Niektórzy wspominają go z sentymentem, a nawet go gloryfikują, inni nie chcą do niego powracać. Dla jednych był szarą i nieciekawą kartą naszej historii, inni doceniają jego dziedzictwo. O tym, jaki był Elbląg czasów PRL-u, można było podyskutować dziś (4 lipca) w Krużganku Galerii El.
O tym, jaki był Elbląg czasów PRL-u, jakim go pamiętają starsi elblążanie, czy Elbląg ma swoją tożsamość, czy ją utracił, a może w ogóle jej nie miał, czego brakuje dziś w Elblągu i jacy są jego mieszkańcy można było podyskutować w ramach cyklu spotkań literacko-historycznych organizowanych przez Stowarzyszenie Elbląski Klub Autorów, wydawcę elbląskiego kwartalnika „Tygiel”.
- Przyjechałem do Elbląga w roku 1947, by odwiedzić kolegę, który walczył pod Monte Casino po niemieckiej stronie – wspomina ksiądz infułat Mieczysław Józefczyk. - Gdy był w seminarium, wzięli go do wojska. Jego ojciec świetnie mówił po polsku. Syn nie umiał ani słowa, ale w Elblągu szybko się nauczył. Przed 1968 rokiem odwiedzałem go w Elblągu wielokrotnie.
W latach 70. w Elblągu miało miejsce wydarzenie, które ożywiło miejskie środowisko intelektualne: - Na początku lat 70. miała w Elblągu miejsce sesja Miejskiej Rady Narodowej, której celem było wysłuchanie referatu prof. Gierszewskiego – mówi przybyły do Elbląga w 1953 roku Ryszard Tomczyk. - Teza, której profesor bronił w swoim referacie, była następująca: elblążanie nigdy nie byli w pełni Polakami ani w pełni Niemcami, oni byli po prostu elblążanami. Natomiast cała propaganda czasów PRL-u anektowała wszystkich elblążan do Rzeczpospolitej – dodaje. – Według niej to byli Polacy, choć mówili po niemiecku. Ta teza wprawiła w osłupienie całe prezydium sesji Miejskiej Rady Narodowej. A wśród zgromadzonych byli obecni gorliwi nauczyciele historii. Była to wypowiedź bardzo kontrowersyjna, albowiem kładła kres określeniu „niemczyzna” oraz kładła kres naiwnej propagandzie. Zauważyłem, że od tego czasu nastąpił przełom w środowisku intelektualnym Elbląga. Odtąd śmielej zaczęto przyznawać się do tradycji, do tego, co miało miejsce także w wieku XIX. Zaczęto mówić o tym, kim był Schichau czy Komnick.
Po wojnie do Elbląga zaczęła napływać ludność z całej Polski. Niektórzy pamiętają jeszcze stare, poniemieckie budynki noszące w sobie ślady wojny: - Gdy przyjechałem do Elbląga, to wszystkie bloki poniemieckie na Próchnika, Brzeskiej czy Barona były pełne śladów po kulach – wspomina elblążanin, Dariusz Bocian. - W tamtych czasach przy każdym domu było podwórko. Z czasem zmieniła się specyfika miasta i dziś tych podwórek jest coraz mniej. W tamtych czasach żyło się normalnie, co prawda wiły się kolejki do sklepów, ale kwitło życie kulturalne, organizowano wystawy, na które elblążanie uczęszczali. W tamtych czasach była też masa wartościowych, ciekawych ludzi – dodaje. - Elbląg tamtych czasów był nieodkryty. Mało kto wiedział, że w „Zamechu” były piece martenowskie, że mieliśmy hutę, że mieliśmy odlewnię. Elbląg rósł tam gdzieś obok nas. Była masa ważnych wydarzeń. Elbląg był przecież ważnym ośrodkiem przemysłowym, a także, w mniejszym lub większym stopniu, kulturalnym. Mało kto pamięta zaduszki jazzowe, które odbywały się w Domu Kultury „Pegaz”, obecnym kościele Bożego Ciała na Robotniczej.
Elbląg jest miastem specyficznym. Jest miastem odartym z tożsamości, miastem bez wyraźnej tradycji. Niektórzy mówią, że jest też miastem bez duszy. Brakuje w nim także przestrzeni, która mogłaby skupiać lokalną społeczność. W czasach PRL-u takim miejscem był Plac Czerwony, potem Bulwar Zygmunta Augusta. Dziś na bulwarze mało się dzieje i chyba nie znalazł się do tej pory nikt, kto miałby pomysł na to miasto, wizję tego miasta. To tylko niektóre przemyślenia, które narodziły się podczas dzisiejszego panelu dyskusyjnego poświęconego powojennemu Elblągowi. Kolejna dyskusja poświęcona temu tematowi będzie miała miejsce w pierwszy czwartek sierpnia w Krużganku Galerii El.
- Przyjechałem do Elbląga w roku 1947, by odwiedzić kolegę, który walczył pod Monte Casino po niemieckiej stronie – wspomina ksiądz infułat Mieczysław Józefczyk. - Gdy był w seminarium, wzięli go do wojska. Jego ojciec świetnie mówił po polsku. Syn nie umiał ani słowa, ale w Elblągu szybko się nauczył. Przed 1968 rokiem odwiedzałem go w Elblągu wielokrotnie.
W latach 70. w Elblągu miało miejsce wydarzenie, które ożywiło miejskie środowisko intelektualne: - Na początku lat 70. miała w Elblągu miejsce sesja Miejskiej Rady Narodowej, której celem było wysłuchanie referatu prof. Gierszewskiego – mówi przybyły do Elbląga w 1953 roku Ryszard Tomczyk. - Teza, której profesor bronił w swoim referacie, była następująca: elblążanie nigdy nie byli w pełni Polakami ani w pełni Niemcami, oni byli po prostu elblążanami. Natomiast cała propaganda czasów PRL-u anektowała wszystkich elblążan do Rzeczpospolitej – dodaje. – Według niej to byli Polacy, choć mówili po niemiecku. Ta teza wprawiła w osłupienie całe prezydium sesji Miejskiej Rady Narodowej. A wśród zgromadzonych byli obecni gorliwi nauczyciele historii. Była to wypowiedź bardzo kontrowersyjna, albowiem kładła kres określeniu „niemczyzna” oraz kładła kres naiwnej propagandzie. Zauważyłem, że od tego czasu nastąpił przełom w środowisku intelektualnym Elbląga. Odtąd śmielej zaczęto przyznawać się do tradycji, do tego, co miało miejsce także w wieku XIX. Zaczęto mówić o tym, kim był Schichau czy Komnick.
Po wojnie do Elbląga zaczęła napływać ludność z całej Polski. Niektórzy pamiętają jeszcze stare, poniemieckie budynki noszące w sobie ślady wojny: - Gdy przyjechałem do Elbląga, to wszystkie bloki poniemieckie na Próchnika, Brzeskiej czy Barona były pełne śladów po kulach – wspomina elblążanin, Dariusz Bocian. - W tamtych czasach przy każdym domu było podwórko. Z czasem zmieniła się specyfika miasta i dziś tych podwórek jest coraz mniej. W tamtych czasach żyło się normalnie, co prawda wiły się kolejki do sklepów, ale kwitło życie kulturalne, organizowano wystawy, na które elblążanie uczęszczali. W tamtych czasach była też masa wartościowych, ciekawych ludzi – dodaje. - Elbląg tamtych czasów był nieodkryty. Mało kto wiedział, że w „Zamechu” były piece martenowskie, że mieliśmy hutę, że mieliśmy odlewnię. Elbląg rósł tam gdzieś obok nas. Była masa ważnych wydarzeń. Elbląg był przecież ważnym ośrodkiem przemysłowym, a także, w mniejszym lub większym stopniu, kulturalnym. Mało kto pamięta zaduszki jazzowe, które odbywały się w Domu Kultury „Pegaz”, obecnym kościele Bożego Ciała na Robotniczej.
Elbląg jest miastem specyficznym. Jest miastem odartym z tożsamości, miastem bez wyraźnej tradycji. Niektórzy mówią, że jest też miastem bez duszy. Brakuje w nim także przestrzeni, która mogłaby skupiać lokalną społeczność. W czasach PRL-u takim miejscem był Plac Czerwony, potem Bulwar Zygmunta Augusta. Dziś na bulwarze mało się dzieje i chyba nie znalazł się do tej pory nikt, kto miałby pomysł na to miasto, wizję tego miasta. To tylko niektóre przemyślenia, które narodziły się podczas dzisiejszego panelu dyskusyjnego poświęconego powojennemu Elblągowi. Kolejna dyskusja poświęcona temu tematowi będzie miała miejsce w pierwszy czwartek sierpnia w Krużganku Galerii El.
dk