UWAGA!

Tomasz Misiuk: Chcesz, to spróbuj

 Elbląg, Tomasz Misiuk,, elbląski judoka i trener
Tomasz Misiuk,, elbląski judoka i trener (fot. Anna Dembińska)

- Kluby z innych miast niechętnie patrzyły na organizację turniejów w Elblągu. Przyczyna była bardzo prozaiczna: Elbląg był bardzo źle skomunikowany. Dla dużych klubów, które dysponowały własnymi autokarami to nie był problem. Te mniejsze, które jeździły pociągami wolały jeździć do Gdańska - to tylko jedno ze wspomnień Tomasza Misiuka z historii elbląskiego judo. Z elbląskim judoką i trenerem wspominamy jego i Czesława Misiuka wpływ na judo w naszym mieście. Zobacz zdjęcia z przeszłości elbląskiego judo.

- Jak się zaczęło judo w Elblągu?

- Wiesław Sawicki pojechał do Gdańska na studia. Tam złapał bakcyla i po powrocie do Elbląga zaczął promować tę dyscyplinę w Elblągu. W końcu lat 50. ubiegłego wieku powstała pierwsza sekcja sekcja judo w klubie sportowym Turbina. Jej żywot był stosunkowo krótki, Wiesław Sawicki przeprowadził się do Gdyni i swoje sportowe losy związał z tamtejszą Flotą. Ale ziarno zostało rzucone. Mój ojciec Czesław Misiuk był serdecznym przyjacielem Wiesława i od niego zaraził się judo. Jak się okazało, był to związek na całe życie. Ojciec wcześniej próbował m.in. lekkiej atletyki, boksu. Elbląskie judo to początkowo były zajęcia samoobrony niż typowego sportu, wówczas to było raczej hobby i pasja niż wyczyn. W całej Polsce zawodnicy byli jednocześnie trenerami. Problemów było co niemiara. W Elblągu trudno było kupić porządne trampki, o judogach wydawać by się mogło, że można tylko pomarzyć. Ojciec jako fotograf, bo to była jego główna działalność, trafił do Zakładów Przemysłu Odzieżowego „Truso”. I tam udało się namówić kierownictwo i pracownice do uszycia strojów.

 

- Mogło się wydawać, że judo okaże się efemerydą w Elblągu.

- Po wyjeździe Wiesława Sawickiego mój ojciec przejął sekcję. Jednak bez wsparcia Zamechu nie wiadomo co by się działo. Do współpracy udało się namówić Mariana Dmowskiego, który wymyślił, żeby sekcję stworzyć przy Towarzystwie Krzewienia Kultury Fizycznej „Relax”. Treningi odbywały się w szkole podstawowej nr 12 przy ul. wówczas 22 lipca. Dziś ta szkoła nosi nr 6, a patronem ulicy jest Józef Piłsudski. Tam swoją karierę zaczynał Piotr Okrągły, zdobywca jednego z pierwszych, jeżeli nie pierwszego ogółem medalu dla Polski na Mistrzostwach Europy Juniorów. Potem przejęła go gdyńska Flota. Z Piotrka był niezły zawadiaka. Na treningi chodziło się przez park Kajki, w którym lubił przebywać tzw. drobny element kryminogenny. Kiedyś Piotrek przyszedł na trening spóźniony, zmęczony. Ojciec się go pyta o przyczynę spóźnienia. Odpowiedź brzmiała mniej więcej tak: „Trener mnie zna, jak widzę jednego łobuza w parku Kajki, to nie zwracam na niego uwagi, jak jest ich dwóch, to co najwyżej lekko trącę, ci dziś postąpili bardzo nierozważnie, szli w czterech”.

Drugim znanym wychowankiem ojca był Włodzimierz Jarmuż przezywany z powodu swojej sylwetki „Bąblem”. W „Relaxie” też pracowała moja mama, która teoretycznie była skarbnikiem, a praktycznie nieformalnym kierownikiem sekcji. Trenowano wówczas hobbystycznie, do sekcji przychodzili koledzy z podwórka, rodzina. Tak było np. w przypadku kuzynów Remigiusza Wenicjusza i Waldemara Aszemberga. Wspominam o nich nie przez przypadek bo do „kuzynowskiego” finału z ich udziałem doszło na I Mistrzostwach Elbląga w judo. Wygrał Remigiusz. W Relaxie zaczynał m. in Michał Czechowicz, brat Kazimierza, który zaczął trenować później.

 

- Potem judo „zawędrowało” do Olimpii.

- W 1970 r. Olimpia przejęła sekcję. Tu już było bardziej z górki. Przede wszystkim to był już klub sportowy, a nie TKKF, który z definicji stawiał bardziej na amatorstwo. Olimpia była wówczas klubem wielosekcyjnym i tam zaczęła się moja przygoda z judo. Przy Agrykoli spędzałem większość dzieciństwa. Już jako czterolatek nauczyłem się jeździć na łyżwach i zimę spędzałem na lodowisku przy stadionie Olimpii, tam gdzie dziś jest parking, a wcześniej były korty tenisowe. Pan Głogowski wylewał najpierw tor dla łyżwiarzy, a następnie ogólnodostępne lodowisko na asfaltowym boisku do piłki ręcznej. Mama pracowała w Olimpii i ja na tym lodowisku spędzałem czas. W wieku ośmiu, dziewięciu lat wpadłem w oko Kazimierzowi Kalbarczykowi, który stwierdził że trzeba mnie sprawdzić. Kazał mi się ścigać ze starszym zawodnikiem, który już łyżwiarstwo szybkie trenował. Wygrałem ten wyścig, a Kazimierz Kalbarczyk zaczął gorąco mnie i mamę namawiać na łyżwy. Ja się uparłem: będzie judo i koniec dyskusji. Po latach czasami się zastanawiam, co by było, gdybym wtedy zdecydował się na łyżwiarstwo szybkie. Szybkość mi została – w wojsku miałem 11 sekund na 100 metrów w zwykłych trampkach. Trenerzy we Flocie się dziwili, co taki szybki robi w judo.

 

- Jako syn trenera był Pan na nie „skazany”.

- Ojciec podchodził do tego tolerancyjnie: chcesz, to spróbuj. Do niczego nie zmuszał, ale ja chciałem. Judo tak na poważnie zacząłem trenować w 1976 r. Na treningi przychodziłem już sześć lat wcześniej jako mały szkrabik. Ale to wtedy nie było judo, raczej zabawa, nauka przewracania się itd. Pamiętam swój nabór, bo przyszło ponad 400 chłopaków. Na żadne ulgi z tytułu nazwiska nie mogłem liczyć. Musiałem, tak jak wszyscy, zdać egzamin: pistolet czyli przysiad na jednej nodze, stanąć na rękach przy ścianie. Na końcu ojciec sprawdzał błędnik i czy kandydat nie ma skrzywienia kręgosłupa. Czyli trzeba było wykonać dziesięć – dwanaście przewrotów w przód i potem przejść prosto pewien odcinek. Z całej tej grupy zostało może 50 osób. Treningi odbywały się w Elbląskim Domu Kultury [dzisiejszy CSE Światowid – przyp. SM], trzy razy w tygodniu po dwie godziny lekcyjne. Trening zaczynał się od rozłożenia maty. Po nas przychodzili zapaśnicy, którzy na tej samej macie mieli swój trening. Takie spartańskie warunki też miały wpływ na to, że cześć osób rezygnowała. Dlatego z taką radością powitaliśmy wieść o budowie hali przy ul. Kościuszki [dzisiejszego Międzyszkolnego Ośrodka Sportu – przyp. SM]. Halę dostały Zakłady Wielkiego Proletariatu, ale ich dyrektor Zdzisław Olszewski stwierdził, że bardziej przyda się miastu jako hala widowiskowo-sportowa. Tytułem ciekawostki: podobna historia miała miejsce w Bydgoszczy i tam też stoi hala podobna do naszej, tylko dostosowana do ich warunków. Początkowo nie przewidziano specjalnego miejska dla judoków. Ale ojciec poszedł do Zdzisława Olszewskiego z propozycją, aby szatnię dla gości przerobić na salę dla nas. Zgoda zapadła i wtedy nam się wyraźnie polepszyło.

 

- Co się zmieniło?

- Mieliśmy w końcu coś swojego, tylko dla nas. Przede wszystkim nie trzeba było przed każdym treningiem rozkładać maty. Ba, tę matę można było przenieść na dużą salę i organizować zawody. Chociaż kluby z innych miast niechętnie patrzyły na organizację turniejów w Elblągu. Przyczyna była bardzo prozaiczna: Elbląg był bardzo źle skomunikowany. Dla dużych klubów, które dysponowały własnymi autokarami to nie był problem. Te mniejsze, które jeździły pociągami wolały jeździć do Gdańska, gdzie Wyższa Szkoła Wychowania Fizycznego [dziś Akademia Wychowania Fizycznego i Sportu – przyp. SM] miała bardzo dobre zaplecze infrastrukturalne. Dużym plusem była też możliwość trenowania w grupach, podzielenia zawodników wg roczników.

 

- Jak wyglądało wtedy judo w Elblągu?

- Ciekawostką jest fakt, że po powstaniu województwa elbląskiego w całym województwie były dwa kluby: w Elblągu i w Kwidzynie. Potem powstała sekcja w Zatoce Braniewo. Ale np. w mistrzostwach województwa walczyli tylko judocy z Elbląga i Kwidzyna. Sytuacja robiła się bardziej skomplikowana, kiedy trzeba było pojechać na zawody makroregionalne. Na nasz makroregion składały się województwa elbląskie, gdańskie, słupskie, bydgoskie i toruńskie. I trzeba sobie wyraźnie powiedzieć: z Flotą Gdynia i Wybrzeżem Gdańsk, AZS WSWF Gdańsk nie mogliśmy się równać. Mieliśmy bardzo małe szanse się wybić. Oni trenowali sześć razy w tygodniu, dwa razy dziennie. My w EDK-u trzy razy w tygodniu po 90 minut. Ale byli tacy, który potrafili. Piotrek Okrągły, czy Marek i Tadeusz Nowakowscy, zdobywcy kółek olimpijskich. To byli bliźniacy, rodzice ich nie rozróżniali, walczyli w tej samej wadze. Kiedyś pojechałem z ojcem na jakiś turniej do Gdyni. W roli widza, bo nie było mojej kategorii wiekowej. Bliźniacy walczyli, już nie pamiętam z jakim skutkiem. W drodze powrotnej ojciec się pyta, czy widziałem, co oni zrobili. Któryś z bliźniaków walczył i po trzech minutach rozdarł judogę. Walka trwa pięć minut, ale w podartym stroju nie można walczyć. Zejść z maty też nie można. Drugi bliźniak idzie pomóc bratu i daje mu swoją judogę. Przy okazji robią zamieszanie... trzech sędziów przy macie i tylko ojciec się zorientował, że dalej walczy drugi z bliźniaków, ten wypoczęty. I oczywiście walkę wygrał. Takie numery potrafili robić często, nawet kilka na tym samym turnieju. Kazimierz Czechowicz jako junior potrafił zająć miejsce na pudle w zawodach makroregionalnych. Dostał nawet powołanie do kadry narodowej juniorów.

 

- Dużą rolę w sportowej historii elbląskich judoków odgrywa gdyńska Flota.

- Flota była wojskowym klubem, która miała sekcję judo. Niemal wszystkich wyróżniających się elbląskich judoków powoływała do wojska. Z resztą nie tylko judoków i nie tylko z Elbląga. Potem niektórym proponowała potem kontynuowanie kariery i „zostanie na zawodowego”. Też dostałem taką propozycję, tylko, że dla mnie wojsko to było nieporozumienie. Po prawdzie, będąc w rezerwie kadry narodowej judoków to co chwilę wyjeżdżałem na jakieś obozy, zgrupowania, turnieje. Więcej mnie w tym wojsku nie było, jak byłem. Moim trenerem koordynatorem był Wiesław Sawicki, trenerem prowadzącym Marek Filipiak. Wracając jeszcze do elbląskich judoków: kluby z sekcją judo były w zasadzie jedyną szansą, żeby zaistnieć na macie jako senior. W Elblągu sport kończył się na juniorach. Potem ludzie szli na studia i wyjeżdżali, albo do wojska i też kończyli karierę sportową. Chyba że ktoś był dobry i trafił do jakiegoś klubu z sekcją judo.

 

- Po powrocie z wojska został Pan niejako zmuszony do zajęcia się trenowaniem judo w Olimpii.

- Wyszedłem z wojska w 1985 r. Kierownikiem w Olimpii był wówczas Zygmunt Prokop . Zaprosił mnie na rozmowę i postawił sprawę: albo zrobię papiery instruktorskie i zajmę się trenowaniem, albo sekcja będzie zlikwidowana. Ojciec we wrześniu tego roku pojechał do USA, gdzie jak się potem okazało, miał spędzić pięć lat. Wówczas w klubie dziewczynami zajmował się Wojciech Janik, a chłopaków trenował Marcin Figat, którego z Warszawy ściągnął ojciec. Potem dostał propozycję pracy z Legionowa i postanowił się tam przenieść. Ja miałem go zastąpić. I też muszę to powiedzieć, że późniejsze sukcesy judoków, pod którymi byłem podpisywany, to zasługa Marcina Figata, bo to on zrobił główną część roboty. Egzamin na instruktora zdałem eksternistycznie i zacząłem treningi z chłopakami. Przy czym część moich podopiecznych to byli zawodnicy, z którymi jeszcze kilka lat temu sam trenowałem. Musiałem wyrobić sobie autorytet z marszu. W efekcie trochę osób zrezygnowało z powodu zbyt ciężkich treningów. Nie ukrywam, że w pracy trenerskiej wzorowałem się na ojcu. Podobnie jak u niego podstawą była gimnastyka. Ścieżkę akrobatyczną robił każdy obudzony o godzinie trzeciej w nocy. Dzisiejsi trenerzy: Leszek Wilk, Tomasz Gadaj, Adam Ludwiczak, Zbigniew Wołoszyn, Paweł Stobba to wszyscy są moi zawodnicy. Miałem to szczęście, że po zakończeniu kariery zawodniczej zdecydowali się na kontynuowanie swojej przygody z judo jako trenerzy.

 

- Jak doszło do przejścia sekcji z Olimpii do Truso?

- Przełom lat 80. i 90. oznaczał bardzo poważne problemy finansowe w Olimpii. Klub zaczął się nawet zajmować handlem. Efekt był tak, że Olimpia zbankrutowała. Powołano Polonię, dalszy ciąg znamy. Ale moja mama pracowała w klubie i wiedziała co się dzieje. Kiedy pojawiła się okazja przejścia do Truso, to wydawało mi się, że to będzie dobry krok. Truso było nastawione na młodzież i finansowane z funduszy na edukację. Nie było na co czekać, skorzystaliśmy z okazji i zmieniliśmy klub. Przygodę z judo skończyłem w 1995 r., kiedy już miał kto przejąć dyscyplinę w mieście. Praca trenera to jest ciężki kawałek chleba i nie sprzyja życiu rodzinnemu. Chciałem odpocząć.

 

- Dziękuję za rozmowę.

 

W tym miejscu przypominamy inne historyczne zdjęcia judo wykonane przez Czesława Misiuka.

rozmawiał Sebastian Malicki

Najnowsze artykuły w dziale Sport

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem...
  • „Elbląg był bardzo źle skomunikowany” - no popatrz! A teraz jest dobrze? Pociągów kilka na krzyż, żaden PolRegio nie jest przystosowany do godzin życia społecznego, żaden nie jest zsynchronizowany z komunikacją miejska ZKM Elbląg. .. zresztą sam ZKM już absolutnie upadł na dno. Wiec wróbel i spółka robi to celowo, aby wspomóc sport? Ciekawe, ciekawe.
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    21
    5
    Judooo(2021-02-27)
  • Wow, nie miałam pojęcia, że ten pan zajmuje się jeszcze czymś oprócz fotografii. Kojarzę go z zajęć w Światowidzie :D
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    5
    0
    An Na Anna(2021-02-27)
  • No tak, ten tego. ..
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    1
    0
    zapaśnik(2021-02-27)
  • To prawda, za trenera Misiuka treningi były mordercze ale później wypracowana motoryka w połączeniu z dobrą techniką od trenera Figata, przyniosły efekty. Druga połowa lat 80.to wiele sukcesów, medali na Mistrzostwach Polski i Pucharach Polski (wtedy tzw. OTK). To była super ekipa! Pozdrowienia.
  • Byłem w grupie elbląskich dżudoków których trenował niezapomniany Czesio Misiuk to był rok 1965.Mam bardzo dużo zdjęć w swoim albumie. Czesio i jego żona Ewa byli z nami wszystkimi na, ,ty, ,Czuliśmy się jak jedna rodzina. Dziś wspominam to z wielką nostalgią. Bardzo żałuję że to już historia. Chciałbym odszukać dawnych towarzyszy z maty. Może ktoś się odezwie?Genek Dmowski Hashtagi: #Rege
Reklama