz i ruin, do Elbląga.

Dzieciństwo
       Życie nie oszczędziło mu cierpienia i nauczyło pokory. Przyszedł na świat pewnego zimowego wieczoru 1916 roku. Był koniec lutego. Matka nazwała go Franciszkiem. Ojca nigdy nie poznał, choć przez wiele lat mieszkał tuż obok niego. Mały Franek od początku żył w świecie matactw i tajemnic. Jego matka Monika, była gospodynią w wielkim majątku ziemskim w Gętomiu na Kociewiu, należącym do państwa Kilian. Państwo Kilian mieli czworo dzieci Mariana, Kazimierza, Irenę i Mieczysława. Niestety przy porodzie piątego dziecka pani Kilian niespodziewanie umarła, podobnie jak powita przez nią dziewczynka. Minęły miesiące, może lata. W gospodarstwie Ksawerego Kiliana na świat przyszło kolejne dziecko. 23-letnia Monika, niebrzydka panna, służąca Kiliana, urodziła pięknego zdrowego chłopczyka, mojego dziadka. Do dzisiejszego dnia nie wiadomo, kto był szczęśliwym ojcem małego Franka. On sam nigdy nie usłyszał z ust matki, kto tak naprawdę nim jest. Tylko ludzie we wsi gadali. Franek pozostał więc półsierotą, choć tak naprawdę przez całe życie był sierotą, zaniedbaną przez matkę. To, czy Monika miała romans z panem domu, czy może Franek był owocem jednej tylko wspólnie spędzonej nocy pana z gosposią, na wieki pozostało tajemnicą zabraną do grobu. Mały Franek nosił nazwisko matki - Noga. Początkowo chłopiec mieszkał w gospodarstwie należącym do swojego „ojca”. Nie był jednak traktowany na równi z pozostałymi pociechami pana Kiliana. Kilian nigdy go nie uznał, a Franciszek nie był pewien, czy to właśnie ten bogaty pan jest jego ojcem. Franek spał w oborze na sianie, cierpiał głód. Wtedy to przygarnęła go babcia Apolonia. Pod jej opieką Franciszek czuł się bezpiecznie. Babcia podsuwała mu smakołyki, dała ciepły posiłek, dbała o wnuka, posłała do pierwszej komunii. Franciszek do ostatnich swych dni ze łzami w oczach wspominał dobroć babci Apolonii. Niestety szczęśliwe dni dziadka skończyły się z chwilą śmierci ukochanej babci. W wieku dziesięciu lat Franek wrócił na gospodarstwo wielkiego pana. Był tam poniewierany, spał w oborze z bydłem, jadł to, co sam znalazł. Monika nigdy nie zawołała syna do kuchni, mimo, że gotowała tam obiady dla pana, jego dzieci i ludzi pracujących w polu. Bała się, że pan ją z pracy wyrzuci. Mały Franek chodził więc nocą do kurnika i wybierał kurom jajka. Nie miał też odpowiednich butów na zimę. Była zima, mróz, śnieg, a on chodził do szkoły w zwykłych drewniakach, nogi miał zawinięte w stare szmaty. Chłopiec opuszczał często zajęcie szkolne. Miał wiele innych obowiązków. Musiał np. zawieść paniczów zaprzęgiem konnym do szkoły albo na stację, na pociąg. Kiedyś opowiedział nam, jak to odważył się pójść do Kiliana, by poprosić go o pieniądze na zeszyty do szkoły. „Panie…” – rzekł ze strachem dziadek. „Coś chciał?” – odpowiedział ze wzburzeniem Kilian. „Jeśliby Pan był tak dobry, chciałbym prosić o kilka groszy na zeszyty do szkoły”. Kilian wyciągnął z kieszeni pięć złotych i rzucił je chłopcu. „Zmykaj, precz” – powiedział na odchodnym.
      
       Wojna

       Wojna stała się dla Franciszka wybawieniem. Wielokrotnie to powtarzał. Siłą został wcielony do niemieckiego wojska. Jeszcze przed wojną poznał swoją przyszłą żonę, Gertrudę. Truda na czas wojennej zawieruchy postała w Gętomiu, pracowała w gospodarstwie Kiliana, u Niemki, która przejęła włości wielkiego pana. Była dobra dla Polaków. Nikomu nie działa się u niej krzywda. Los rzucił Franciszka najpierw do Niemiec, potem do Francji. Pewnego dnia, gdy Franek był na posterunku, rzucił się z trzema kolegami do ucieczki. Szczegółów tej wojennej przygody niestety nikt z rodziny nie pamięta. Ktoś miał podwieźć odważnych mężczyzn kawałek samochodem, by mogli się potem pieszo przedostać przez Alpy do Włoch. Franek dotarł we Włoszech do 2 Korpusu Polskiego dowodzonego przez gen. Andresa. Najpierw jednak został osadzony w więzieniu, gdzie dokładnie go prześwietlono. Służył przecież we wrogiej armii, mógł być szpiegiem. Dziadek będąc już żołnierzem polskiej armii wziął udział w Bitwie o Monte Casino. Była to krwawa bitwa, która pochłonęła wiele ofiar. Dziadek wielokrotnie wspominał, jak wraz z innymi ocalałymi zbierał ciała poległych pod Monte Casino żołnierzy. Franek dostąpił we Włoszech dwukrotnie zaszczytu spotkania papieża Piusa XII. Po latach wspominał, jak to Ojciec Święty uścisnął mu dłoń, a potem rzekł do zgromadzonych przed nim żołnierzy: „Dzieci, wracajcie do Polski”. Nie wszyscy jednak zrobili ze słów papieskich użytek. Większość trafiła do Anglii i nigdy do Polski nie powróciła. Również dziadek bał się powrócić do rodzinnego Gętomia. Obawiał się prześladowań komunistycznych władz, reakcji i zaszczucia ze strony ludzi. Wyjechał z kolegami do Anglii. Stamtąd słał listy do żony, prosząc, by zabrała kilkuletnią Marysię i przyjechała do niego. Nie zrobiła tego. Nie chciała wyjeżdżać do obcego kraju, do obcych ludzi. Wolała mieszkać tam, gdzie były jej korzenie. Dziadek wrócił do Gętomia w styczniu 1947 roku. Jeszcze w tym samym roku został szczęśliwym ojcem drugiej córki, Ireny.
      

 


       Pierwsze lata w Elblągu

       Niewiele zostało z tej Polski, którą zostawił przed laty. Z Gętomia wyruszył na poszukiwanie pracy. Najpierw pracował w porcie gdyńskim. W końcu los rzucił go do Elbląga. Początkowo pomieszkiwał kątem u jakiś ludzi, spał na podłodze. Był koniec lat 40-tych. Długo szukał zajęcia, aż w końcu znalazł pracę na budowie. Sprowadził rodzinę. Wkrótce na świat przyszła Bogumiła, a potem Józef. Rodzina zamieszkała w istniejącej do dzisiaj kamienicy na rogu Traugutta i Słonecznej. Z czasem Franciszek rozpoczął pracę w Zamechu, gdzie pracował do emerytury. Pracował w szkodliwych warunkach, co negatywnie odbiło się na jego zdrowiu. Elbląg pod koniec lat czterdziestych było jednym wielkim pogorzeliskiem. Miastem ruin i zgliszcz. W tym właśnie mieście Franciszek zaczął nowe życie. Żył skromnie. Jak wielu ludzi w tamtych czasach. Nie przelewało się, ale na jedzenie starczało. Z pewnością inny los czekałby frankową rodzinę w Anglii. Wybrali inaczej. Woleli żyć jakoś, ale w swojej ojczyźnie.
      

dk

Najnowsze artykuły w dziale Społeczeństwo

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem... (od najstarszych opinii)
Reklama