UWAGA!

Pan Magier podbija Amerykę na rowerze

 Elbląg, Robert Magier chce pokonać trasę Pan America w dwa lata
Robert Magier chce pokonać trasę Pan America w dwa lata (fot. archiwum Roberta Magiera)

Pochodzi z Elbląga, ma 35 lat, z zawodu jest cybernetykiem. Prawie dwa miesiące temu rozpoczął wyprawę życia, którą zadedykował zmarłej w ubiegłym roku mamie. Robert Magier na rowerze chce w dwa lata pokonać trasę Pan American – z argentyńskiej miejscowości Ushuaia aż po Alaskę. Jak mu idzie? Zobacz zdjęcia z podróży,

„Siedzę na przystanku autobusowym i jem hamburgera. Wieje tak mocno, że nie chce mi się wracać do mojego namiotu. Martwię się, czy w ogóle jeszcze tam stoi” - napisał Pan w jednym z ostatnich postów na Facebooku. Namiot stał na swoim miejscu?
       - Tak, ale niestety wywiało mi spod tropiku pokrowiec na maszty i teraz będę musiał to zwijać w jakąś torbę. Jestem już do tego przyzwyczajony, bo czasem gubię różne rzeczy lub po prostu się niszczą. Taka wyprawa to doskonała okazja, by sprawdzić, czy rzeczy są tak wytrzymałe, jak sugerują to producenci. Mój namiot ma już złamany jeden maszt, porwany tropik oraz popsute oba zamki przy wejściu. Przemieszczając się z miejsca na miejsce, często go rozkładam i składam, więc powinien spełniać pewne wymagania, ale niestety ich nie spełnia. Z drugiej strony świetnie sobie radzi z wiatrem (uśmiech).
      
       - W trasie jest już Pan prawie dwa miesiące. Tak Pan sobie wyobrażał tę wyprawę?
       - Przed wyjazdem wydawało się, że będę jechał dużo szybciej i że wiatr nie będzie tak silny. Wydawało mi się też, że Patagonia to bardziej góry niż duże otwarte przestrzenie. Rzeczywistość jest jednak inna. Mocno wieje, przemierzam setki kilometrów, nie napotykając żadnej ludzkiej osady, a krajobraz jest bardziej stepowy niż górzysty. Oczywiście góry też są, jak już dojedzie się do jakiegoś parku narodowego.
      
       - Jak Pan sobie radzi w tak ekstremalnych warunkach?
       - Moim zdaniem całkiem dobrze jak na osobę, która nigdy w ten sposób nie podróżowała po świecie. Nie jestem zbyt szybkim rowerzystą. W takiej podróży ważna jest dyscyplina, to jak wcześnie się wstaje i jak długo się jedzie. Każdy jednak podróżuje inaczej. Są tacy, którzy jadą codziennie, bo chcą po prostu przejechać trasę przez obie Ameryki jak najszybciej. Są też tacy, którzy chcą jak najwięcej zobaczyć i doświadczyć. Ja należę do tych drugich.
       Największym problemem dotychczas jest wiatr. Jazda jest trudna fizycznie, ale chyba jeszcze bardziej psychicznie. To może być frustrujące, jeśli przez cały dzień wkłada się ogromny wysiłek, żeby przejechać 40 km, mając świadomość, że gdyby tego wiatru nie było, przejechałoby się dwa albo trzy razy większy dystans. Ja sobie radzę w ten sposób, że nakładam na głowę czapkę, okulary na oczy i powtarzam sobie w głowie, że tutaj po prostu tak jest, że wieje. Staram się powstrzymywać myśli w stylu "Chrzanić to" albo "Nienawidzę Patagonii" (uśmiech). Z drugiej strony nawet najlepsza motywacja nie pomoże, jeśli nie będę odżywiać się odpowiednio i będę zbyt krótko spał. Logistyka jest równie ważna jak wewnętrzne nastawienie.
      
       - Ile czasu zajęły przygotowania do tej wyprawy?
       - Tak na poważnie to przygotowywałem się jakieś pół roku. Najwięcej wysiłku włożyłem w zakup sprzętu i - co może zabrzmieć dziwnie - w przełamywanie własnego strachu przed podróżą. To była dla mnie duża zmiana. Przez ostatnie trzy miesiące przed wyjazdem nie było dnia, że nie chciałem się wycofać. Powiedziałem jednak wszystkim znajomym, że jadę, więc trudno było zrezygnować.
      
       - Taka podróż to przede wszystkim walka samego z sobą, z własnymi słabościami. Jak idzie?
       - Trzeba odpowiednio jeść i odpoczywać, by walczyć z samym sobą. Na początku często mi się zdarzało, że późnym popołudniem jechałem zły, niezadowolony, wszystko mnie denerwowało. Działo się tak dlatego, że nie jadłem obiadu ani żadnych mniejszych przekąsek między śniadaniem a kolacją. Jadąc na rowerze nie czułem głodu, więc też nie chciało mi się zatrzymywać na posiłek. To niestety jest bardzo mylące, bo trzeba jeść, nawet jeśli nie jest się głodnym, żeby mieć siłę i ochotę na dalszą jazdę.
       Zdarza mi się niestety popadać w czarną rozpacz (uśmiech). Myślę wtedy o tym, by rzucić rower do rowu, pojechać autostopem na najbliższe lotnisko i wybrać się na jakąś plażę (uśmiech). Słyszałem, że zdarza się to wszystkim rowerzystom. Niektórzy rzeczywiście wyrzucają rower i idą przed siebie. Inni siedzą przy drodze i patrzą przed siebie przez kilka godzin, jeszcze inni sprzedają swój dobytek za grosze i lecą albo do domu, albo gdzieś na jakąś wyspę.

  Elbląg, Tak przebiega trasa Pan American
Tak przebiega trasa Pan American


       Szczerze mówiąc, podróż w inne miejsce na świecie byłaby dla mnie ekstremalnie łatwa. Wszystko, co mi jest potrzebne, to namiot, śpiwór, sprzęt do gotowania i trochę rzeczy. Mogę spakować się w plecak i rozpocząć życie gdziekolwiek chcę. Pamiętam, jak wyprowadzałem się z Warszawy, to było bardzo trudne. Przez pięć lat nazbierałem tyle niepotrzebnych rzeczy, że musiałem je sprzedawać, rozdawać i wyrzucać przez miesiąc. Teraz wszystko mam na rowerze, a i tak jest tego dużo. Mógłbym spokojnie pozbyć się kilku koszulek, jakichś książek i kilku gadżetów elektronicznych. Ciężko mi się jednak z nimi rozstać, mimo że ich aż tak nie potrzebuję.
      
       - Wyprawa przez obie Ameryki na rowerze zajmie Panu sporo czasu. Ciężko było się rozstać z rodziną, znajomymi?
       - Moi rodzicie nie żyją, brat mieszka w innym miejscu, komunikowaliśmy się przez internet, dokładnie tak samo jak teraz (uśmiech). Żony i dzieci nie mam. Gdybym miał, to nie wyobrażam sobie, że mógłbym ich zostawić na dwa lata, bo tyle powinna potrwać moja podróż. Co najwyżej wybrałbym się na kilka miesięcy w trasę i wrócił do kraju. Teraz jestem bardziej nomadem, który przemieszcza się ze swoim dobytkiem na rowerze.
       Chyba najtrudniej było mi rozstać się ze znajomymi. Rok przed wyjazdem zacząłem swoją przygodę z teatrem improwizowanym i poznałem sporo nowych osób. Zacząłem rozwijać się w tym kierunku i chciałem to kontynuować... Nie można jednak mieć wszystkiego (uśmiech).
       Odłożyłem dość gotówki, żeby spokojnie żyć przez minimum rok i trochę bardziej oszczędnie przez dwa lata. W pracy dostałem urlop bezpłatny na dwa lata. Szefostwo firmy, w której pracuję od 8 lat, uznało, że nie chce mnie stracić i wolą zostawić otwartą furtkę, gdyby mi coś nie wyszło. Mi też pasuje takie rozwiązanie i jestem wdzięczny, że się na to zgodzili. Nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć...
      
       - Co Pana najbardziej dotychczas zaskoczyło podczas podróży?
       - Ceny w Argentynie (uśmiech). Podrzędny hamburger za 50 czy 60 złotych to gruba przesada. Kawa w styropianowym kubku kosztuje 10 złotych. Ceny w sklepach są kosmiczne. Wydawało mi się, że Warszawa jest droga, ale jednak się myliłem (uśmiech). Problemem w Argentynie jest wysoka inflacja, około 25 procent oraz fakt, że Patagonia, w której właśnie jestem, jest regionem turystycznym, do którego wszystkie towary są przywożone z północy kraju. Na przykład pół litra piwa w barze w El Calafate kosztuje 30 zł (uśmiech).
       Obecnie planuję jak najszybciej wydostać się z Patagonii i pojechać do większego miasta w Argentynie lub Chile. Nie wiem jeszcze, czy będzie to Santiago, Mendoza, Cordoba czy Buenos Aires. Mam sporo czasu i kilometrów na zastanowienie się...
      
       Wyprawę Robert Magiera możecie śledzić na jego fan page'u na Facebooku - Pan Magier
      


Najnowsze artykuły w dziale Wiadomości

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
Reklama