Po publikacji politycznego podsumowania 2018 roku do naszej redakcji swoją opinię w tej sprawie przesłała Maria Kosecka, radna pięciu kadencji, która w tym roku nie kandydowała w wyborach do samorządu. - W mojej ocenie nikomu tak naprawdę, poza oczywiście W. Wróblewskim, nie zależało na zdecydowanym zwycięstwie – pisze Maria Kosecka.
Jak zawsze w wykonaniu Pana Rafała bardzo ciekawa analiza elbląskiej polityki. Niestety, nie pierwszy raz nie mogę w pełni zgodzić się z prezentowanymi tezami. Podstawowa przyczyna porażki PiS w Elblągu leży moim zdaniem w szeregach samej partii. Nie było woli zwycięstwa, liderzy partii bardziej zabiegali o dobre miejsca na listach niż o wynik wyborczy. Mieszkańcy taką postawę rozszyfrowali bardzo szybko i ocenili przy urnach.
Sam kandydat na prezydenta również nie wykazywał się determinacją wygrania, informując równocześnie o woli wygrania jeszcze jednej kadencji w parlamencie. Forma kampanii wyborczej nie była nastawiona na sukces, była, bo musiała jakaś być. Sądzę, że cały elbląski PiS nie był nastawiony i przygotowany na zwycięstwo, tym łatwiejszy sukces odniósł komitet W. Wróblewskiego. Pisowscy liderzy załatwili sobie kolejną kadencję i w tym kontekście wygrali.
Całe te wybory można odczytywać jaka swoistą grę interesów: PiS załatwił mandaty radnych dla swoich, W. Wróblewski i jego "drużyna" stali się przysłowiowym "języczkiem u wagi" i o taką pozycję walczyli wystawiając osoby niezainteresowane mandatem, jedynie użyczyli swoich, publicznie znanych, wizerunków dla uzyskania dobrego wyniku listy.
Zastanawiająca jest w tym rozdaniu słaba, wręcz pasywna postawa Koalicji Obywatelskiej. Na bazie krytycznych opinii z ostatniej kadencji władz miasta, mogli pokusić się o wygraną, jednak widoczne wewnętrzne rozłamy i brak determinacji skutkowały słabym wynikiem. Tak więc w mojej ocenie nikomu tak naprawdę, poza oczywiście W. Wróblewskim, nie zależało na zdecydowanym zwycięstwie.
Walka była o stołki dla określonych osób, bo to przecież kolejne 5 lat przy władzy.
Również W. Wróblewski walczył o fotel, wykorzystując naiwność i ufność mieszkańców. Wykorzystanie funduszy unijnych nie może stanowić miarodajnej oceny, jeżeli zobaczymy, na co i jak drogie były kierunki wydatkowania tych środków. Budowanie równoległej do istniejącej już trasy tramwajowej, czy też wiadukt z problemami dla pełnego zabezpieczenia ruchu rowerowo-pieszego nie mogą być odebrane pozytywnie w obliczu problemów z zabezpieczeniem miasta w ciepło czy też problemami elbląskiej oczyszczalni ścieków. Tematy te, dziwnym trafem, nie pojawiły się w trakcie kampanii wyborczej. Przypadek? Nie sądzę! Elbląskie elity polityczne są ze sobą ściśle powiązane w relacjach towarzysko-biznesowych. Status quo jest więc w interesie wszystkich, i tak się stało.
A Elbląg i jego mieszkańcy? Będą musieli poczekać kolejną kadencję na pojawienie się filantropów dążących do poprawy ich bytu. Brak lokalnych komitetów i pasjonatów chcących zmieniać swoją "małą ojczyznę" daje dużo do myślenia. Mam nadzieję, że nastąpi refleksja i interes miasta, mieszkańców będzie sprawą pierwszorzędną!
Sam kandydat na prezydenta również nie wykazywał się determinacją wygrania, informując równocześnie o woli wygrania jeszcze jednej kadencji w parlamencie. Forma kampanii wyborczej nie była nastawiona na sukces, była, bo musiała jakaś być. Sądzę, że cały elbląski PiS nie był nastawiony i przygotowany na zwycięstwo, tym łatwiejszy sukces odniósł komitet W. Wróblewskiego. Pisowscy liderzy załatwili sobie kolejną kadencję i w tym kontekście wygrali.
Całe te wybory można odczytywać jaka swoistą grę interesów: PiS załatwił mandaty radnych dla swoich, W. Wróblewski i jego "drużyna" stali się przysłowiowym "języczkiem u wagi" i o taką pozycję walczyli wystawiając osoby niezainteresowane mandatem, jedynie użyczyli swoich, publicznie znanych, wizerunków dla uzyskania dobrego wyniku listy.
Zastanawiająca jest w tym rozdaniu słaba, wręcz pasywna postawa Koalicji Obywatelskiej. Na bazie krytycznych opinii z ostatniej kadencji władz miasta, mogli pokusić się o wygraną, jednak widoczne wewnętrzne rozłamy i brak determinacji skutkowały słabym wynikiem. Tak więc w mojej ocenie nikomu tak naprawdę, poza oczywiście W. Wróblewskim, nie zależało na zdecydowanym zwycięstwie.
Walka była o stołki dla określonych osób, bo to przecież kolejne 5 lat przy władzy.
Również W. Wróblewski walczył o fotel, wykorzystując naiwność i ufność mieszkańców. Wykorzystanie funduszy unijnych nie może stanowić miarodajnej oceny, jeżeli zobaczymy, na co i jak drogie były kierunki wydatkowania tych środków. Budowanie równoległej do istniejącej już trasy tramwajowej, czy też wiadukt z problemami dla pełnego zabezpieczenia ruchu rowerowo-pieszego nie mogą być odebrane pozytywnie w obliczu problemów z zabezpieczeniem miasta w ciepło czy też problemami elbląskiej oczyszczalni ścieków. Tematy te, dziwnym trafem, nie pojawiły się w trakcie kampanii wyborczej. Przypadek? Nie sądzę! Elbląskie elity polityczne są ze sobą ściśle powiązane w relacjach towarzysko-biznesowych. Status quo jest więc w interesie wszystkich, i tak się stało.
A Elbląg i jego mieszkańcy? Będą musieli poczekać kolejną kadencję na pojawienie się filantropów dążących do poprawy ich bytu. Brak lokalnych komitetów i pasjonatów chcących zmieniać swoją "małą ojczyznę" daje dużo do myślenia. Mam nadzieję, że nastąpi refleksja i interes miasta, mieszkańców będzie sprawą pierwszorzędną!
Maria Kosecka