Czekałam bardzo długo na powtórkę naszego sukcesu, bo minęło pół wieku od chwili, gdy wraz z Elwirą Seroczyńską zdobyłyśmy medale olimpijskie w łyżwiarstwie szybkim dla Polski – wspomina Helena Pilejczyk wydarzenia ze Squaw Valley po powrocie z Vancouver do Elbląga. – Dla mnie brązowe medale naszej narodowej drużyny panczenistek wywalczone w Richmond Olympic Oval są największym prezentem na 50-lecie naszego sukcesu.
– Vancouver na XXI Zimowe Igrzyska Olimpijskie przygotowało się bardzo dobrze – relacjonuje Helena Pilejczyk. – Nowoczesne obiekty sportowe wyposażone w urządzenia techniczne najnowszych generacji znakomicie służyły sportowcom. Igrzyska bardzo się rozrosły, startuje w nich obecnie ogromna rzesza sportowców w wielu dyscyplinach i konkurencjach. Nie można tego porównywać czy odnosić do tego, co było w czasie mego startu do dyspozycji zawodniczek i zawodników w Squaw Valley. Ale od razu wyjaśniam, że pomimo tej fascynacji, dla mnie najpiękniejszą i najbliższą sercu pozostanie moja olimpiada z roku 1960.
– W Vancouver dowiedziałam się, że jednym z gości igrzysk jest łyżwiarz, uczestnik VIII ZIO, ale, niestety, nie dotarłam do niego. I nic dziwnego, bo w ceremonii otwarcia igrzysk w BC Place Stadium uczestniczyło 55 tysięcy widzów, a ja byłam „igiełką” w tym ogromnym tłumie. Otrzymałam przed wejściem na trybuny poncho i latarkę, i byłam jednym z ogniw wielkiego widowiska. Podniosła atmosfera inauguracji olimpiady udzielała się każdemu i to było przeżycie. Natomiast szczegóły pokazów, jakie prezentowano, dokładniej ogląda się w telewizji. Także w telewizji można bez przerwy śledzić biegowe konkurencje narciarskie, a ja obserwowałam fragmenty walki Justyny Kowalczyk w jej biegu łyżwą na 10 km, w którym zajęła piąte miejsce. W Pacific Coliseum przy Hastings Park, w hali o pojemności ponad 14 tys. miejsc, oglądałam zawody w short-tracku i jazdę figurową solistów. Oczywiście byłam na zawodach w mojej dyscyplinie – łyżwiarstwie szybkim, rozgrywanych w Richmond Olympic Oval, wspaniałej krytej hali z torem lodowym, niestety, z nie najlepszej jakości lodem. Tam starałam się wspierać naszych panczenistów, bo do wioski olimpijskiej wstępu nie miałam. Nie udało mi się dotrzeć na odległe o 3 godziny jazdy samochodem skocznie narciarskie, na których medale wywalczył Adam Małysz – mówi Helena Pilejczyk.
– Gdy nasze dziewczyny zdobywały brązowe medale, byłam już w Elblągu i z wielkim wzruszeniem gratulowałam im tego sukcesu i naszej, bo elblążance, ich trenerce Ewie Białkowskiej – podkreśla Pani Helena. – Przyznam, że jeszcze żyję olimpijską atmosferą sportowego święta w Vancouver, ale już myślę o przyszłości polskich startów na kolejnej zimowej olimpiadzie w Soczi. Ta miniona była rekordowa, bo Polacy zdobyli na niej sześć medali. Można twierdzić, że jesteśmy na wznoszącej się fali w sportach zimowych. Nie popadajmy jednak w zadufanie, bo choćby warunków dla rozwoju łyżwiarstwa szybkiego, takich jak konkurencja, w kraju nie mamy. Już podniosły się głosy o potrzebie zbudowania w Polsce przynajmniej jednej hali z krytym torem lodowym. Podobnie było po naszym sukcesie w Squaw Valley. Przypomnę, że tylko w Elblągu czterokrotnie próbowano budować tor łyżwiarski sztucznie mrożony, niestety, bez efektu. A panczeny w naszym mieście „umierają”, bo nie ma odpowiednich warunków do rozwoju dyscypliny. Na dobrą sprawę, pracę z wychowaniem nowego pokolenia sportowców w łyżwiarstwie szybkim, które dorówna konkurencji zagranicznej, należałoby zaczynać od podstaw – stwierdza Helena Pilejczyk.
– W Vancouver dowiedziałam się, że jednym z gości igrzysk jest łyżwiarz, uczestnik VIII ZIO, ale, niestety, nie dotarłam do niego. I nic dziwnego, bo w ceremonii otwarcia igrzysk w BC Place Stadium uczestniczyło 55 tysięcy widzów, a ja byłam „igiełką” w tym ogromnym tłumie. Otrzymałam przed wejściem na trybuny poncho i latarkę, i byłam jednym z ogniw wielkiego widowiska. Podniosła atmosfera inauguracji olimpiady udzielała się każdemu i to było przeżycie. Natomiast szczegóły pokazów, jakie prezentowano, dokładniej ogląda się w telewizji. Także w telewizji można bez przerwy śledzić biegowe konkurencje narciarskie, a ja obserwowałam fragmenty walki Justyny Kowalczyk w jej biegu łyżwą na 10 km, w którym zajęła piąte miejsce. W Pacific Coliseum przy Hastings Park, w hali o pojemności ponad 14 tys. miejsc, oglądałam zawody w short-tracku i jazdę figurową solistów. Oczywiście byłam na zawodach w mojej dyscyplinie – łyżwiarstwie szybkim, rozgrywanych w Richmond Olympic Oval, wspaniałej krytej hali z torem lodowym, niestety, z nie najlepszej jakości lodem. Tam starałam się wspierać naszych panczenistów, bo do wioski olimpijskiej wstępu nie miałam. Nie udało mi się dotrzeć na odległe o 3 godziny jazdy samochodem skocznie narciarskie, na których medale wywalczył Adam Małysz – mówi Helena Pilejczyk.
– Gdy nasze dziewczyny zdobywały brązowe medale, byłam już w Elblągu i z wielkim wzruszeniem gratulowałam im tego sukcesu i naszej, bo elblążance, ich trenerce Ewie Białkowskiej – podkreśla Pani Helena. – Przyznam, że jeszcze żyję olimpijską atmosferą sportowego święta w Vancouver, ale już myślę o przyszłości polskich startów na kolejnej zimowej olimpiadzie w Soczi. Ta miniona była rekordowa, bo Polacy zdobyli na niej sześć medali. Można twierdzić, że jesteśmy na wznoszącej się fali w sportach zimowych. Nie popadajmy jednak w zadufanie, bo choćby warunków dla rozwoju łyżwiarstwa szybkiego, takich jak konkurencja, w kraju nie mamy. Już podniosły się głosy o potrzebie zbudowania w Polsce przynajmniej jednej hali z krytym torem lodowym. Podobnie było po naszym sukcesie w Squaw Valley. Przypomnę, że tylko w Elblągu czterokrotnie próbowano budować tor łyżwiarski sztucznie mrożony, niestety, bez efektu. A panczeny w naszym mieście „umierają”, bo nie ma odpowiednich warunków do rozwoju dyscypliny. Na dobrą sprawę, pracę z wychowaniem nowego pokolenia sportowców w łyżwiarstwie szybkim, które dorówna konkurencji zagranicznej, należałoby zaczynać od podstaw – stwierdza Helena Pilejczyk.
M