UWAGA!

Czesław Nagy: Najlepiej czuję się na treningu

 Elbląg, Czesław Nagy, trener lekkoatletyki w Truso Elbląg
Czesław Nagy, trener lekkoatletyki w Truso Elbląg (fot. Anna Dembińska)

- Ustawiłem ich od najsilniejszego do najsłabszego. Najpierw Darek Kruk, wtedy biegał 400 metrów w czasie 48 sekund, kończy Jakub Galor. Taktyka va banque, co się wydarzy, to się wydarzy. Darek na pierwszej zmianie dobiega drugi, Adrian utrzymuje pozycję, Maciek spada na trzecie miejsce. I zaczyna się czwarta zmiana. Już nie pamiętam z kim tak walczyliśmy o ten brąz, raz my, raz rywale z przodu. Rzutem na taśmę Jakub wyrwał ten brąz - tak Czesław Nagy, trener lekkiej atletyki w Truso Elbląg wspomina największy sukces elbląskich biegaczy. Rozmawiamy o jego elbląskich losach.

- Może zaczniemy od początku.

- Na początku były konie. Mieszkałem w stadninie koni w Miłosnej koło Kwidzyna. Naturalne było dla mnie spędzanie czasu w stajni i na końskim grzbiecie. To było raczej takie hobbystyczne jeżdżenie. Na zawody jeździeckie byłem jeszcze za młody, razem z kolegami występowaliśmy tylko na pokazach przed poważniejszymi zawodami. Ale mój kolega, z którym jeździłem po Miłosnej i okolicach, Wiesław Hartman, zdobył srebrny medal na igrzyskach olimpijskich w Moskwie w 1980 r. w drużynie w skokach przez przeszkody w jeździectwie. Indywidualnie był szósty, ale to tak poza tematem.

 

- Skąd się w takim razie wzięła lekkoatletyka?

- Ze szkoły. Musimy pamiętać, że w tamtych czasach – połowie XX wieku, dzieciaki gros czasu spędzały na świeżym powietrzu i byliśmy „naturalnie” wysportowani. Mnie w ósmej klasie podstawówki do lokalnych zawodów sportowych biegowych wyznaczył nauczyciel. Na tych zawodach wypadłem na tyle dobrze, chyba wygrałem na 1000 metrów, że zainteresował się mną trener i wsiąkłem na całego. Późno zacząłem. Ale startowałem na Mistrzostwach Polski Juniorów, byłem czternasty, kilkanaście fajnych wyników zrobiłem. Karierę sportową przerwała mi kontuzja kolana podczas studiów na gdańskiej Akademii Wychowania Fizycznego. I jakoś, tak naturalnie, zostałem trenerem.

 

- I po studiach przyjechał Pan do Elbląga.

- Nie planowałem. Już pod koniec studiów miałem „nagraną” pracę w szkole w Kwidzynie. Ale na obronie pracy magisterskiej w 1976 r. spotkałem Antoniego Szaduro, młodego trenera z Elbląga, który tworzył wówczas w elbląskiej Szkole Podstawowej nr 3 klasy sportowe, ze specjalnością lekka atletyka. I zaczął mnie namawiać, żebym włączył się w ten projekt. Nie powiem, brzmiało interesująco, trochę się wahałem, ale zdecydowałem się przyjąć propozycję i tak już siedzę w Elblągu.

 

- Jak wyglądała wówczas lekkoatletyka w mieście?

- Sekcję lekkoatletyczną miał wówczas Start, oprócz tego byli tam jeszcze bokserzy i piłkarki ręczne. Jako trenerzy byliśmy jednocześnie zatrudnieni w szkole i przez klub. To było dobre rozwiązanie, ponieważ młody zawodnik po skończeniu szkoły podstawowej mógł kontynuować swoją karierę sportową w Starcie. W „trójce”, od piątej do ósmej klasy, powstały osobne oddziały sportowe o specjalności lekkoatletycznej. Miały one zwiększoną ilość godzin wychowania fizycznego: od sześciu w piątej klasie do dziesięciu w ósmej. Mini kompleks sportowy był przy szkole, obok stadionu Olimpii. Żużlowa bieżnia o długości 260 metrów, w środku były asfaltowe boiska do piłki ręcznej i koszykówki. Zimą polewało się je wodą i mieliśmy lodowisko. Wykorzystywaliśmy też Bażantarnię. W klasach I – IV była ogólnorozwojówka. Do tej szkoły nie obowiązywała rejonizacja, więc w poszukiwaniu talentów jeździliśmy po szkołach w całym Elblągu, organizowaliśmy zawody, różnego rodzaju sprawdziany.

 

- Dość szybko pojawiły się wyniki.

- To była niesamowita motywacja do pracy. Zaczynaliśmy w czwórkę: ja, Antoni Szaduro, Stanisław Pernal i Janusz Nowak [zbieżność imienia i nazwiska z obecnym wiceprezydentem Elbląga przypadkowa – przyp. SM]. Nasi podopieczni zdobywali medale na mistrzostwach Polski w różnych kategoriach wiekowych. Mirek Grześkowiak zrobił medal na 400 metrów przez płotki, Jacek Licznerski, który później dwa razy zdobędzie złoto na seniorskich mistrzostwach Polski na 200 metrów, reprezentant Polski w meczach międzypaństwowych. Podopieczna Stanisława Pernala, Aleksandra Zimnoch, dziś Wądzińska, była rekordzistką w skoku wzwyż juniorek młodszych. Można by ich wymieniać jeszcze długo. Z roku na rok tych medali było coraz więcej.

 

- Ze Startu przeszedł Pan do Truso.

- W 1989 r. Start wpadł w kłopoty finansowe i całą sekcję lekkoatletyczną przeniesiono do Truso. Z mojego punktu widzenia zmianie uległ proces rekrutacji zawodników. Od 1985 r. pracowałem w Studium Nauczycielskim [dziś IV Liceum Ogólnokształcące przyp. SM] i po przejściu do Truso, musiałem sam szukać sobie zawodników. Co tak naprawdę niewiele zmieniło, nadal jeździłem po szkolnych zawodach i szukałem potencjalnych talentów. Było mi o tyle łatwiej, że już miałem doświadczenie i „na oko” widziałem, kto rokuje. I przychodzili zawodnicy, którzy chcieli coś osiągnąć. Skacząc trochę w przyszłość: ja jestem emerytem, ale jakoś nie umiem zostawić tego trenowania. Swoim podopiecznym mówię, że dopóki oni będą chcieli, to ja też.

 

- Wróćmy do szkoły.

- Kiedy rozwiązano Studium Nauczycielskie o profilu wychowania fizycznego zostałem wicedyrektorem w Międzyszkolnym Ośrodku Sportowym. Po trzech latach pracy w tej placówce otrzymałem propozycję wystartowania w konkursie na dyrektora Sportowej Szkoły Podstawowej nr 3, który wygrałem. Funkcję dyrektora pełniłem przez 11 lat – 3 lata w SP nr 3, a po reformie oświaty w 1999 roku kolejne 8 lat w Gimnazjum nr 5. Jednak zawsze najlepiej czułem się na bieżni, w lesie, podczas treningów, a nie za biurkiem. Kiedy przeszedłem na emeryturę, pozostałem w Truso. I teraz mogę robić to co lubię, czyli trenować dzieciaki i młodzież. A trafiła mi się teraz całkiem fajna grupa, sam jestem ciekaw, co z nich wyrośnie. Kacper Lewalski miał szansę wyjazdu na mistrzostwa Europy. Z powodu koronawirusa mistrzostwa zostały przełożone na przyszły rok. W przyszłym roku on jednak kończy wiek juniora młodszego i czekamy na decyzję, jak to będzie rozwiązane. Czy jego rocznik będzie mógł wziąć udział w zawodach?

  Elbląg, Czesław Nagy (pierwszy z prawej) i jego podopieczni
Czesław Nagy (pierwszy z prawej) i jego podopieczni (fot. archiwum)

 

- Wróćmy jednak do gimnazjum.

- Muszę się pochwalić, że dwukrotnie zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski w lekkiej atletyce w rywalizacji gimnazjów. O osiągnięciach indywidualnych można by długo mówić. Doszło też do ciekawej sytuacji, bo cały czas byłem zatrudniony w Truso. Pojawiły się delikatne naciski z Wydziału Edukacji Urzędu Miejskiego, że to jednak nie wypada, żeby dyrektor szkoły był po godzinach zwykłym trenerem. Moja argumentacja była następująca: młodzież, która kończy szkołę może kontynuować swoją karierę sportową w klubie. W ten sposób budujemy jakąś ciągłość i praca w gimnazjum ma sens, gdyż kształtujemy człowieka, który nie kończy kariery sportowej po skończeniu szkoły. Przeszło, nie musiałem rezygnować z trenowania, chociaż szybciej zrezygnowałbym z bycia dyrektorem.

 

- Jest co wspominać.

- Pamiętam takie Mistrzostwa Polski seniorów w Bydgoszczy w 2004 r. Wystawiliśmy wtedy w Truso sztafetę 4x400 metrów w składzie: jeden senior, jeden młodzieżowiec i dwóch juniorów. A bardziej konkretnie: Dariusz Kruk, Adrian Otoliński, Maciej Żukowski i Jakub Galor Ustawiłem ich od najsilniejszego do najsłabszego. Najpierw Darek Kruk, wtedy biegał 400 metrów w czasie 48 sekund, kończy Jakub Galor. Taktyka va banque, co się wydarzy, to się wydarzy. Darek na pierwszej zmianie dobiega drugi, Adrian utrzymuje pozycję, Maciek spada na trzecie miejsce. I zaczyna się czwarta zmiana. Już nie pamiętam z kim tak walczyliśmy o ten brąz, raz my, raz rywale z przodu. Rzutem na taśmę Jakub wyrwał ten brąz. Do tej pory jest to jeden z największych sukcesów elbląskiej lekkiej atletyki w kategorii seniorów. Zawsze powtarzałem jednak moim wychowankom, że na pierwszym miejscu jest nauka, a jeśli dodatkowo chcą rozwijać swoją sportową pasję, ja zawsze będę ich w tym wspierał i pomagał. Najmilsze jest to, że wciąż mam kontakt z moimi byłymi podopiecznymi, którzy nie zapomnieli o swoim trenerze: dzwonią złożyć życzenia na urodziny, na święta, zapraszają na wesela. Pozostały piękne wspomnienia: byłem przecież jednym z trenerów kadry narodowej juniorów, wychowałem reprezentantów Polski, którzy brali udział w Mistrzostwach Świata i Europy Juniorów. Wciąż jestem trenerem wojewódzkiej kadry juniorów.

 

- Dziękuję za rozmowę.

rozmawiał Sebastian Malicki

Najnowsze artykuły w dziale Sport

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
Reklama